Wkrótce historię Wiolety Domosud przeczytasz w książce "Osiem lat na Atlantyku".
Szczecinianka Wioleta Domosud miała 26 lat, kiedy postanowiła wspólnie z kapitanem Janem Łojko i dwoma innymi członkami załogi popłynąć w rejs jachtem "Ostry".
Jan Łojko budował jednostkę sam, przez blisko 10 lat. Na początku lat 90. "Ostry" był gotowy. Na stalowym jachcie były koje dla ośmiu osób, kambuz, łazienka i duża mesa z kominkiem (maszt był jednocześnie kominem). Jacht nie miał silnika, tylko żagle. Nie miał samosteru, ani nowoczesnych urządzeń nawigacyjnych. Musiał wystarczyć sekstant. Wioletta pomagała w przygotowaniach do wyprawy. Celem był karnawał w Rio de Janeiro. Ostatecznie dała się namówić i postanowiła przyłączyć się do załogi.
- Pracowałam wtedy w przedsiębiorstwie spedycji krajowej - wspomina. - Wzięłam półroczny, bezpłatny urlop i dałam się ponieść przygodzie. Stałam się częścią czteroosobowej załogi, nie miałam jednak żadnego doświadczenia w żeglarstwie. Rejs do Rio potraktowałam jako fajną wycieczkę, która wkrótce się skończy i wrócę do Szczecina.
Zostali sami i wielka woda
Stało się jednak inaczej. Jak tyko dopłynęli do Francji, dwóch członków załogi zrezygnowało z dalszego rejsu. Wioleta została sama z kapitanem Janem.
- Postanowiliśmy się nie poddawać i dopłynąć wspólnie do Rio - opowiada Wioleta. - Chcieliśmy sprawdzić czy sami, we dwójkę, damy sobie radę. Ja dopiero wszystkiego się wtedy uczyłam. Nie było łatwo, ale te trudności nas do siebie zbliżyły. Zakochaliśmy się w sobie.
Wioleta zaszła w ciążę. Do siódmego miesiąca ciąży pływała na jachcie. Przed porodem dotarli z Janem do hiszpańskiej wyspy Fuerteventury.
- Do Fuertevetuy płynęliśmy jak Krzysztof Kolumb, na samych żaglach - opowiada Wioleta. - "Ostry" nie miał przecież silnika, nie było jak teraz GPS, telefonów komórkowych ani komputerów. Dodatkowo trzeba było błyskawicznie nauczyć się języków angielskiego i hiszpańskiego. To była niezła szkoła życia.
Mimo trudności, udało się. Kiedy Jan wspólnie ze znajomymi żeglarzami poszedł do miasta, u Wiolety rozpoczęła się akcja porodowa.
- Czekałam, aż ktoś z nich wróci i zabierze mnie do szpitala oddalonego od jachtu 10 kilometrów! Sama nie byłam w stanie tam dotrzeć - opowiada. - Na szczęście wrócili w porę. Sonia urodziła się już na lądzie, w szpitalu.
Z niemowlęciem przez ocean
Kiedy dziewczynka podrosła wyruszyli w dalszy rejs. Sonia miała zaledwie 18 miesięcy, kiedy wspólnie z rodzicami przepłynęła Atlantyk. Dzięki temu jest najmłodszym dzieckiem w Polsce, które może pochwalić się taką podróżą.
- Rejs z małym dzieckiem na jachcie nie był łatwy - wspomina Wioleta. - W trakcie huraganu wpadła do beczki. Kiedy ją wyjęliśmy trzeba było ją reanimować. Ze sznurka uplotłam 20 metrów siatki, którą zawiesiłam na relingu, żeby Sonia znowu nie wypadła za burtę. Sznurek zdobyłam ze starych cum, najpierw trzeba było je rozpleść, a później zapleść w siatkę.
Na Atlantyku spędzili ponad miesiąc - bez lekarza, serwisu, sklepów ani GPS. Było jednak jedzenie, ubrania i wszystkie niezbędne do życia przedmioty, a nawet mały ogródek.
Znajomi żeglarze wręczyli wcześniej małej Soni zabawki i ubranka.
Jan, Wioleta i Sonia na krótko odwiedzili Martynikę, a potem na kilka miesięcy zatrzymali się w Wenezueli w Porto La Cruz. Tam jednak nie mogli znaleźć pracy. Wybrali St. Maarten, małą wysepkę na Karaibach (Antyle Holenderskie).
W przystani w Marigot zakotwiczyli na ponad cztery lata. Oboje pracowali. Jan przy remontach jachtów, Wioleta sprzątała domy kilku rodzin, sprzedawała w sklepie jubilerskim. Sonia rosła, wspaniale się rozwijała. Jej ulubionym zajęciem było rysowanie. Na kolorowych rysunkach z tamtego okresu przeważa wodny świat: rybki, muszle, delfiny, wodne żółwie. Wioleta sama córkę uczyła. Napisała dla niej elementarz z wierszykami.
Niebezpieczne huragany
- Tam było pięknie, ale przerażały nas huragany - opowiada Wioleta. - Jeden z nich, najsilniejszy, zmiótł kilka hoteli i domów, zabił kilkanaście osób, zniszczył półtora tysiąca jachtów. Nasz jacht też raz wyrzuciło na ląd, sami wykopywaliśmy go łopatami.
Kiedy Sonia skończyła 6 lat Wioleta i Jan postanowili wrócić do Szczecina, żeby dziewczynka mogła pójść do szkoły, poznać rówieśników. W maju 1998 r. starannie wyremontowanym jachtem, już z silnikiem, automatycznym zwijaniem żagli, opuścili wyspę. Ponad miesiąc płynęli na Azory. Stamtąd skierowali się na Baleary. Po drodze zwiedzili Gibraltar, Granadę, Ibizę. Dotarli na Majorkę. Mieli pracę i spędzili tam ponad pół roku. Francuscy żeglarze podpowiedzieli im, aby do Polski wracali kanałami i rzekami. W lipcu, 1999 r. popłynęli w kierunku Marsylii. W sierpniu dopłynęli do rodzinnego miasta.