- Boimy się nie tyle obostrzeń, ale bardziej tego, że znowu przestaną do nas przychodzić goście – mówi Urszula Golema, znana szczecińska restauratorka. - Już w tej chwili obroty nam w restauracjach spadły - przyznaje. - Choćby przez to, że nie ma turystów.
Restauracje liczą straty
Jak wynika z obserwacji blisko 7 mln wizyt konsumenckich prowadzonych przez firmę technologiczną Proxi.cloud w czasie lata, kiedy obostrzenia nie były tak dotkliwe, ruch w restauracjach był mniejszy o ponad 35 proc. w stosunku do poprzedniego roku. Natomiast konsumentów korzystających z dań w fast foodach było aż 40 proc. mniej.
- Ale podczas drugiej fali pandemii pewnie najmniejsze straty zanotują fast foody – twierdzą restauratorzy i wskazują na takie czynniki, jak szybkość obsługi, możliwość zastosowania mniejszych cen i brak kontaktu klientów z obsługą.
OTWARCIE LOKALI PO PIERWSZYM LOCKDOWNIE:
Żółta strefa
Jeśli chodzi o obostrzenia związane z „żółtą” strefą, w jakiej w tej chwili znajduje się Szczecin i wybrzeże zachodniopomorskie, to dla właścicieli lokali gastronomicznych to nic nowego.
- Nawet jak pewne przepisy nie były uwzględnione w stosunku do nas, to i tak my robiliśmy wszystko, aby nasi pracownicy i klienci czuli się bezpiecznie – mówi Jolanta B., która prowadzi kilka punktów gastronomicznych w Szczecinie i nad morzem. - Na przykład nie było konieczności mierzenia temperatury, ale my zawsze ją naszym pracownikom mierzyliśmy. Bardzo restrykcyjnie podchodziliśmy do mycia rąk przez pracowników pracujących w kuchni. Nie można na przykład wejść do kuchni, nawet jak wyszło się do swojej szafki w pomieszczeniu socjalnym tuż obok.
- Musimy bardzo restrykcyjnie podejść do wszystkich wskazań sanitarnych, bo inaczej stracilibyśmy zaufanie konsumentów – podkreśla Wojciech K., właściciel restauracji w centrum miasta. - Goście muszą się u nas czuć bezpiecznie, bo inaczej przestaną przychodzić a my przepadniemy. Już teraz widzimy, że konsumentów jest mniej niż zazwyczaj.
- Coraz mniejsze utargi dzienne zaczynają być odczuwalne – dodaje Urszula Golema i głośno zastanawia się co dalej z restauracjami. Przyznaje przy tym, że jeszcze na wiosnę przyjęła zasadę, aby przynajmniej zatrzymać w lokalach pracowników. - Bardzo nam na tym zależało i zależy – podkreśla. - Ale zdajemy sobie sprawę z tego, że jeśli w restauracjach nie będzie ludzi, naszych gości i klientów to w pewnym momencie trzeba będzie restauracje zamknąć. Nie będzie bowiem z czego ich utrzymać, z czego kupić produkty na dania i z czego zapłacić kucharzom i kelnerom.
ZOBACZ TAKŻE:
- A ja się zastanawiam dlaczego te nowe obostrzenia wprowadzane są akurat w sobotę – zastanawia się Jolanta B. - Dlaczego nie w czwartek, piątek, czy w ubiegłym tygodniu. Wtedy sprawa byłaby bardziej klarowna. Może nie byłoby tak dużo osób zakażonych, a konsumenci nie baliby się drugiej fali.
Dodaje przy tym, że w piątek miała już parę telefonów od klientów, którzy rezygnowali z rezerwacji czy organizacji imprez.
- To dla mnie spory cios, a ja nie bardzo wierzę w pomoc i dopłaty od państwa – zastrzega.
Urszula Golema zauważa, że w tej chwili najgorzej mają ci restauratorzy, którzy dopiero niedawno zaczęli pracować w branży. Mają pewnie kredyty, jakiś biznesplan, który nie przewidział koronawirusa.
- I takie lokale mogą upaść – twierdzi, ale sama patrzy się na przyszłość bardziej optymistycznie. - Już w tej chwili przygotowujemy menu na święta Bożego Narodzenia i planujemy dania świąteczne na wynos.
Bądź na bieżąco i obserwuj:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?