Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niebezpiecznie przy starym tartaku w Barlinku

Jacek Słomka
– Od kilku lat, nikt z włodarzy miasta nie interesuje się tym terenem – twierdzi Marek Samol. – Dlatego jest taki, jak widać
– Od kilku lat, nikt z włodarzy miasta nie interesuje się tym terenem – twierdzi Marek Samol. – Dlatego jest taki, jak widać
Teren po byłym zakładzie drzewnym, przy ul. Jeziornej w Barlinku, narażony jest nie tylko na podpalenia, dewastację i grabieże. Ostatnio doszło do brutalnego pobicia mieszkającego tam mężczyzny.

- Jestem wnukiem pani, która od 1945 roku mieszka w domku na terenie byłego zakładu - opowiada Marek Samol. - Jej mąż, a mój dziadek, był pierwszym kierownikiem tych zakładów. Jestem przerażony tym, co się tu teraz dzieje. Najbardziej zaskakuje bezradność gospodarza tego terenu.

Jeszcze nie wszyscy otrząsnęli się po pożarze sprzed kilku tygodni. Pisaliśmy o nim w "Głosie". Tylko przytomność strażaków sprawiła, że mieszkający obok barlinianie, nie stracili dachu nad głową. Jednak była sala lekcyjna, stołówka, zaplecze sanitarne, spaliły się doszczętnie.

Degradacji ulegają także inne obiekty potartaczne. Marek Samol wymienia m.in. byłą stolarnię dla uczniów, kotłownię, budynek administracji. Tam gdzie jest jakiś dzierżawca, budynki jeszcze stoją. Gdzie nie ma nikogo, jest ruina.

Skatowano sąsiada

W jednym z budynków, w samym środku ośmiohektarowego terenu, mieszka kilka rodzin. Średnia ich wieku przekracza 70 lat. Są to m.in. byli pracownicy zakładu.

- Wokół panują egipskie ciemności - mówi nasz rozmówca. - Wykorzystali to chuligani, którzy napadli i skatowali mojego sąsiada. Uszedł z życiem. Przeszedł jednak trepanację czaszki. Czeka go rekonwalescencja.

Marek Samol ma żal do władz miasta.

- Mieszkańcy spotykali się z nimi - zapewnia. - W czasie takich rozmów zwracano uwagę na to, co robi na terenie byłego zakładu młodzież. Mówiono o skokach z drugiego piętra na pierwsze, z jednego dachu na drugi. Ale także o kradzieży metalowych elementów, wycinaniu drewnianych części stopów. Informowano o jazdach po tym terenie samochodami terenowymi i quadami. O ucieczce przed nimi, żeby nie dostać się pod koła. O podchmielonych amatorach taniego wina, którzy wyzywają mieszkańców. O dużych biegających psach, które puszczane są w samopas przez ich właścicieli. Były obiecanki i na nich się kończyło.

Zaskoczenie w magistracie

Zastępca burmistrza Amelia Pakosz twierdzi, że problemy poruszone przez Samola, nigdy nie były przedstawiane przez niego w magistracie.

- Być może kontaktował się z administratorem tego terenu - uważa.

Tymczasem okazuje się, że niedawno podpisano umowę z firmą ochroniarską. Ma ona przez kilka godzin dziennie, po godz. 17, dozorować ten rejon miasta. Teren jest jednak bardzo rozległy. Dlatego mieszkańcy uważają, że powinien być on ogrodzony i mieć bramy wjazdowe.

- To niemożliwe - tłumaczy Amelia Pakosz. - Koszty byłyby zbyt duże.

Marek Samol zapowiada jednak, że nie zamierza ustąpić.

- Wybieram się na najbliższą sesję rady miasta - zapewnia. - Będę chciał się dowiedzieć, jakie działania na władzach miasta, zamierzają wymusić radni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński