Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddajcie moje dzieci!

Agnieszka Tarczykowska, 15 kwietnia 2005 r.
Ojciec rodzeństwa wierzy, że sąd zmieni zdanie i niebawem dzieci będą znów we własnym domu. - Teraz tylko o tym marzę, tęsknię za nimi i czekam - mówi pan Mariusz.
Ojciec rodzeństwa wierzy, że sąd zmieni zdanie i niebawem dzieci będą znów we własnym domu. - Teraz tylko o tym marzę, tęsknię za nimi i czekam - mówi pan Mariusz. Agnieszka Tarczykowska
Matka od lat nadużywała alkoholu, to było powodem kłótni w domu, a cierpiały dzieci. Sąd uznał, że powinny trafić do domu dziecka. Ojciec nie zgadza się z takim postanowieniem i za wszelką cenę próbuje odzyskać maluchy.

- Poznaliśmy się 12 lat temu - opowiada Mariusz Szydłowski z Mostów. - Zamieszkaliśmy razem. Nie pobraliśmy się do tej pory, ale kiedy na świat przyszły dzieci, stanowiliśmy rodzinę. Na początku było dobrze, ale potem konkubina coraz częściej zaglądała do kieliszka. Zaczęła zadawać się z nieodpowiednim towarzystwem. Walczyłem do końca, ale bez efektu. Próbowałem sam oduczyć ją picia, potem zgłaszałem do poradni odwykowej, na leczenie, ale za każdym razem wszystko lekceważyła, uciekała i nie chciała zerwać z nałogiem.

Mogłem już dawno rozstać się z nią, ale widziałem, że dzieci potrzebują matki, dlatego znosiłem to dzień po dniu i czekałem aż się zmieni. Na darmo. Było coraz gorzej. Przyszedł czas, że nawet dzieci zabierała z sobą na libacje alkoholowe. Nie wracała do domu przez całe dnie i noce. Wtedy ja opiekowałem się maluchami. Sam musiałem zadbać, żeby z paru groszy, których nie zdążyła przepić, nakarmić dzieciaki, kupić im ubranie i coś do szkoły. Było mi zawsze bardzo trudno, ale radziłem sobie.

W domu miały i mają wszystko, co im było potrzebne. Kiedy matka wracała po pijackich maratonach do domu, zaczynały się kłótnie, przyjeżdżała policja, w końcu ustanowiono kuratora nad naszą rodziną. Ten skierował wniosek do sądu o ograniczenie nam władzy rodzicielskiej i oddanie dzieci do domu dziecka. Do tej pory nikt mi nie wyjaśnił, dlaczego także mnie ograniczono tę władzę, skoro ja nie piję, sam od lat wychowuję wszystkie dzieci, w tym jedno nie moje. Dbam o nie, chodzę i dorabiam do swojej renty jak tylko mogę, żeby niczego im nie zabrakło.

Już nie mieszkają razem

Kiedy 10 marca pięcioro rodzeństwa trafiło do placówki opiekuńczej, pan Mariusz rozstał się ze swoją konkubiną.

- Ponieważ odebrano mi dzieci, a to przede wszystkim z winy ich matki, powiedziałem jej, że musi opuścić ten dom - mówi mężczyzna. - Zresztą wielkiej krzywdy jej nie wyrządziłem, bo chętnie wyszła i dodała tylko, że i tak ma kogoś innego. Tak skończyło się moje życie z konkubiną. Teraz zależy mi tylko na odzyskaniu dzieci. chcę udowodnić sądowi, że jestem i byłem dobrym ojcem, i że dzieci powinny być w domu, bo go mają, a nie w placówce.

Jednym z powodów, które podaje sąd w uzasadnieniu ograniczającym rodzicom władzę rodzicielską, są kłótnie rodziców, czego świadkami są małoletni. W postanowieniu sąd zaznaczył, że dzieci są zaniedbane, mieszkanie też. Jedno dziecko ma zaburzenia emocjonalne, a drugie zachowuje się agresywnie. Nauczyciele w szkole zgadzają się z tym, że dzieci mają problemy z nauką i psychiką, ale sąsiedzi i znajomi rodziny zachodzą w głowę, kiedy dowiadują się, że zdaniem sądu w domu nie ma warunków do wychowywania dzieci.

- Swego czasu ojciec i matka podzielili się dziećmi między sobą - opowiada jedna z osób znających rodzinę. - Ona zamieszkała na górze z trójką najmłodszych, on na dole z dwójką najstarszych. Zrobili tak, żeby się nie kłócić. Jak matka piła, to on opiekował się wszystkimi, zresztą dzieci razem jadły i korzystały z pomieszczeń na dole domu, ale spały z matką na górze. Ona nigdy nie dbała o porządek, więc jej część domu wygląda koszmarnie, ale dół, który ojciec zajmował z dwoma synami, to przykład dla niejednej kobiety, jak prowadzić dom. Naprawdę w wielu mieszkaniach, w których powodzi się lepiej, nie ma takich warunków.

Jakoś sobie radził

Pan Mariusz kilka lat temu kupił część piętrowego domu w Mostach. Sam wyremontował większość pomieszczeń w miarę finansowych możliwości. Po kłótniach z konkubiną górę dał jej, a dół zostawił sobie.

- W każdym pokoju jest porządny, duży telewizor, przyzwoite meble, kuchnia wyposażona jest w najpotrzebniejsze sprzęty. Są dywany, tapczany, fotele, przyzwoita łazienka i ubikacja, telefon, zabawki dla dzieci. Wszystko jest czyste, ściany pomalowane, aż trudno uwierzyć, że to gospodarstwo prowadzi mężczyzna - mówi sąsiadka z ulicy. - Dlatego dziwi nas, że kurator, który widzi jak zadbany jest dom, a przynajmniej ta cześć, w której mieszka Mariusz, pisze do sądu, że dom jest zaniedbany. Z tym nie można się zgodzić. Wielu z nas nie ma tak w domu. Ja też przyznaję, że te dzieci cierpiały, bo patrzyły na pijaną matkę i kłótnie obojga rodziców, ale to zupełnie inna sprawa.

Pisząc, że nie ma warunków do wychowywania dzieci, zrobiono krzywdę temu człowiekowi, bo on jest naprawdę zaradnym mężczyzną. Ma samochód, ponieważ choruje i leczy się, to nie zagląda do kieliszka, jest tylko nieszczęśliwy, bo zestresowany przez tę sytuację. Nie jest łatwo mężczyźnie z nędznej renty wychowywać pięcioro dzieci, w tym jedno nie jego, ale on sobie zawsze radził. To złom zbierał, to gdzieś dorobił, nie brakowało w tym domu niczego.

Jeździł do Niemiec, z wystawek sprowadzał sprzęty do domu, z opieki lub od znajomych przywoził ubrania. Jakoś to trzymał w swoich rękach.

Może na próbę?

Kurator społeczny już w listopadzie złożył wniosek w sądzie o ograniczenie praw rodzicielskich obojgu rodzicom.

- Ciągłe spory, awantury. Tak wyglądało życie tej rodziny - tłumaczy Ireneusz Glądała, kurator. - Sąd nie przyjął wówczas mojego wniosku. Kazano tej rodzinie rozejść się i podzielić dziećmi. Oni jednak podzielili się tylko piętrami, a pozostali w tym samym domu i dlatego dochodziło do kłótni. Trudno mi powiedzieć czy teraz, kiedy są oddzielnie, nadają się do roli rodziców. Może warto, żeby dzieci wróciły na próbę do domu, ale na pewno tylko na próbę i pod nadzorem.

Sąd na początku marca zdecydował, że rodzeństwo trafi do domu dziecka. Nadzór kuratorski nie przyniósł odpowiednich efektów. Dzieci, zwłaszcza te najstarsze, nie chciały opuszczać domu. Pan Mariusz nie miał wyjścia. Musiał zgodzić się z decyzją sądu. Teraz próbuje odzyskać dzieci.

- Wyrok uprawomocni się w połowie kwietnia, wtedy odwołam się od niego, bo uważam, że mnie skrzywdzono - mówi Mariusz Szydłowski. - Nie wiem, dlaczego sąd ograniczył te prawa także mnie, skoro to ja opiekowałem się dziećmi. Będę walczył o dzieci.

Na razie przynajmniej o te najstarsze, bo chłopcy przywiązani są do mnie bardzo i bardzo cierpią z powodu rozstania. Zresztą ja chciałbym zabrać wszystkie do siebie, nawet, to najmłodsze, które nie jest moje. Ale kocham je jednakowo wszystkie, tylko na razie nie wiem, czy starczy mi pieniędzy, bo od kwietnia będę dostawał 418 złotych renty i jeśli odzyskam dzieci to dodatkowo rodzinne. Ja się nie martwię o pieniądze, bo zawsze sobie radziłem i poradzę sobie. Jakoś dorobię. Złom pozbieram, w lesie latem dorobię.

Najważniejsze, żeby sąd oddał mi dzieci, przynajmniej te najstarsze, chociaż na próbę, żebym teraz, kiedy jestem sam, mógł udowodnić, że sprawdzam się w roli ojca. Byłem ich odwiedzić w domu dziecka tydzień temu. Płakały. Ja też. To straszne, kiedy wracam do tego dużego domu i jest pusty. To straszne, że nie mogę się nimi opiekować, robić rano śniadania, nie mogę z nimi porozmawiać. One też cierpią, że nie są w domu.

Sąsiedzi pana Mariusza różnie wypowiadają się o tym domu. Niektórzy mówią, że może lepiej, że dzieci mają w końcu spokój, ale wielu we wsi przyznaje, że pan Mariusz powinien dostać szansę i być dla dzieci ojcem i matką.

- Ja znam tę rodzinę od lat - przyznaje Stanisława Chimkowska z Mostów. - Byłam znajomą całej rodziny. I matkę tych dzieci lubiłam, i ojca. Dlatego jestem zupełnie bezstronna. Wiele w tym domu się działo, ale moim zdaniem największą winę za tragedię ponosi matka. Żal mi tej kobiety, ale to ojciec zawsze był bliżej tych dzieci.

Nie pił, dbał o dom, jak mógł, a że już nie wytrzymywał psychicznie i awanturował się z nią, to zrozumiałe, bo nie mógł znieść jej pijaństwa. Moim zdaniem, te dzieci nie powinny trafić do domu dziecka. One potrzebują opieki kogoś bliskiego. Byłam przy tym, jak je zabierano ze szkoły do placówki. Płakałam razem z nimi. Myślę, że temu ojcu powinno się oddać dzieci i w dodatku pomóc finansowo. Na pewno by sobie poradził. Zwłaszcza, że teraz już nie mieszkają razem z ich matką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński