Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obchodzą złote gody

Agnieszka Grabarska
- Małżeństwo polega na tym, żeby nie tylko w szczęściu, ale i potrzebie mieć przy sobie pomocną dłoń - zapewniają Zofia i Stanisław Dobkowie z Niechorza.
- Małżeństwo polega na tym, żeby nie tylko w szczęściu, ale i potrzebie mieć przy sobie pomocną dłoń - zapewniają Zofia i Stanisław Dobkowie z Niechorza.
Ona prawie warszawianka, on niemalże krakus. - To wybuchowa mieszanka, ale w tym związku zawsze eksplodowała tylko miłość - mówią o Zofii i Stanisławie Dobkach ich dzieci.

W miniony piątek państwo Dobkowie, podobnie jak sześć innych par z Wybrzeża Rewalskiego, otrzymało medale Prezydenta RP za pięćdziesięcioletnie pożycie małżeńskiego.

Po koleżeńsku

Państwo Dobkowie wspominają, że ich małżeński szlak, nie był usłany różami. Oboje w latach pięćdziesiątych trafili na ziemie zachodnie, "za chlebem".

- Zosia przyjechała spod Warszawy sama, a ja z rodziną prawie spod Krakowa - wspomina pan Stanisław. - Poznaliśmy się w ośrodku, w którym pracowała żona.

On był w grupie remontowej, ona - kucharką. Na początku spotykali się po koleżeńsku. Tworzyli paczkę. Chodzili na ogniska i potańcówki.

- Stanisław okazał się niesamowitym tancerzem. Porywał w tany wiele dziewcząt, ale mnie jakoś tak najczęściej. Niektórzy później twierdzili, że wytańczyliśmy sobie tę naszą miłość - żartuje pani Zofia.

Wspomina także, że po jednej z takich zabaw, została przedstawiona przyszłym teściom.

- Bałam się tej pierwszej wizyty, ale okazało się, że od razu zostałam ciepło przyjęta - mówi z dumą.

W gorącej atmosferze jubilaci spędzili też swoją pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Dzieci zafundowały im bowiem egzotyczną wycieczkę do Meksyku.

Egzotyczne wesele

- To była podróż naszego życia. Datę naszego ślubu, 23 września, spędziliśmy w niesamowitej atmosferze pod palmami - wspominają. - Córka z rodziną i przypadkowi turyści, przygotowali dla nas niespodziankę. Kiedy zeszliśmy do hotelowego holu, czekał na nas szampan i życzenia.

Huczne obchody były także już na miejscu. Rodzina przygotowała dla jubilatów prawdziwe wesele. Był tort ze ślubnym zdjęciem i cała masa prezentów.

- Kiedy braliśmy ślub, było bardzo biednie. Nikogo nie było stać na prezenty. Pamiętam, że dostaliśmy wówczas sześć talerzyków i obrus. Później wszystkiego dorabialiśmy się sami - twierdzą Dobkowie.

Przez życie bez gniewu

Oboje twierdza, że ich największym osiągnięciem są dzieci. Wychowali córkę i dwóch synów. Starszy syn Andrzej mieszka wraz z nimi w jednym domu w Niechorzu.

- Przez te wszystkie lata patrzę na związek moich rodziców. Wiele się uczę. Na przykład tego, że nie warto się na siebie gniewać. Rodzice nawet jeśli się posprzeczają, już za chwilkę zapominają o nieporozumieniach. A oboje są silnych charakterów - mówi.

Jego żona Agnieszka także podziwia teściów. Zdradza też jedną z rodzinnych tajemnic.

- Moja teściowa fantastycznie gotuje. A nie od dzisiaj przecież wiadomo, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek - twierdzi.

Dodaje także, że w przypadku jubilatów, przez całe życie ważne były jeszcze inne rzeczy: szacunek, wzajemne wsparcie, no i oczywiście miłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński