Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Największy architektoniczny absurd Szczecina to... Zobaczcie, jak skomentował Filip Springer, autor głośnego "Miasta Archipelag" [WIDEO]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
W czasach, gdy problem ze zrozumieniem architektury przykrywa się kolejną warstwą farby, a wyznacznikiem dorosłości jest kredyt, można mówić - Polska to brzydki kraj. Ale lepiej zebrać te wszystkie absurdy i przetłumaczyć je z polskiego na polski, a okaże się, że można żyć lepiej. Z Filipem Springerem rozmawiamy o Szczecinie, kredytach, wynajmie mieszkań i wszystkim, czego jeszcze nie rozumiemy.

Specjalne podziękowania dla Książnicy Pomorskiej za pomoc w realizacji wywiadu

Co w Szczecinie może uchodzić za największy architektoniczny absurd?
- Nie ma w Polsce miast, które byłyby bardziej czy mniej zaniedbane estetycznie. Wszystkie są zaniedbane w podobny sposób… chociaż teraz, jak rozmawiamy, coś mi wpadło do głowy.

Największym absurdem architektonicznym w Szczecinie jest dworzec. Konstrukcja estetyką przypomina lata 90, a jak wiemy powstała chwilę temu. Zawsze, kiedy wysiadam tu na stacji, myślę, że to absurd, bo na świecie tak budowało się 30 lat temu. Dworzec w Szczecinie odrobinę mnie boli.

Dworzec Główny w Szczecinie. Zobacz więcej:

Szczecin Główny już otwarty dla pasażerów. Jakie wrażenia? [wideo]

A może takich miejsc jest więcej? W architekturze ważny jest kontekst i sposób w jaki budynki prowadzą dialog z otoczeniem. A tak się składa, że budynek, który wyraźnie odcina się od otoczenia został uznany za najpiękniejszy w Europie. Mowa o filharmonii.
- Filharmonia prowadzi bardzo wysublimowany dialog i absolutnie nie zgadzam się z opiniami, że nie pasuje do otoczenia. Wszystkie jej szczyty, forma, którą nadali jej architekci, doskonale gada i z historyczną architekturą pozostałą w Szczecinie po Niemcach, i z tym, co niedawno powstało w okolicy. Sposób, w jaki ten budynek multiplikuje wątek obecny i niezwykle silny w przestrzeni Szczecina, jest czymś absolutnie nie do przecenienia. To jest forma, która opowiada współczesną historię architektury.

Budynek filharmonii replikuje miasto i jeden z kluczowych motywów miasta w bardzo nowoczesny sposób. Dostrzeżenie tego wymaga pewnej wiedzy o architekturze Szczecina, o tym jakim językiem posługuje się współczesna architektura, ale też o samej idei tego budynku.

Trzeba pamiętać, że to miejsce nie jest przeznaczone dla sztuki popularnej, tylko takiej, która wymaga pewnego obycia kulturalnego. Przez to nie skłania się ku najprostszym interpretacjom. Uważam, że ten budynek jest absolutnie dialogujący z otoczeniem, mimo że na pierwszy rzut oka tego nie widać. Po prostu trzeba się w niego wczytać.

Zobacz również:

Zobacz, jak powstawała Filharmonia Szczecińska [wideo, zdjęcia]

A jak mamy czytać takie idee - w 2016 roku szczecinianie wzięli udział w konkursie Lechstarter, w którym byłeś jurorem. Wygrali. Na kawałku pustej łąki między blokami powstał Sąsiedzki Ogród Kultury. Rok później miejsce prawie zupełnie zgasło, a w tym najprawdopodobniej go nie będzie, bo właściciel terenu chce postawić tam blok. Jaki z tego wniosek? Nie jesteśmy gotowi na takie inicjatywy?
- Myślę, że jesteśmy gotowi. Takie przypadki są jednostkowe. Lechstarterowy Sąsiedzki Ogród Kultury zrobił furorę. Był hitem, który nas wszystkich oczarował. Z założenia projektu realizacje zwycięskich planów mają trwać przez jakiś czas. W tym przypadku ten warunek został spełniony. Nie znam dokładnych okoliczności postawienia w tym miejscu nowego budynku… ale to, że niektóre przestrzenie są na chwilę adaptowane w ramach inicjatyw społecznych, a później wypełnia się je innymi budowlami, nie jest niczym złym.

Generalnie wypełnianie pustek w przestrzeni miasta jest czymś dobrym. Trudno jednoznacznie powiedzieć, że wyłączenie Sąsiedzkiego Ogrodu i wzniesienie w jego miejscu czegoś nowego jest negatywne. Tego typu projekty pokazują, że da się zrobić fajne rzeczy stosunkowo niewielkim kosztem, angażując przy tym lokalną społeczność. I nawet jeśli później znikną, to kolejne pojawiają się w innych miejscach miasta i też pokażą, że można.

Zobacz też:

Sąsiedzki Ogród Kultury otwarty. Piękne miejsce spotkań

Czyli uczymy się?
- Oczywiście. Uczymy się nie tylko dzięki temu, że pojawiają się nowe realizacje i możemy je oglądać, ale uczymy przez uczestnictwo w tych projektach. Do coraz większej rzeszy osób dociera, że nie będą mieli przestrzeni publicznej, jeśli sami jej nie zainicjują. Tego typu akcje uczą aktywności, a jeżeli nie aktywności, to chociaż świadomości, że są miejsca, do których można pójść i brać udział w tym co przygotowali inni, a nie siedzieć w domu i pić herbatę.

>>> Czytaj dalej!

Jeśli chodzi o przestrzeń publiczną, to zawsze mieliśmy pewne kompleksy wobec Warszawy czy Poznania albo Berlina. Bardzo to widać?
- Tak jak mówiłem, wszystkie polskie miasta mają podobne problemy, które rozwiązują bardziej lub mniej udolnie. W Szczecinie jestem dość często, mam tu wielu przyjaciół, znam to miasto. To, co widzę, to na pewno spore zmiany w przestrzeni, które powstały nie tylko dzięki efektowi filharmonii czy modernizacji. Generalnie zrobiło się porządniej. Podczas ostatniego pobytu dużo chodziłem po śródmieściu i rzeczywiście miałem wrażenie, że przybyło miejsc, gdzie można usiąść i wypić kawę, pospacerować i nie bać się, że dostanie się w gębę. Nie będę mówił czy szczecinianie powinni, czy nie powinni mieć kompleksy względem innych. Każdy powinien robić swoje. Powiem za to, że zauważyłem naprawdę dużo zmian od czasu, jak pisałem „Wannę z kolumnadą” i robiłem tu wtedy mnóstwo materiałów, raczej o chaosie niż o porządku.

Wojciech Cejrowski niedawno wnosił, żeby oddać Szczecin Niemcom, bo to niemieckie miasto.
- Cejrowski nie ma racji w niczym, więc i tym razem się myli. Natomiast, jeśli chodzi o niemieckość Szczecina, to stanowi ona ogromny potencjał. W ogóle lubię miasta, które do 1945 roku należały do Niemiec, ponieważ mają bardzo dobrze przemyślaną strukturę urbanistyczną. Oczywiście, wiele zależy od tego, jak mocno zostały zniszczone podczas wojny. Szczecin oberwał dość mocno, Wrocław też, ale został całkiem rozsądnie odbudowany. Fenomen poniemieckich miast wynika ze sposobu myślenia Niemców o mieście, a myśleli osiami, obrazami, strukturami urbanistycznymi. Mieli to wszystko bardzo dobrze opracowane. I nie waham się użyć sformułowania, że Niemcy mieli o wiele bardziej przemyślane miasto w roku 1925 czy 30 XX wieku, niż my dzisiaj. Stąd też obecnie możemy korzystać z tego, co oni wypracowali, ale musimy się w to dobrze wczytać.

Dobrym przykładem jest słynna historia wrocławskiego osiedla Kozanów. Przez Niemców ten teren był traktowany jako rezerwuar wody powodziowej na Odrze. Polacy postanowili go zabudować. W rezultacie, podczas powodzi to właśnie tam były największe straty. Schematy utworzone przez Niemców mogą być naprawdę pomocne przy organizacji przestrzeni. Nasi dzisiejsi sąsiedzi nie robili nic ad hoc, robili to „po niemiecku”. Uważam, że wszelkie inicjatywy, które rozwijają i reinterpretują przestrzeń miejską są niezwykle ważne, a to, co mówi Cejrowski, można włożyć między radosne bajania.

Oprócz niemieckiej spuścizny, Polska nie radzi sobie też z PRL-owską. O ile stare fotele i meblościanki można wystawić na śmietnik czy spalić, to z blokami z wielkiej płyty czy blaszanymi garażami tego nie zrobimy. W rezultacie otrzymujemy blokowiska pomalowane w najbardziej fantazyjne kolory świata. Może nie rozumiemy tego, co odziedziczyliśmy, przez co nie potrafimy się tym zająć?
- Oczywiście, że nie rozumiemy. Bloki, które mają w zdecydowanej większości marną architekturę, a i urbanistykę nie najlepszą, były pomalowane na stonowane kolory nie tylko dlatego, że nie było innej farby, ale dlatego, że projektanci byli świadomi, że ta architektura nie jest czymś, co powinno wychodzić na pierwszy plan i krzyczeć. Chodziło o to, by te projekty „zniknęły” w tle. Przez większość roku w Polsce niebo jest albo niebieskie, albo szare, w związku z tym kolory bloków były wybierane z palety pomiędzy tymi dwoma barwami. I teraz malowanie tych budynków na wszystkie kolory tęczy jednocześnie sprawia, że te średnio atrakcyjne konstrukcje wychodzą przed szereg i mówią „patrzcie na nas, tacy właśnie jesteśmy”. To wynik kompletnego niezrozumienia idei ówczesnych architektów.

Największy architektoniczny absurd Szczecina to... Zobaczcie, jak skomentował Filip Springer, autor głośnego

Swoją drogą, czy te bloki nie powinny zacząć się już walić?
- No właśnie. To kolejny powód, przez który nie wiemy, co z nimi zrobić. Ich żywotność przewidziano na około 30 lat. Przeżyły termin swojej przydatności i mają się całkiem dobrze. Tylko, że prędzej czy później ich stan zmusi władze by zastanowić się - co dalej? Dziś w tych blokach żyje ok. 10 mln ludzi. Biorąc pod uwagę, że w Polsce, w sprzyjających warunkach w ciągu roku powstaje ok. 160 tys. nowych mieszkań, to łatwo sobie wyliczyć, że gdyby te wszystkie bloki z wielkiej płyty nagle zniknęły, to przed nami 80 lat budowy kolejnych. Warto podpatrywać to, co robią ze starymi blokami Niemcy, bo oni je przebudowują, rozbudowują, przebijają piętra i robią dwupoziomowe mieszkania, przekształcają je na akademiki i hotele. Nasi sąsiedzi mieli ten sam problem co my. Pierwszą część bloków wyburzyli, drugą starają się zagospodarować na swoją miarę. A w Polsce? W Polsce nie wyburzono jeszcze ani jednego bloku od 89 roku. Chociaż nie, przepraszam, jeden wyburzyli - w Gdańsku, po wybuchu gazu. Nie ma nawet żadnych badań na ten temat. Myślę, że prawdziwe zmierzenie się z tym problemem jest dopiero przed nami, a chwilowe zamalowanie go na żółto nic tu nie pomoże.

Problem z pojmowaniem estetyki przestrzeni rozwiązałoby wprowadzenie do szkół zajęć z estetyki, plastyki i historii sztuki w pełnym wymiarze godzin?
- Myślę, że tak, ale wiem, że to się nie stanie, więc możemy sobie jedynie pobajać na ten temat. W kwestii edukacji estetycznej, sektor pozarządowy już teraz - razem ze stowarzyszeniem architektów polskich czy innymi organizacjami - stara się edukować i robić warsztaty dla młodzieży i nie tylko. Jednak problem jest taki, że na te warsztaty idą ludzie, którzy są świadomi konieczności uczenia się tego. W Polsce powszechna edukacja estetyczna powinna być obowiązkowa, ale nie jest i nie zakładam, żeby w najbliższej przyszłości nastąpiła zmiana paradygmatów nauczania, która sprawi, że wszyscy zaczną uczyć się koła barw.

>>> Czytaj dalej!

Póki co, od kilku lat usilnie staramy się naśladować styl skandynawski. Tylko czy jeśli pomalujemy mieszkanie na biało i szaro, a wszystkie meble kupimy w Ikei, to nagle staniemy się szczęśliwsi, a nasza przestrzeń lepsza? Może zamiast patrzeć na innych, powinniśmy stworzyć coś sami?
- Myślę, że ten szwedzki styl zrobił dużo dla estetyki polskich mieszkań. I można się zżymać, że teraz każdy ma w domu tak samo, ale ja wolę, żeby każdy miał tak samo po szwedzku, niż tak samo z tymi tureckimi dywanami i meblościanką na wysoki połysk. Czy my możemy wypracować coś polskiego? Myślę, że to idzie w tę stronę, ale boję się, że to strona elitarna. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje na Śląsku. Mnóstwo projektantów pracuje tam nad designem, który czerpie z korzeni regionu. Tworzą dekoracje, biżuterię, meble… to wszystko ma swoją wartość i to jest kierunek wypracowania pewnej lokalności w projektowaniu. Tylko, że te rzeczy nie są dostępne cenowo dla każdego. Nie mam wielkich nadziei, że polski styl będzie się rozwijał, bo nie wiem do końca jakby miał wyglądać i w zasadzie po co w ogóle miałby powstać. Dla mnie istotne jest, żeby to, co powstanie było tanie, żeby projektowanie architektury, wnętrza czy przedmiotów nie było kosztowne. Uważam, za Marcinem Wichą, że design, jako narzędzie ułatwiania ludziom życia poprzez przedmioty powinien być ogólnodostępny. Niestety, w Polsce słowo design kojarzy się z czymś drogim. Ta sprawa interesuje mnie bardziej niż to, czy jest to polskie czy nie.

A jak to jest z potrzebą posiadania? Podobno każdy dziś marzy o posiadaniu własnego mieszkania. W książce „13 pięter” porządnie zagrałeś na tych marzeniach. Może Polacy po prostu muszą „coś” mieć, nawet za cenę 30-letniego związku z bankiem? Może to już taka nasza narodowa cecha?
- Zgodzę się z tą opinią, jeśli najpierw przeprowadzimy eksperyment. Udostępnijmy Polakom możliwość ludzkiego, taniego, wygodnego wynajmu mieszkań. Po 10 latach zapytajmy tych osób czy chcą wziąć kredyt na 30 lat, czy wolą przedłużyć umowę na to samo mieszkanie na kolejne 10 lat pod warunkiem, że nikt ich z tego mieszkania nie wyrzuci? Wtedy jeśli większość powie - wolimy kredyt, to tak, odpowiem - to jest nasza cecha narodowa, lubimy posiadać. Prawda jest taka, że Polacy nie mieli okazji przekonać się, jak to jest wynajmować mieszkania w ludzkich warunkach, więc trudno tu powiedzieć, że to, co dzieje się teraz na rynku, to czyjś wybór. To po prostu konsekwencja działania naszej gospodarki. I pewnie, że logiczniej jest wziąć kredyt i kupić mieszkanie, niżeli wynajmować lokum i oddawać pieniądze do cudzej kieszeni, jednak to, że w Polsce przyjęto to za logiczne, nie znaczy że jest logiczne w ogóle. Doświadczenia innych krajów uczą, że powinniśmy postawić na najem.

Nasz rynek jest na to przygotowany?
- Nie, nie jest i my też nie jesteśmy. Przyzwyczailiśmy się, że żyjemy w tym samym miejscu, w którym pracujemy, że mieszkanie, które mamy, jest czymś stabilnym i pewnym. Kiedy słyszymy, że mamy się przenieść do innego miejsca, które nie zapewnia tego poczucia, to nie potrafimy się w tym odnaleźć. Problem z wynajmem to też problem z liczbą mieszkań na wynajem i strukturą ich własności. W naszym kraju większość mieszkań na wynajem, należy do prywatnych właścicieli. Najczęściej jeden właściciel ma jedno lub dwa mieszkania przeznaczone do najmu. Taka osoba jest niezwykle podatna na wszelkiego rodzaju perturbacje związane z tymi nieruchomościami. Wystarczy, że zmieni mu się sytuacja życiowa - weźmie ślub, zabraknie mu pieniędzy, lokator przestanie płacić i taka osoba ponosi 100-procentową stratę. Rozwiązaniem jest wynajem instytucjonalny, spółdzielczy, TBS-owski, prywatny, inwestorski... jakikolwiek, byle właściciel miał w portfolio więcej niż 100 a nawet 1000 mieszkań. Wtedy zupełnie inaczej operuje się kosztami. W Polsce nie ma takich właścicieli, nie ma takiego systemu. Najlepiej jechać do Stargardu i zobaczyć jak TBS powinien działać. To jeden z nielicznych przykładów w Polsce.

Czy to nie jest też tak, że wynajem nadal bywa upokarzający? Młodzi ludzie, którzy wynajmują mieszkanie, są traktowani jak „dorosłe dzieci”. Może ludzie biorą kredyt, bo chcą coś udowodnić?
- Nie, myślę, że aż tak to nie działa. Natomiast zgodzę się, że kredyt stał się elementem statusowej negacji w Polsce. Słyszałem też takie zdanie - komuś się w życiu udało, bo jeździ na wakacje do Toskanii, ma samochód i zaciągnięty kredyt. No, samochód czy wakacje może to i fajna sprawa, ale kredyt? Dla mnie to żadne osiągnięcie. Największym absurdem związanym z rynkiem mieszkaniowym jest zobowiązanie się do płacenia co miesiąc przez 30 lat tej samej sumy pieniędzy do banku w zamian za możliwość mieszkania w danym miejscu. I to bez względu na takie sytuacje, jak rozwód, choroba, śmierć kogoś bliskiego, depresja, wszystkie przeciwności losu, które mogą sprawić, że tych pieniędzy może zabraknąć. Według mnie to bardzo niepoważne i nieodpowiedzialne myślenie. Jednak w Polsce tak wyszło, że udało się pożenić kredyt z przekonaniem o odpowiedzialności. Myślę sobie, że jeśli przekonanie, że przez 30 lat co miesiąc będzie mnie stać na spłacanie kredytu jest dorosłością, to ja dziękuję za taką dorosłość.

>>> Czytaj dalej!

A takie projekty jak Mieszkanie +, Mieszkanie Dla Młodych czy mieszkanie w zamian za remont jakoś nas ratują?
- Zależy od skali w jakiej zostaną zrealizowane. Bardzo mi się podoba idea mieszkania za remont. To pomysł, który poprawia jakość już istniejącej tkanki mieszkaniowej i jednocześnie udostępnia lokum osobom, które go potrzebują. To użyteczny program, który zmusza ludzi do wysiłku, nie jest prezentem. Nie wiem na ile projekt Mieszkanie+ zostanie zrealizowany w tej formie w jakiej rząd go zapowiedział. To pakiet ustaw, który ma różne oblicza, są w nim m.in. założenia dotyczące preferencyjnych kredytów dla spółdzielni, zmiana prawa lokatorskiego, ale też zmiana przepisów dotycząca „dziedziczenia” mieszkań komunalnych. Dzięki tym przepisom mieszkania trafiałyby do osób, które naprawdę ich potrzebują, a nie cwaniaków, którzy wiedzą, jak dobrze się ustawić. W kształcie w jakim zaproponowano Mieszkanie+, rzeczywiście warto czekać na jego wdrożenie. Jego największą zaletą jest to, że po wielu latach politycy powiedzieli - mieszkanie jest czymś, w czym my jako państwo też bierzemy udział. Przez wiele lat mieszkania były wyłączone z pakietu kiełbas wyborczych, bo uznano, że każdy sam je ogarnie. Natomiast mieszkanie należy się każdemu człowiekowi i państwo ma obowiązek ułatwić dostęp swoim obywatelom do mieszkań. Państwo, które się z tego wycofuje, moim zdaniem jest gorsze od tego, które dziś mówi - no dobra my tu mamy solidarność i musimy coś zrobić. Jakkolwiek ten rząd nie jest moją bajką, to każdemu następnemu rządowi będzie trudno wycofać się z słów tego obecnego. Będzie to tak samo trudne, jak wycofanie się z 500+. Jak już się ludziom coś da, to trudno im to później zabrać.

To komuna nauczyła nas potrzeby posiadania? Skąd to się w nas wzięło?
- Myślę, że tak. To efekt wahadła po komunizmie. Pojęcie własności jako tako nie istniało wtedy lub było iluzoryczne, przybierało postać mieszkań spółdzielczych o niejasnej strukturze własności. Po tamtych czasach odziedziczyliśmy wahadło, które wygnało nas gospodarczo na drugą stronę skrajni i teraz wraca. Zaczyna się o tym mówić. Na ile szczerze, to zobaczymy. Myślę, że nie jest to nic odziedziczonego po dziadkach. Oczywiście są też takie interpretacje, że wszyscy są z chłopa, więc mamy w sobie zaszyte pańszczyźniane podejście. Tylko, że mnie to nie przekonuje. Tłumaczenie obecnej sytuacji w kraju problemami chłopa pańszczyźnianego, potopem szwedzkim czy PRL-em jest mało wiarygodne, bo dla osoby, która urodziła się w roku 90. wszystkie te trzy okresy są czymś równie fikcyjnym.

A powiesz nam jak mieszka Filip Springer?
- Ja się dobrze wkonkubiniłem (śmiech). Moja dziewczyna ma swoje mieszkanie i to stawia mnie w pewnej uprzywilejowanej sytuacji. Jeden z bohaterów „13 pięter” opowiadał, że rodzice kupili mu mieszkanie kiedy był na studiach, niewielkie 2-pokojowe w Poznaniu. Od tego czasu zaobserwował coś dziwnego. Wielu jego znajomych zaczęło mówić - ty już jesteś ustawiony w życiu, tobie się poszczęściło. A on zachodził w głowę - co niby takiego wielkiego w jego życiu się wydarzyło i jakie to wielkie szczęście go spotkało? Okazuje się, że największe szczęście w przekonaniu jego rówieśników to własne mieszkanie. I to daje do myślenia, bo jeśli w jego generacji to naprawdę jest największe szczęście, to coś poszło nie tak. Przecież fajnie by było marzyć o czymś więcej. W moim pokoleniu nie spotykam się już z takimi opiniami, może dlatego, że po 30. większość ludzi ma już ten temat za sobą. Natomiast jestem o tyle szczęśliwy, że nie musiałem podejmować decyzji o kredycie. Ale tak, przez wiele lat wynajmowałem mieszkanie, do obecnego też przeszedłem z wynajmowanego.

Filip Springer - reporter i fotograf lub tłumacz architektury i kolekcjoner wizualnych absurdów. Zadebiutował w 2011 roku książką reporterską „Miedzianka. Historia znikania”.

Nominowany do najważniejszych nagród literackich w kraju, jak Nagrody Literackiej Nike, Nagrody im. R. Kapuścińskiego. Do tej pory wydał 7 książek. „Wanna z kolumnadą” czy „Reportaże o polskiej przestrzeni” zainicjowały ogólnokrajową debatę nt. jakości przestrzeni publicznej w Polsce. W ubiegłym roku ukazało się „Miasto Archipelag”, zapis kilkuletniej podróży po 31 byłych miastach wojewódzkich.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński