Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza wojna w imię krzyża: polscy władcy i rycerze na krucjatach

Tomasz Borówka
Zdobycie Jerozolimy w 1099 r. było dopiero początkiem. Królestwo Jerozolimskie stale wołało o obrońców. Te wezwania znalazły odzew i w Polsce
Zdobycie Jerozolimy w 1099 r. było dopiero początkiem. Królestwo Jerozolimskie stale wołało o obrońców. Te wezwania znalazły odzew i w Polsce
Polskę od Jerozolimy dzielą tysiące kilometrów. W średniowieczu odległość ta była niewyobrażalna. Mimo to Polacy zapisali swą kartę w historii krucjat

Jerusalem a Christianis capta est - tak w roku 1099 odnotował skryba w „Roczniku kapituły krakowskiej” zdobycie Jerozolimy przez krzyżowców pierwszej krucjaty. Nie wiemy, czy byli wśród nich rycerze z Polski. Źródła milczą, historycy powątpiewają. A przecież Polska, mimo swego peryferyjnego położenia na krańcach łacińskiego świata, utrzymywała żywe kontakty z ziemiami, z których wyruszyli krzyżowcy. Jak chociażby z Prowansją, skąd pochodził hrabia Rajmund z Tuluzy, jeden z wodzów pierwszej krucjaty. To do klasztoru w St. Gilles, słynnego prowansalskiego sanktuarium, udawało się poselstwo z darami Władysława Hermana, by za pośrednictwem świętego Idziego wyjednać narodziny książęcego syna, późniejszego Bolesława Krzywoustego. Było to zaledwie 10 lat przed soborem w Clermont, na którym w roku 1095 papież Urban II ogłosił wezwanie do krucjaty. Z Lotaryngii zaś, ojczyzny Gotfryda z Bouillon, czołowej postaci pierwszej wyprawy krzyżowej i pierwszego władcy Królestwa Jerozolimskiego, pochodziło też wielu polskich duchownych XI-XII w. Byli wśród nich liczni mnisi klasztorów benedyktyńskich, z najsłynniejszym z nich, w czasach Kazimierza Odnowiciela jeszcze do Polski przybyłym opatem Aaronem z Brauweiler na czele. Byli także kanonicy regularni reguły św. Augustyna z klasztoru na górze Ślęży. I bywali nawet infułaci, wśród nich biskup płocki Aleksander z Malonne, którego kronikarz Wincenty Kadłubek odmalował jako męża łączącego w sobie cechy rycerza i duchownego: „zbrojny i pobożny zarazem, tak że wśród ciągłego strażowania pod bronią nic nie zaniedbał z tego, co do niego w rzeczach nabożności należało (...). Wielki był Aleksander w bitwach, większy w służbie Bożej”. Niechybnie to człowiek tego samego pokroju co Ademar z Monteil, biskup Le Puy, legat papieski i duchowy przywódca pierwszej krucjaty. Ten, nim doszedł pod mury Jerozolimy, zmarł zmożony śmiertelną chorobą. Ale - jak twierdzono - nawet śmierć nie powstrzymała go przed udziałem w decydującym szturmie. „Jeden wojownik po drugim zaświadczali, że w pierwszych szeregach atakujących zastępów krzyżowych dostrzegli rycerza, w którym od razu rozpoznali biskupa” - pisze historyk Steven Runciman, autor monumentalnych, z epickim rozmachem napisanych „Dziejów wypraw krzyżowych”.

Uznano to oczywiście za cud, który musiał być szeroko rozgłaszany i komentowany w chrześcijańskim świecie. Podobnie jak i inne wydarzenia, w których dopatrywano się interwencji sił nadprzyrodzonych po stronie krzyżowców, jak odnalezienie świętej włóczni czy hufiec niezwykłych rycerzy na białych koniach i pod dowództwem trzech świętych, którego interwencja przesądziła o zwycięstwie w bitwie z muzułmanami pod Antiochią. Opowieści te rozchodziły się szeroko. Bardzo więc możliwe, że dotarły również do Polski. Ledwo kilkanaście lat później podobne cudowne zdarzenie, tyle że mające miejsce podczas walk z Pomorzanami, opisał panegirysta Bolesława Krzywoustego zwany Gallem Anonimem: „Ukazał się bowiem Pomorzanom jakiś mąż zbrojny na białym koniu, który straszył ich dobytym mieczem i pędził ich na złamanie karku...”. W mężu owym upatrywano samego św. Wojciecha. Być może w takiej też atmosferze narodziła się późniejsza o kilkadziesiąt lat opowieść Wincentego Kadłubka o zdobyciu przez Krzywoustego grodu Nakło na Pomorzu. „Jest bowiem w Kruszwicy kościół błogosławionego Wita - pisze kronikarz - na którego szczycie rzadkiej urody i postaci młodzieńca widziano, którego niewypowiedziany blask, jak mówią, nie tylko miasto, lecz i przedmieścia oświecał. Ten zeskakując ze złotą włócznią zdala przed wojskami szedł, którento widoczny cud Boski nie jeden spostrzegł i tajemnicę tak wielkiego zjawiska z uwielbieniem podziwiał, aż pod miastem Nakło, jak gdyby włócznią wstrząsając, znikł”. Rzecz jasna było to zapowiedzią zwycięstwa Polaków.

Skądinąd właśnie Bolesław Krzywousty jest pierwszym Piastem, któremu przypisano udział w krucjacie do Outremer (jak zwano podbite przez krzyżowców ziemie w Lewancie). Przypuszczenie takie pojawiło się w związku z lakoniczną wzmianką „Rocznika Traski”: „Boleslaus tercius mare transivit et castra obtinuit”. Owo morze przekraczać i grody zajmować miał Bolesław III w roku 1023. Próbowano to powiązać z krucjatą przedsięwziętą w latach 1120-1124 przez papieża Kaliksta II. Kłopot w tym, że wedle innych źródeł Krzywousty bawił wtedy na Rusi wraz z władcami Czech i Węgier. Trudno też sobie wyobrazić, by ówcześni kronikarze całkowicie przemilczeli udział w krucjacie tak znaczącej postaci, jaką był książę Polski. Podobne fakty związane z następnym pokoleniem Piastów nie uszły ich uwadze. Na wyprawę krzyżową wyruszył bowiem syn Bolesława. O ile nie dwóch.

Wygnany król Lechitów?

Kto więc był pierwszym polskim krzyżowcem? Tego niestety nie wiemy. Mamy za to aż trzy książęce kandydatury, bo o palmę pierwszeństwa ubiega się trzech Piastów. Skąd to całe zamieszanie?

Wszystkiemu jest winna krótka wzmianka greckiego kronikarza Jana Kinnamosa, który zapisał, że podczas drugiej wyprawy krzyżowej w 1147 r. Niemcy wycofujący się spod Doryleum, gdzie ich armia doznała ciężkiej klęski w bitwie z muzułmanami, spotkali się w Nikei m.in. „z innymi królami, którzy wiedli ze sobą liczne wojska. Spośród nich jeden dowodził plemieniem Czechów - był to król uznający zwierzchność Konrada. Inny przewodził Lechitom”.

Historycy od lat bezskutecznie trudzą się, by jednoznacznie zidentyfikować tego anonimowego „króla Lechitów”. Druga krucjata wyruszyła do Ziemi Świętej w 1147 r., po tym jak kolejny apel papieża ponownie zmobilizował europejskie rycerstwo i arystokrację. Eugeniusz III ogłosił nową wyprawę krzyżową poruszony upadkiem hrabstwa Edessy. To pierwsze z państw założonych na Bliskim Wschodzie przez krzyżowców, pierwsze też padło ofiarą kontrofensywy islamu. Papieskie wezwanie było gorąco, w prawdziwie genialny sposób propagowane przez sławnego kaznodzieję Bernarda z Clairvaux. Między innymi udało mu się zjednać do udziału w krucjacie początkowo niechętnego całej imprezie króla Niemiec (przyszłego cesarza) Konrada III. Tak się też złożyło, że w gościnie u króla Konrada przebywał wraz z rodziną polski książę Władysław Wygnaniec. Pechowy władca o wymownym przydomku kilka lat wcześniej przegrał wojnę domową z młodszymi braćmi Bolesławem i Mieszkiem, w efekcie czego musiał uchodzić za granicę. Liczył na to, że król Konrad, z którym był spowinowacony, pomoże mu odzyskać utracony polski tron. Możliwe więc, że Władysław, licząc na późniejszą łaskawość Konrada III, oddał mu swe służby w wyprawie do Ziemi Świętej i jako jej uczestnik został odnotowany przez Jana Kinnamosa.

Dwóch rycerskich Piastów

Czy aby jednak na pewno tak było? Historyk Mikołaj Gładysz, autor obszernego studium „Zapomniani krzyżowcy”, poświęconego związkom XII- i XIII-wiecznej Polski z ruchem krucjatowym, jest odmiennego zdania. Uważa on, że „królem Lechitów” był młodszy brat Wygnańca Henryk Sandomierski. Zbuntowanym młodszym synom Krzywoustego także przecież zależało na przychylności króla Konrada. Niezłym środkiem prowadzącym do jej pozyskania mogło być wysłanie na krucjatę ich młodszego brata Henryka. A jest jeszcze i taka możliwość, że układający się z królem niemieckim Bolesław i Mieszko oddali mu Henryka jako zakładnika. Przebywając w tym charakterze na dworze Konrada i ogarnięty krucjatowym zapałem, Henryk wraz z królem miałby złożyć śluby udziału w wyprawie krzyżowej i wyruszyć ku Ziemi Świętej w składzie niemieckiej armii. Gładysz podkreśla zwłaszcza jeden istotny czynnik: polski książę uczestniczył w krucjacie z własnym wojskiem. Krucjata była kosztownym przedsięwzięciem. Rycerzy należało wynagradzać, najemników opłacać, sługi uzbroić i przyodziać. A wszystkich karmić. Do tego zapewnić im środki transportu, furaż, noclegi. Skąd więc wygnany książę, nie mogąc liczyć na środki ojczystego kraju, wziąłby oddział wojska? Z kolei młodsi bracia Władysława z pewnością bez większego wysiłku sformowaliby i wyposażyli rycerski hufiec dla księcia Henryka. Argumentacja nie od rzeczy, ale cała ta teoria ma ewidentny słaby punkt: o udziale Henryka w drugiej krucjacie kompletnie milczą źródła polskie. Te same, które nie omieszkały odnotować jego późniejszej wyprawy do Palestyny. Jest bowiem waleczny książę Henryk niewątpliwym krzyżowcem, w Ziemi Świętej z całą pewnością był - tyle że dopiero jakiś czas później. Mógł oczywiście wyprawić się tam dwa razy, w Europie znane były podobne przypadki, np. hrabia andegaweński Fulko Czarny (skądinąd kawał łobuza w koronie) w okresie poprzedzającym wyprawy krzyżowe pielgrzymował do Jerozolimy aż trzykrotnie. Ale podobny fakt przynosiłby tym większą chlubę ojczyźnie Henryka Sandomierskiego. Byłby z tym większą dumą podkreślany przez jej kronikarzy. A tak się nie stało.

Ale poza Władysławem lub Henrykiem jest do kompletu i trzeci kandydat. To książę Bolesław Wysoki, pierworodny syn i następca Władysława, znany przy tym ze swych przewag znamienity rycerz. Wiemy, że Bolesław przyprowadził ojcu szykującemu się do orężnej rozprawy z braćmi poważne posiłki z Rusi. Był też z ruskimi książętami spokrewniony przez matkę i żonę, które obie pochodziły z ruskiej dynastii Rurykowiczów. Ci zaś byli zruszczonymi Waregami, czyli osiadłymi na Rusi wikingami. Nie można więc wykluczyć, że Bolesław Wysoki dysponował oddziałem wareskich najemników i to na jego czele pociągnął na krucjatę. Wtedy, w XII w., formacje takie nie były jeszcze jakimś ewenementem. Utrzymywano je na Rusi, a elitarną Gwardią Wareską dysponował cesarz bizantyjski. Normandzcy i sycylijscy potomkowie wikingów uczestniczyli w pierwszej krucjacie, a kilka lat po niej zawitał do Królestwa Jerozolimskiego norweski król Sigurd ze zbrojną drużyną i wspomógł je w operacji zdobycia Sydonu.

Książę Henryk Sandomierski jest pierwszym polskim krzyżowcem, którego bez cienia wątpliwości możemy zidentyfikować z imienia, niezależnie od tego, czy to on był „królem Lechitów” Kinnamosa. Wyprawa tego syna Krzywoustego do Jerozolimy około roku 1154 jest niezbitym, poświadczonym źródłowo przez licznych rocznikarzy faktem. „Gdy szczęśliwie dotarł do Ziemi Świętej i uczcił Grób Święty, przyłączył się do wojska króla jerozolimskiego Baldwina. Pełniąc bardzo dzielnie powinność rycerską w walce z Saracenami marzył o zdobyciu palmy męczeńskiej, ale los nie dał mu wtedy tego osiągnąć. Spędziwszy tam cały rok, kiedy padła część jego rycerzy, częściowo w tych walkach, częściowo wskutek niedogodnego klimatu, wrócił zdrowy do kraju” - opisywał, w XV już wieku wprawdzie, historyk Jan Długosz. Budzi tylko zastanowienie, o jakie mianowicie walki naszego Piasta z Saracenami może tu chodzić. „W roku wyprawy księcia Henryka nie było poważniejszych walk w Królestwie Jerozolimskim - stwierdza jego biografka Agnieszka Teterycz-Puzio. - Niewykluczone, że książę brał udział w oblężeniu Askalonu, jeśli pojawił się wraz z orszakiem w 1153 r. w Ziemi Świętej. Być może Henryk był pośród pielgrzymów - licznych rycerzy, o których wspominają źródła. (...) Możliwe, że źródła przekazały datę powrotu Henryka z wyprawy w 1154, zaś książę w Ziemi Świętej pojawił się w roku poprzednim”. Nie można tego wykluczyć, tym bardziej że rozpoczęta w styczniu 1153 wyprawa króla jerozolimskiego Baldwina III na Askalon, kluczową, strategicznie położoną twierdzę uważaną za wrota do Egiptu, nie okazała się blitzkriegiem. Oblegane przez krzyżowców miasto skapitulowało dopiero po ośmiu miesiącach.

Rycerze w habitach

Jakkolwiek było, zamorska wyprawa księcia Henryka pozostawiła po sobie w Polsce i inny ślad niźli tylko wzmianki kronikarzy. Może to właśnie pod murami obleganego Askalonu on zawarł bliższą znajomość ze szpitalnikami, mnichami rycerzami z zakonu joannitów? Dość, że niedługo po powrocie z pielgrzymki do Ziemi Świętej nadał im wsie Zagość i Boreszowice, gdzie ustanowili pierwszą komandorię swego zakonu w Polsce. Z czasem podobnych fundacji zaczęło w naszym kraju przybywać. Polski możnowładca Jaksa po powrocie z pielgrzymki do Ziemi Świętej sprowadził do Miechowa Zakon Rycerski Grobu Bożego w Jerozolimie, czyli bożogrobców (Miechów jest ich główną polską siedzibą do dziś, a obecna bazylika Grobu Bożego, mimo iż jej mury nie pamiętają czasów Jaksy, to świątynia zdecydowanie warta odwiedzenia). Śląski książę Henryk Brodaty, syn Bolesława Wysokiego, zaprosił na swe ziemie templariuszy i Krzyżaków. Bo to nieprawda, jakoby książę Konrad Mazowiecki był tym pierwszym, który sprowadził do Polski rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Mimo że każdemu polskiemu uczniowi wbija się do głowy datę 1226, czyli rok nadania Krzyżakom ziem na pograniczu Prus przez Konrada, to śląski kuzyn tego ostatniego jeszcze w 1222 r. nadał im wieś Łasucice w ziemi namysłowskiej. I co jeszcze ciekawe, to za radą Henryka Brodatego Konrad Mazowiecki podjął swą brzemienną w dziejowe skutki decyzję. Brodaty bardzo dobrze żył z Krzyżakami, poniekąd za sprawą swej żony Jadwigi. Późniejsza święta patronka Śląska wywodziła się z niemieckich hrabiów Andechs. Jej bracia, biskup Akwilei Bertold i biskup Bambergu Ekbert, przyjaźnili się z wielkim mistrzem Hermannem von Salza, któremu dane było przejść do historii jako twórca rzeczywistej potęgi swego zakonu. Krzyżacy, którzy osiedli w Łasucicach, przybyli właśnie z Bambergu.

Krucjaty chrześcijańsko poprawne

Było to w czasach, w których polskie rycerstwo i arystokracja całkiem już silnie zaangażowały się w ruch krucjatowy. Wciąż jednak niewielu polskich krzyżowców, którzy podążyli do Ziemi Świętej, znamy z nazwiska - jak księcia Kazimierza Opolskiego czy dość tajemniczego Wielisława zwanego Jerozolimskim, o którym wiadomo tylko tyle, że istniał. Najpewniej więc wojaże naszych rodaków do Outremer należały do rzadkości. Zdecydowana większość Lechitów chwytających za miecz w obronie chrześcijaństwa wolała czynić to nie za morzem, ale na własnym podwórku. Polacy dbali przy tym pilnie o to, by swym lokalnym wojnom z pogańskimi sąsiadami przydać krucjatowej aury. „Każe katolicki książę, aby całe wojsko przede wszystkim posiliło się zbawienną Hostią, a świętą ofiarę odprawił przewielebny biskup płocki. Godziło się bowiem, aby ci, co mieli walczyć przeciw Saladynistom, przeciw wrogom wiary świętej, przeciw najhaniebniejszym bałwochwalcom, raczej mieli ufność w tarczy wiary niż zadufanie w uzbrojeniu naturalnym” - tak Wincenty Kadłubek relacjonuje wyprawę Kazimierza Sprawiedliwego przeciw... plemieniu Jaćwingów, które przezywa Saladynistami. Wymowny, a subtelny zabieg medialny! Rzecz działa się w czasie, gdy złowrogą twarzą islamu był w oczach Europejczyka zdobywca Jerozolimy, groźny sułtan Saladyn. Warto też zauważyć, że Polacy przed bitwą zachowywali się tu w sposób iście godny krzyżowców samego Gotfryda z Bouillon.

Z czasem krucjaty zrobiły się modne. Papieskich wezwań do obrony czy (później) odzyskania Jerozolimy z rąk Saracenów wypadało usłuchać, podejmując Krzyż. Swoisty PR królów, książąt i możnowładców wymagał zaangażowania w ruch krucjatowy. Co nie umniejsza tego, że część z nich czyniła to motywowana autentyczną pobożnością i religijnym zapałem - najlepszym tu przykładem kanonizowany później Ludwik IX, niefortunny skądinąd francuski król krzyżowiec. Poprawności politycznej nie wymyślono w XX w. Wtedy tylko zyskała swą nazwę, ale istniała już w średniowieczu. Jednak wyprawa za morze, na koniec świata, patrząc z perspektywy przeciętnego Europejczyka, nie tylko wiązała się z oczywistymi niebezpieczeństwami, ale też była kłopotliwa logistycznie, czasochłonna i kosztowna. Krótko mówiąc, na zamorskie wojaże do Ziemi Świętej nie każdego było stać. Jednak już w okresie krzewienia idei drugiej krucjaty Kościół otworzył swego rodzaju boczną furtkę dla tych, którzy - owszem - chętnie wstąpiliby w szeregi krzyżowców, ale woleliby walczyć za wiarę bliżej ojczystych stron. Bernard z Clairvaux zgodził się, by uznać za krucjaty nie tylko kampanie przeciwko muzułmanom na Półwyspie Pirenejskim, ale nawet wyprawę przeciw pogańskim wciąż Słowianom połabskim. Sascy feudałowie z Henrykiem Lwem i Albrechtem Niedźwiedziem na czele zorganizowali taką w 1147 r. W krucjacie północną zwanej uczestniczył także książę Mieszko Stary, jeden ze zbuntowanych młodszych braci Władysława Wygnańca. Nietrudno odgadnąć jego motywację, która musiała być raczej przyziemna. Nowi władcy Polski (księciem zwierzchnim był Bolesław Kędzierzawy, ale obrotniejszy odeń Mieszko w znacznym stopniu kształtował polską politykę zagraniczną) chcieli wykorzystać krucjatową koniunkturę, by umocnić swoje panowanie, uprawomocnić je w oczach papieża, cesarza i sąsiadów. Walka za wiarę, pod sztandarem wzniesionym przez sam Rzym, nastręczała doskonałą po temu okazję. W tym samym więc roku co krucjata północna Bolesław Kędzierzawy przedsięwziął kolejną: na pogańskich Prusów. Niewiele przyniosła, więc w roku 1066 wyruszyła następna. Zakończyła się katastrofalnie, a samym Piastom przyniosła rodzinną tragedię.

Dux Henricus interfectus est

„Książę Henryk zabity został wraz ze swym wojskiem w Prusach” - zapisał polski rocznikarz pod rokiem 1167. Taki koniec spotkał niestety znanego nam już polskiego krucjatowego bohatera Henryka Sandomierskiego. XII-wieczny skryba pomylił rok. Dzięki innym źródłom znamy dokładną datę dramatu. Było to 18 października 1166 r. Oddajmy głos Janowi Długoszowi:

„Zbiegowie chcąc doprowadzić do skutku zamierzony podstęp i zdradę prowadzili pierwsze oddziały wojska polskiego, którymi dowodził książę sandomierski Henryk, nie zapewniając zaopatrzenia w żywność nie przez znane przejścia ale przez bezdroża leśne. Także pozostałe oddziały, na czele których stał książę Mieczysław i pozostali dowódcy, wreszcie ostatni nad którym miał pieczę monarcha Bolesław z doborowymi rycerzami prowadzą najpierw przez wąwozy … Sławny książę sandomierski Henryk, walcząc w szeregu wielokrotnie ranny, zginął z wieloma znakomitymi rycerzami od niezliczonych ran. Pierwej wyzionął ducha niż zaniechał wojny. Wolał stawiwszy mężnie czoło umrzeć niż żyć w hańbie. Na próżno osłaniano go zbrojnie. Przebity, umierając zsunął się na ziemię by skonać. … Niemal cały kwiat rycerstwa polskiego padł tam pod wściekłym atakiem wrogów, chorągwie polskie zagarnęli nieprzyjaciele. Trupa księcia sandomierskiego Henryka, odartego w haniebny, godny litości sposób z jego [książęcych oznak], zmieszanego w stosie trupów pochłonęło bagno, jeśli można nazwać pochłonięciem i śmiercią [śmierć], którą poniósł z miłości ojczyzny i dla zapewnienia zwycięstwa narodowi”.

Klęska była zatem niesłychana i zgoła niespodziewana, a pruskie pole walki okazało się bardziej wymagające, niż można było sądzić. Mimo to na krucjaty w mutacji pruskiej decydowali się i inni Piastowie. Jednym z nich był wnuk Krzywoustego Leszek Biały, z którym wiąże się anegdotyczny wręcz, ale w pełni polegający na prawdzie epizod. Książę wprawdzie złożył krucjatowe śluby, ale ostatecznie wykręcił się przed papieżem Honoriuszem III od udziału w wyprawie do Outremer, motywując to zgoła oryginalnie, acz swojsko, iż: „ociężały tuszą swego ciała, z trudem tylko lub wcale nie mógłby przypłynąć ku wspomożeniu Ziemi Świętej, zwłaszcza gdy przyzwyczajenie zmieniwszy w naturę ani wina, ani zwykłej wody pić nie może, przywykłszy do picia jedynie piwa lub miodu; a jeśliby nawet przypłynął, to nie mógłby z tak dalekich stron przyprowadzić z sobą odpowiedniej drużyny rycerzy i z powodu różnych niedostatków nie mógłby tam owocnie czasu spędzić”. Powyższą argumentację księcia Leszka znamy z listu Honoriusza III do polskich biskupów, w którym Ojciec Święty, cokolwiek widać nieufny, nakazał rzecz całą skontrolować swoim ludziom na miejscu. Widocznie potwierdzili oni wersję Leszka Białego. Za bezczelne łgarstwo wobec papieża mogłaby grozić mu ekskomunika, ta zaś na niego nie spadła. Książę Leszek na krucjatę wprawdzie wyruszył, tyle że do pobliskich Prus. Niewiele tam zresztą zwojował i to po części dlatego jego brat Konrad Mazowiecki imał się w końcu opcji krzyżackiej.

Za Boga i Węgry

Epoka klasycznych krucjat odeszła do historii wraz z końcem XIII w. Mimo jednak ostatecznego upadku Outremer w 1291 r. niejedna wojenna impreza zyskiwała poparcie papieża i jego błogosławieństwo. Krucjaty takie prowadzono także przeciwko chrześcijanom - dajmy na to czeskim husytom, z którymi w XV w. wojował cesarz Zygmunt Luksemburski. Ten był również królem Węgier, w związku z czym walczył także z Turkami. Na jego wyprawę zwaną krucjatą nikopolitańską - od miasta Nikopolis, gdzie w 1396 r. krzyżowcy Luksemburczyka zebrali srogie cięgi od Turków - pociągnęli także rycerze polscy. Walcząc z Turkami w szeregach Luksemburczyka, padł pod Gołubcem w 1428 r. przesławny Zawisza Czarny. Polacy uczestniczyli również w dwóch wyprawach przeciw Turkom, prowadzonym przez króla Polski i Węgier Władysława III Jagiellończyka. Pierwsza, z roku 1443, przyniosła sukces, druga zakończyła się słynną klęską pod Warną w 1444 r. Poległ w niej sam Władysław, Warneńczykiem odtąd zwany, zdziesiątkowani też zostali polscy rycerze z królewskiego pocztu. O katastrofę obwiniono samego króla, miała być karą boską za jego grzechy. Jak sugeruje w niezbyt zawoalowany sposób Jan Długosz, Władysław miał być homoseksualistą, co w oczywisty sposób pozbawiało jego przedsięwzięcia bożego błogosławieństwa (choć innemu domniemanemu gejowi, królowi Anglii Ryszardowi Lwie Serce, jakoś nie przeszkodziło w zostaniu legendarnym i całkiem skutecznym krzyżowcem).

Obrońcy Krzyża

Autentyczną za to sławę obrońcy chrześcijaństwa zyskał poległy w 1241 r. w bitwie z Tatarami pod Legnicą książę Henryk Pobożny. U jego boku walczyli „Poloni et cruciferi”. W owych krzyżowcach lepiej dopatrywać się nie tyle rycerzy z Europy Zachodniej, co braci zakonów rycerskich, w tym Krzyżaków. Ich udział w legnickiej batalii to fakt bezsporny. Swego czasu mniemano wręcz, że prócz Henryka Pobożnego padł w niej także wielki mistrz krzyżacki Poppo von Osterna. Sam Jan Matejko namalował obraz tym poglądem inspirowany. Jednak śmierć von Osterny pod Legnicą okazuje się - piękną wprawdzie - ale legendą.

W czasach już nowożytnych Polacy nieraz, aczkolwiek - zgódźmy się - epizodycznie, ścierali się zbrojnie z wyznawcami islamu. Jednak genezy bitew pod Cecorą, Chocimiem czy Wiedniem wypada się doszukiwać raczej w polityce niż w średniowiecznym konflikcie Krzyża z Półksiężycem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Nasza wojna w imię krzyża: polscy władcy i rycerze na krucjatach - Nasza Historia

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński