Najtrudniejsza jest bariera językowa, ponieważ migranci, którzy trafiają do placówek medycznych, nie posługują się najczęściej żadnym językiem oprócz arabskiego. Ale niekoniecznie nie znają innego języka, tylko bardziej nie chcą się nim posługiwać. O tym będziemy jeszcze szczegółowo pisać na naszych łamach. Bo w tym miejscu poruszymy sprawy innego rodzaju. To, jak uratowani przez strażników granicznych lub żołnierzy migranci zachowują się w placówkach medycznych.
Okazuje się, że nie tylko nie doceniają starań lekarzy, ani pielęgniarek, ale na dodatek robią dodatkowe problemy. Tak było w jednym ze szpitali, gdzie trafiła kobieta wraz z synami. Obydwaj nie byli pełnoletni. Starszy miał około 14 lat, młodszy około 9 lat. Pracownicy szpitali nie mają pewności co do tego, ponieważ migranci przewożeni są bez dokumentów, więc orientacyjny wiek oceniany jest na miejscu. W każdym razie, w tej podlaskiej placówce medycznej doszło niedawno do incydentu, w którym kobieta została pobita przez własnych synów. Pracownik szpitala, który z nami rozmawiał powiedział, że nie chce upubliczniać swoich danych, żeby nie narazić się na złośliwe komentarze, a także krytykę z powodu ewentualnych uprzedzeń.
- Ja naprawdę nie zwracam uwagi na wiek, narodowość czy wyznanie pacjenta. Człowiek jest człowiek i moim zadaniem jest niesienie pomocy. Ale też nie można milczeć na to co widzimy. I to niezależnie od tego, kto by to robił – mówi w rozmowie z nami osoba pracująca w podlaskiej placówce medycznej.
Osoba ta też na razie nie chciała, aby podawać o który szpital chodzi, z tych samych powodów, dla których nie chce na razie występować pod własnym nazwiskiem. Ale przekazała naszej redakcji, że niedawno miała miejsce sytuacja, kiedy kobieta została pobita w szpitalu przez własnych synów. W rozmowie z nami pracownik szpitala przekazał, że choć nie zna języka, to z kontekstu rozmowy można było wywnioskować, że synom nie spodobało się, że matka oddaliła się bez ich pozwolenia.
- Musieliśmy zabrać tę kobietę na dodatkowe badania. I jak to czasami bywa, trochę to trwa. Jak ją przywieźliśmy z powrotem, podszedł starszy syn, krzyczał na nią. Nawet nie patrzył, że są obok inni ludzie. Kobieta coś próbowała tłumaczyć, pokazywała rękami miejsce, do którego ją zabieraliśmy na badania. Potem syn ją mocno uderzył w twarz, a młodszy podszedł i jeszcze poprawił. Później ten starszy w stronę personelu szpitala coś mówił głośno, odpychał kiedy chcieliśmy pomóc jeszcze raz tej kobiecie. Ale ona już sama nas odepchnęła. Tak zrozumieliśmy z tej sytuacji, że synom nie spodobało się, że matka oddaliła się bez pozwolenia – opowiada pracownik szpitala.
W kolejnej placówce medycznej doszło z kolei do innej sytuacji. I też pracownicy stali, patrząc i nie wiedząc jak mają się zachować. Początkowo osoba, która z nami rozmawiała zdecydowała się wystąpić pod własnym nazwiskiem, ale później poprosiła, aby jednak nie upubliczniać ani jej danych, ani szpitala. Przekazała nam, że pewnie za jakiś czas i tak będzie szerzej wiadomo jak zachowują się migranci, którzy trafiają do szpitali. Bo takich sytuacji – z tego co się zorientowała – jest więcej. I medycy zaczynają już coraz częściej mówić, na razie we własnym gronie, o tym co ma tam miejsce. W tym konkretnym przypadku było rzucanie jedzeniem i rozbijanie talerzy.
- Przywieźliśmy jedzenie pacjentom. To był szok patrzeć, jak kobieta, którą do nas przywiozła Straż Graniczna, popatrzyła tylko na talerz, a potem wzięła, wyrzuciła wszystko na podłogę i jeszcze potem o to rozbiła talerz. Człowiek normalnie nie wie jak ma się zachować w takiej sytuacji. Krzyczała coś do nas ta kobieta, potem się odwróciła i w ogóle nie podejmowała kontaktu. Była obrażona na wszystkich. Dwa razy taka sytuacja się zdarzyła w naszym szpitalu – opowiada pracownik kolejnej placówki medycznej z naszego regionu.
- Mogę powiedzieć tak. Ci ludzie w ogóle nie szanują tego, że chcemy im pomóc. Owszem, kiedy do nas trafiają, to zawsze na początku jest tak samo. Pokazują, gdzie i co im boli, gdzie są rany, niektórzy jęczą, albo udają wręcz umierających. I fakt, niektórzy pacjenci są w poważnym stanie. Może nie umierający, ale w poważnym stanie. Tylko, że jak dojdą trochę do siebie, to jest agresja, pogardzanie, rzucanie jedzeniem się zdarza. Bardzo trudno się pracuje z takimi ludźmi. Bardzo ciężko. Bo my chcemy im pomóc. Po to jesteśmy. Nie oczekujemy, żeby ktoś nam dziękował w pas za to, co robimy, ale też nie oczekujemy agresji, ani pogardy. A z tym mamy często do czynienia. Jak mam powiedzieć szczerze, to kobiety są gorsze od mężczyzn pod tym względem – przekazuje kolejna osoba z tego samego szpitala, co rozmówca powyżej.
Pracownicy szpitali prosili, aby poinformować szerzej opinię publiczną o tym co ma miejsce. Bo aktualnie w placówkach medycznych i tak sytuacja ogólnie jest bardzo trudna z powodu epidemii koronawirusa. Brakuje personelu, brakuje rąk do pracy. Wszyscy są zmęczeni i przynajmniej w związku z tym jest takie oczekiwanie, aby tej pracy dodatkowo nikt im nie utrudniał.
Na razie żaden z rozmówców nie zgodził się na podawanie swoich danych, bo nie chcą być posądzeni o jakieś kwestie rasistowskie. Wszyscy podkreślają, że nie mają żadnych uprzedzeń odnośnie rasy, religii, czy pochodzenia. Jedyne uprzedzenia, o jakich może tu być mowa, to zachowanie przywożonych przez Straż Graniczną pacjentów, do którego nie są przyzwyczajeni, z którym nie wiedzą jak sobie poradzić, aby nie narazić się na niesprawiedliwe komentarze. Zgodnie też twierdzą, że opinia publiczna powinna po prostu o tym wiedzieć.
Zmiany w prawie o sprzedaży alkoholu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?