Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasz KAT UCIEKŁ sprawiedliwości

Marek Rudnicki
Stanisław Ratajczak: - My wymieramy, a nasi oprawcy żyją sobie dobrze. Nie ma sprawiedliwości.
Stanisław Ratajczak: - My wymieramy, a nasi oprawcy żyją sobie dobrze. Nie ma sprawiedliwości. Marek Rudnicki
W Tel-Awiwie zmarł niedawno Salomon Morel - szef obozu w Jaworznie. Jego ofiary nie doczekały się ukarania zbrodniarza.

Ten funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa w 1992 r. uciekł z Polski do Szwecji, a później do Izraela. Jedenaście lat temu katowicka prokuratura oskarżyła go o doprowadzenie do śmierci co najmniej 1538 więźniów obozu w Jaworznie. Izrael od wielu lat odmawiał zgody na jego ekstradycję. Twierdzono, że prawo izraelskie nie przewiduje ekstradycji swoich obywateli. Morel umarł w wieku 88 lat kilka tygodni temu.

Nazwisko jak wyrok

Stanisław Ratajczak: - My wymieramy, a nasi oprawcy żyją sobie dobrze. Nie ma sprawiedliwości.
(fot. Marek Rudnicki)

Wielu młodych więźniów Jaworzna było przed wojną harcerzami. Ich główną winą było przywiązanie do Polski, udział w niepodległościowych organizacjach, a nierzadko pochodzenie z rodzin, których socjalizm nie tolerował.
Taką rodzinę miał Bogdan Ehrenkreutz Steliński, który na początku lat 90. ubiegłego wieku tworzył Związek Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 "Jaworzniacy", a później był szefem okręgu zachodniopomorskiego organizacji.

UB aresztowało Bogdana we Wrocławiu. Miał 16 lat i był członkiem Podziemnej Organizacji Młodzieżowej. Oskarżono go o "zbrodniczą działalność przeciwko ludowej ojczyźnie". W Jaworznie komendantowi Morelowi nie spodobał się pierwszy człon nazwiska. "Faszystowski bękart" - usłyszał Bogdan tuż po przekroczeniu bram więzienia.

Przeszłość rodzinna, dawniej powód do dumy, teraz stała się przekleństwem.

Patriotyzm miał we krwi

Komendant Szlomo-Morel

Salomon Morel posługiwał się kilkoma życiorysami. Raz twierdził, że był w Oświęcimiu, innym razem, że w partyzantce, a jeszcze innym, że w ZSRR, gdzie jeździł czołgiem. W rzeczywistości - jak mówił dwa lata temu Jerzy Stokowski podczas otwarcia ekspozycji na Uniwersytecie Warszawskim - Morel był w kilkuosobowej bandzie rabunkowej działającej na terenie Lubelszczyzny, złożonej z Żydów, Rosjan i Polaków. Podczas jednego z wypadów rabunkowych jego brat, Izaak, został zastrzelony przez partyzantów z Armii Ludowej. Mimo tych faktów Morel już po wojnie, mordując więźniów niemieckich twierdził, że mści się za Oświęcim, a mordując Polaków, że to odwet za brata.

Nazwisko Ehrenkreutz nie pochodziło z Niemiec, jak myślał Morel, lecz od barona kurlandzkiego Ehrenkreutza, który w XVIII w. wyzwał na pojedynek cara i, zagrożony śmiercią, salwował się ucieczką do Polski.

Inny przodek, Nikodem Ehrenkreutz, był współtwórcą Organizacji Narodowej w 1905 r., a po pierwszej wojnie światowej organizował zręby państwa polskiego we Lwowie. Od 1923 r. pełnił funkcję skarbnika Związku Zawodowego Pracowników Miejskich RP oraz wiceprezydenta Warszawy. Stryj, Stefan Ehrenkreutz, był senatorem RP i ostatnim rektorem uniwersytetu w Wilnie. Po wybuchu wojny działał w założonym tam Komitecie Polskim. Zamordowali go Rosjanie.

Ojciec Bogdana, Kazimierz, był dowódcą okręgu zachodniego AK w Warszawie. Po aresztowaniu w 1942 r. zginął w Oświęcimiu. Jego brat, Włodzimierz, lekarz wojskowy, został zamordowany w jednym z obozów katyńskich. Drugi brat, Jarosław, jeden z dowódców powstania warszawskiego, zginął w Schoembergu.

Mieli Polskę od ściany do ściany

Więzienie Jaworzno

Progresywne Więzienie dla Młodocianych utworzono w Jaworznie w 1951 r. w obiektach po byłej przejściówce do Auschwitz-Birkenau i obozie dla internowanych w ramach akcji Wisła. Przeznaczone było dla najmłodszych wrogów ludowej ojczyzny. W latach 1951-1955 umieszczono tu ponad 10 tys. chłopców do 21 lat, w przeważającej większości skazanych za "próbę obalenia przemocą ustroju państwa polskiego".

- Jaworzno odwiedził kiedyś międzynarodowy czerwony krzyż - Bogdan wspominał z niechęcią pobyt w więzieniu, o którym mówił, że mimo upływu tylu lat ciągle śni mu się po nocach. - Na co dzień dostawaliśmy czarną kawę i kawałek chleba. Tym razem dali nam niedogotowane kawałki mięsa w roztopionym smalcu. Wszyscy dostali biegunki, co wywołało salwy śmiechu u Morela. Zapowiedział nam, by nikt nie śmiał się poskarżyć. Oni z tej komisji pojadą, a ja tu pozostanę - mówił. Wiedzieliśmy, że ten, kto piśnie choć słowo, w dzień po wyjeździe komisji będzie martwy.

Kiedyś, podczas więziennych obchodów 22 lipca, Morel zauważył, że Bogdan trzyma czapkę w lewej ręce, a nie w prawej, jak chciał regulamin. Chłopak dowiedział się, że jest faszystowskim bękartem, który zdradził ludową ojczyznę. Dostał 48 godzin karceru wodnego.

Znane było powiedzonko Morela, powtarzane później przez strażników więziennych: - Chcieliście Polski od morza do morza, macie ją więc od ściany do ściany.

Morel to był sadysta

Władysław Gardas miał 17 lat, gdy aresztowało go UB. W najgorszych chwilach czerpał siłę z rodzinnej historii. Do dziś lubi wracać do "Potopu" Sienkiewicza i tego fragmentu, w którym górale ratują przed Szwedami polskiego króla Jana Kazimierza. To nie był wymysł pisarza. Górale rzeczywiście ratowali polskiego króla. Jednym z ich dowódców był Franciszek Gardas, który za zasługi otrzymał ziemię i pół wsi.

UB oskarżyło Władysława o przynależność do WIN, w tym wykonanie dla zachodniej organizacji w Poznaniu matrycy ówczesnych banknotów. To było prawdą. Zarzucono mu też posiadanie broni, co już prawdą nie było. Prokurator zażądał kary śmierci. Sąd skazał go na 15 lat więzienia.

- Morel to było zwierzę, sadysta, wyjątkowy s...syn - nawet po tylu latach Władysław nie może się powstrzymać. - Mój przyjaciel, von Western Argon, tylko ze względu na swoje nazwisko był przez niego non stop katowany.

Zginęli w zapomnieniu

Jak pomyleniec

- Byłem w Oświęcimiu - oświadczył Szlomo (Salomon Morel - MR), okłamując więźniów. - Byłem w Oświęcimiu przez długie 6 lat i przysięgłem sobie, że jeśli stąd wyjdę, zapłacę wam. - Odrzucił gumową pałkę, którą wcześniej bił więźniów, złapał za nogę drewnianego taboretu i ściskając go w pięści, jął walić Niemca po głowie.
Przez wiele wieczorów się to powtarzało. Zabitych "brygada wniebowstąpienia" wynosiła do trupiarni i posypywała chlorkiem wapna. Uwięzionych ciągle przybywało. Morel zdał sobie sprawę, że z pomocą swoich podwładnych nie będzie w stanie zniszczyć wszystkich. Wpadł na nowy pomysł. Zaprosił 20 pracowników Urzędu Bezpieczeństwa i kilka uległych dziewcząt, w tym swoją kochankę Lolę (komendanta więzienia w Gliwicach) na wielką zabawę i, choć było to w piątek wieczorem, czyli na początku Szabasu, podał kiełbaski i cały gąsior wódki, którą wypili, poczym zaczęła się zabawa w obozie.
- Ty, duży - krzyknął Szlomo do wysokiego blondyna. - Kładź się tutaj! Długi - do innego wysokiego Niemca. - Kładź się obok niego.
Tak ułożył trzech, a następnie na nich trzech w poprzek itd., aż powstała wysoka na wyciągnięcie ręki kostka z ludzi. - W porządku - oświadczył Szlomo i jego goście zaczęli wywijać pałkami, waląc nimi w ten sześcian. Gdy się zmęczyli, odeszli, a Morel patrzył na to zmasakrowane kłębowisko z uśmiechem, jak muszugene (pomyleniec).
(John Sack: "Oko za oko". Książka o wyczynach Salomona Morela w obozie w Świętochłowicach)

Terror psychiczny, fizyczny i ciągły głód, to najbardziej pamięta Władysław z tamtego okresu. I ludzi, którzy mimo warunków i okoliczności, zachowali godność. Wspomina inżyniera Symulańskiego, pilota Bieruta, który trafił do więzienia na podstawie pomówień, że chciał uciec za granicę. Siedział w Jaworznie pięć lat bez wyroku. Był więźniem, ale o lepszym statusie. Powierzono mu funkcję nadzorcy młodych podopiecznych.

- Kiedyś przy wyrobie betonowych pustaków, belek stropowych i sześciokątnych trelinek, o mało co, a bym zmarł z głodu i wycieńczenia - wspomina Gardas. - Dostawaliśmy raz na dzień jeden kilogram chleba na czterech. Gdy nogi załamały się pode mną, Symulański dał mi kawałek chleba. A później postarał się, bym dostał funkcję brygadzisty organizującego pracę. Bez jego opieki bym nie wytrzymał.

Mimo upływu tylu lat, oczy zachodzą mu łzami, gdy wspomina nazwiska kolegów, którzy nigdy nie wyszli na powierzchnię z kopalni Wieczorek, gdzie również pracowali "młodociani przestępcy".

- Tyle lat minęło, a nikt nie interesuje się, ilu młodych ludzi, w tym moich najbliższych kolegów, tam zginęło - ubolewa. - Władek Wilk zmarł w lipcu, po nim Kaziu Pewiński, który tuż przed aresztowaniem brał ślub i z żoną spodziewali się dziecka.

Jaworzno śni mi się po nocach

- Gdy wracaliśmy z kopalni Feliks, przemęczeni, głodni i mokrzy, Morel trzymał nas kilka godzin w mrozie na apelu, a gdy część zemdlała, tylko się śmiał - wspomina Stanisław Ratajczak, który w okresie pobytu w Jaworznie przeżył zasypanie w kopalni. Wydobyto go dopiero po tygodniu.

Pochodził ze znanej rodziny kominiarskiej z dużymi tradycjami w zawodzie. Jego ojciec, Józef Ratajczyk, był mistrzem kominiarskim w Dopiewie i pełnił funkcję naczelnika straży pożarnej.

Stanisława aresztowało UB z Tomyśla za udział w nielegalnej organizacji działającej w Opalenicy. Wówczas był w 36. brygadzie Służby Polsce i kładł tory na trasie od Krzyża do Rokietnicy pod Poznaniem. Na procesie z niego i jego kolegów zrobiono bandytów. Przyczyną miało być zastrzelenie UB-owca, co nie było prawdą. Stanisław dostał 10 lat więzienia i nie był to najwyższy wyrok. Jego kolegę, Antoniego Maliszewskiego, skazano na podwójną karę śmierci, zamienioną po amnestii na 25, a później 15 lat. Stanisław w Jaworznie siedział 4 lata bez dwóch dni.

- Jaworzno śni mi się nadal po nocach. Tych przeżyć nie można wyrzucić ot, tak, z pamięci - mówi. - A najbardziej boli to, że nasi oprawcy nadal są bezkarni i żyją sobie jak pączki w maśle. Nawet Morel wymknął się sprawiedliwości.

Macie milczeć!

Gdy po okrągłym stole dziennikarze zaczęli interesować się Jaworznem, Morel był oburzony.

- To były zupełnie inne czasy - przekonywał i żądał: - Dzisiaj w ogóle nie powinno się do tamtych spraw wracać. To powinno być zakazane. Żądam, żeby o tym w ogóle nie pisać.

Kolega Bogdana, Wincenty Bogusław Pyka, napisał w 1990 r. otwarty list do Morela, który publicznie zaprzeczał wszystkim oskarżeniom: - Przecież to w myśl pańskich wytycznych strażnik z wieżyczki strzelał do Zbyszka Toporowskiego, gdy ten podawał chleb, część skromnej racji, kolegom skazanym na głodówkę przez pana właśnie. To wyszkolony przez pana funkcjonariusz postrzelił śpiącego więźnia. Pan osobiście zapowiedział Mirkowi Kryszczyńskiemu w maju 1951 r., gdy przyjmował pan transport z Poznania, że stąd już nie wyjdzie.

Z grupy ponad 70 byłych więźniów obozu, która utworzyła w Szczecinie oddział zachodniopomorski Związku Młodocianych Więźniów Politycznych "Jaworzniacy", dziś żyje tylko 9 osób.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński