Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Dezertera cz. 1: Młody Kurt o Stettinie

Opracował (jasz)
Sala bankietowa hotelu Preussenhof, tutaj Kurt pożegnał Monikę zanim wyruszył na wojnę.
Sala bankietowa hotelu Preussenhof, tutaj Kurt pożegnał Monikę zanim wyruszył na wojnę.
W czasie remontu jednej z altanek na Wyspie Puckiej w Szczecinie, znaleziono chaotycznie zapisany w języku niemieckim notes. To był pamiętnik dezertera z Wehrmachtu, który od sierpnia 1944 r. do wiosny 1945 r. ukrywał się w tej części miasta.
Sala bankietowa hotelu Preussenhof, tutaj Kurt pożegnał Monikę zanim wyruszył na wojnę.
Sala bankietowa hotelu Preussenhof, tutaj Kurt pożegnał Monikę zanim wyruszył na wojnę.

Sala bankietowa hotelu Preussenhof, tutaj Kurt pożegnał Monikę zanim wyruszył na wojnę.

Autor zapobiegliwie ukrył go w słoiku. Zapiski prowadził w starym kalendarzu. To notatnik Kurta, mieszkańca Szczecina, podoficera Wehrmachtu.

***

"Nasza rodzina składa się z czterech osób: mamy, ojca, mojego starsza brata Egona i Kurta, czyli mnie. W domu nie przelewało się, było wręcz biednie. Ojciec z zawodu ślusarz nie miał stałego zajęcia. Pracował dorywczo, raz tu raz tam. Jako majster do wszystkiego. Brat Egon, wtedy jeszcze uczeń stolarski, praktykował w stolarni pana Arendta przy Koenig Albert Strasse 41 (dziś ulica Śląska - red.). Za wiedzą właściciela przynosił codziennie worek zrzynek na opał. Byłem popołudniami ulicznym sprzedawcą gazet, żeby jakoś pomóc rodzinie. Po ukończeniu szkoły powszechnej w 1935 roku rozpocząłem dalszą naukę w Arndt-Knabel-Mittelschule przy Barnimstrasse 7 (alei Piastów). Wszystkie zarobione pieniądze (no, prawie wszystkie) oddawałem mamie.

Najważniejsze było zawsze opłacenie komornego i światła. Do końca 1934 roku mieszkaliśmy w oficynie przy Breitestrasse 11 (Wyszyńskiego). Po sąsiedzku mieszkał nasz wuj Eda. Był ważnym fachowcem od wozów osobowych i pracował w Stoewer Werke AG, przy Falkenwalderstrasse 186 (al. Wojska Polskiego - red.). Wiosną, latem i jesienią chodziliśmy na jego działkę na Vorbruch (Wyspę Pucką).

Prezent od ojca

Rok 1935 przyniósł poprawę naszego bytu. Ojciec dostał zajęcie w Landesversicherungsanstalt LVA Pommern (w biurze ubezpieczeń) przy Hakenterasse 1 (Wały Chrobrego, gmach Akademii Morskiej) jako konserwator. Mama była tam dozorczynią. Do stanowiska ojca było przynależne małe mieszkanie służbowe. I magazyn narzędziowy w suterenie. Teraz rodzice nie musieli już płacić komornego ani za światło. Odżyliśmy, zaczęło się nam lepiej powodzić. Czasami ojciec chodził coś naprawiać do mieszkań urzędników. Przeważnie dostawał dobra zapłatę, miał opinię dobrego rzemieślnika.

Cały dzień byłem zajęty. Rano kawał drogi do szkoły. Po obiedzie już nie zawsze gazety, ale za to coraz więcej zbiórek w Hitlerjugend, czy spotkań z kolegami. Wieczorem odrabianie lekcji. Członkowie HJ, a musieli należeć wszyscy, ubierali się w jednakowe mundury. Nie chcą narażać ojca na koszty, wymieniałem się z kolegami na różne rzeczy tak długo aż doszedłem do własnego munduru i sztyletu. Wszystko jednak było używane i nie zaspokajało moich ambicji. Mimo to mundur nosiłem odtąd codziennie.

W wigilię 1936 roku ojciec zrobił mi ogromną niespodziankę. Przed południem poszliśmy do dużego składu mundurowego braci Pohl przy Kleine Domstrasse 8 (obecna Mariacka).

W środku obszernego wnętrza stał sięgający sufitu, pięknie ozdobiony bombkami świerk. Dookoła na licznych półkach piętrzyły się całe stosy wszelakich uniformów i akcesoriów. Na wolnym miejscu ściany widniał duży napis "Kleider machen Leute" (ubiór zdobi człowieka). Ojciec wyłożył wtedy lekką ręką spore pieniądze na kompletny mundur zimowy i letni HJ. Byłem szczęśliwy.

Wały Chrobrego, czyli ówczesne Hakenterrasse. Rodzina Kurta mieszkała w budynku Krajowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (na zdjęciu po lewej), obecna
Wały Chrobrego, czyli ówczesne Hakenterrasse. Rodzina Kurta mieszkała w budynku Krajowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (na zdjęciu po lewej), obecna Akademia Morska. ARchiwum

Wały Chrobrego, czyli ówczesne Hakenterrasse. Rodzina Kurta mieszkała w budynku Krajowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (na zdjęciu po lewej), obecna Akademia Morska.
(fot. ARchiwum)

Mama była już zawsze smutna

Czas szybko mijał. Wybuchła wojna. Według oświadczenia Führera w Reichstagu, to Polacy w 1939 roku napadli na nas. Co nam pozostało? Obrona i szybkie pokonanie podstępnych sąsiadów. Głęboko w to wierzyłem, jak zdecydowana większość niemieckiego społeczeństwa byłem oburzony.

W początkowym okresie wojny Szczecin wyglądał tak samo jak w czasie pokoju. Tylko sporo młodych mężczyzn otrzymało powołanie do armii i stopniowo wprowadzano sprzedaż na kartki.

Mój starszy o trzy lata brat Egon, narzeczony Moniki, córki wuja, poszedł do wojska w dniu święta Wehrmachtu tj. 19 marca 1939 roku. I nigdy więcej się nie widzieliśmy. Zginął we wrześniu tego roku w Polsce. Mama była potem już zawsze smutna. Ojciec nigdy na ten temat nie rozmawiał. Poniewczasie wyrzucałem sobie nieraz, że tak mało mieliśmy wspólnego.

Monika (narzeczona brata), która była moją rówieśnicą, ukończyła w czerwcu 1939 roku Handelsschule für Mädchen przy Elizabethstrasse 48 (szkoła handlowa dla dziewcząt przy dzisiejszej Kaszubskiej). Od połowy września pracowała jako ekspedientka w domu towarowym braci Horst, przy Paradeplatz 18 - 24 (dawny Odzieżowiec przy Niepodległości). Nosiła żałobę po Egonie, przychodziła do nas nadal.

Zawsze miały z mamą jakieś wspólne tematy. Czasem popłakiwały. Udawałem, że tego nie widzę.

Po jakimś czasie zauważyłem, że nie była mi obojętna. Kiedy wreszcie poważnie zwróciłem na nią uwagę, miałem już w kieszeni powołanie do wojska. Sprawa stanęła na tym, że będziemy ze sobą korespondować. Rodzicom ten projekt spodobał się również.

W ostatni wieczór mojego cywilnego życia, tuż po Bożym Narodzeniu 1941 roku, zaprosiłem Monikę na kolację do restauracji hotelu Preussenhof, przy Luisenstrasse 10 (Staromłyńskiej). Było uroczyście i elegancko. Monika miała długą błękitną suknię. Ładnie wyglądała. Restauracja nie była tania, wydałem wszystkie zaoszczędzone pieniądze, ale nie było się czym martwić. Nazajutrz przechodziłem na zaszczytny wikt państwowy.

Plakaty i zwątpienie

Tutaj na chwilę muszę się cofnąć o półtora roku. Egzaminy końcowe w szkole zdałem pod koniec maja 1939 roku. Po wakacjach od połowy sierpnia do początku marca 1940 półroczna służba w Arbeitsdienst (służba pracy) w majątku ziemianina von Borkowa koło Labez (Łobza). Następnie pierwsza praca z poręki ojca przez prawie 10 miesięcy w charakterze pomocnika akwizytora ubezpieczeniowego. Od 29 grudnia 1941 roku służba wojskowa, przydział szkoła podoficerska służby liniowej przy II okręgu wojskowym w Szczecinie, koszary 5. regimentu przy Krekowerlandstrasse (Żołnierska). Po ukończeniu szkoły awans na podoficera i dowódcę drużyny starszych ode mnie rezerwistów i w konsekwencji blaski i cienie frontu wschodniego.

Błyskawiczny rajd pod Moskwę przeszedł mi koło nosa. Pozostały już tylko ciężkie walki, postoje, a nawet cofanie się. Cały czas nie licząc luzowania na pierwszej linii.

Za zniszczenie dwóch sowieckich czołgów otrzymałem EK I (Krzyż Żelazny I klasy) Dwa razy ranny. Długo oczekiwane 14 dni urlopu w styczniu 1943 roku. Mimo wiszących plakatów "Deutschland siegt an Allen Fronten" (Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach - przyp. red.), budziło się z czasem w samotności zwątpienie w wygranie wojny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński