Spis treści
1 sierpnia obchodzimy 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. W 1944 roku polscy bohaterowie stawili czoła okupantowi, wierząc, że wyzwolą stolicę spod niemieckiej okupacji. Wielu z nich wyróżniało się nie tylko odwagą, ale również bardzo młodym wiekiem. Jakie piętno pozostawiło powstanie na tych, którzy przeżyli? Jaki miało wpływ na ich wczesne i później założone rodziny? O tym opowiadają dziś ich żony.
Władysława Marcinkiewicz – żona Wojciecha Marcinkiewicza ps. „Kubuś”
Władysława Marcinkiewicz jest wdową, ma 83 lata, przez całe zawodowe życie pracowała jako inżynier chemik. Mieszka samotnie w centrum Warszawy, jak sama mówi, w bardzo dobrym miejscu ze względu na działalność społeczną, którą się zajmuje od 12 lat. Po śmierci męża objęła po nim funkcję przewodniczącej Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej IV Obwodu Ochota, okręgu Warszawa.
Zarówno w jej warszawskim mieszkaniu, jak i domu na wsi, powstańcy byli i są mile widziani, a obydwa miejsca służą jako archiwa dokumentów i zdjęć historycznych gromadzonych od kilkudziesięciu lat.
Jej mąż Wojciech Marcinkiewicz ps. „Kubuś” był harcerzem Szarych Szeregów, powstańcem, autorem monografii „Szare Szeregi na Ochocie”, odznaczonym między innymi Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Armii Krajowej oraz innymi odznaczeniami państwowymi. Po wojnie ukończył SGPiS (obecnie Szkoła Główna Handlowa) i pracował jako ekonomista. Zmarł w 2012 roku, w wieku 85 lat.
Jak Pani i mąż się poznaliście?
Poznaliśmy się w Chorwacji w 1974 roku, na obozie sportowo-młodzieżowym, choć żadne z nas nie było już takie młode, co więcej, mąż był starszy ode mnie o 14 lat. Mężowi udało się wyjechać za granicę na paszport zbiorowy, z jego zakładu pracy, gdyż jako były żołnierz Armii Krajowej nie mógł otrzymać paszportu. Ja pracowałam wtedy w Polskich Zakładach Optycznych, a w nagrodę za osiągnięcia zawodowe otrzymałam wyjazd.
Mąż wyróżniał się wśród innych uczestników wycieczki dowcipem, inteligencją, spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. On zwrócił na mnie uwagę, bo obydwoje pracowaliśmy w przemyśle maszynowym, zainteresowało go to, że jestem autorką patentów i wynalazków. To właśnie początkowo było tematem naszych rozmów, poza tym dużo graliśmy w szachy.
Przyjechałam do Warszawy z Wrocławia, z kolei mąż był urodzonym warszawiakiem. Przez długi czas nie mówił o swoim udziale w powstaniu warszawskim, ale mnie zadziwiało, że tak dobrze znał miasto, przedwojenne i powojenne nazwy ulic, różne zaułki. Najmłodsi harcerze właśnie tak pełnili służbę, dzięki dobrej znajomości miasta zbierali informacje. Mój mąż, gdy wybuchła wojna miał 12 lat, więc nie mógł w konspiracji robić nic innego.
Czytaj też: Sanitariuszki, łączniczki, ale nie tylko. Te kobiety odegrały ogromnie ważną rolę w Powstaniu Warszawskim
Jak ważne było powstanie w Państwa rodzinnej historii?
Mąż patriotyzm wyniósł już z domu, od dziecka należał do harcerstwa. Powstanie miało ogromny wpływ na nasze życie. Mój mąż przez 30 lat był przewodniczącym zarządu środowiska byłych żołnierzy AK na Ochocie, po jego śmierci przejęłam tę funkcję i pełnię ją do dzisiaj, to już 12 lat. Nasze główne działania są nakierowane na krzewienie pamięci o tych, którzy zginęli, ale też dbanie o tych powstańców, którzy zostali. Biuro znajduje się u mnie w domu, zarówno warszawskie mieszkanie, jak i dom na wsi służyły i służą spotkaniom powstańców.
Więź między powstańcami była i jest bardzo silna, przyjacielska, nawet jeśli dane osoby nie walczyły ramię w ramię. Raz byłam świadkiem pewnego wyjątkowego spotkania po latach. Przyjechał do nas człowiek z Wrocławia, z drużyny i sekcji mojego męża. Oni w czasie powstania naprawdę nie znali swoich nazwisk, posługiwali się pseudonimami, ale ten mężczyzna przyszedł w '44 do domu męża, bo miał dla niego jakiś komunikat. Na stole leżał zeszyt szkolny i ten człowiek zobaczył imię, zapamiętał też początek nazwiska. Na tej podstawie po latach go odnalazł.
Mąż jest również autorem monografii „Szare Szeregi na Ochocie”, nad którą pracował przez ponad 20 lat. Oprócz dokumentów znajdują się tam relacje kolegów, które zbierał, choć wiele osób ze skromności odmówiło wypowiedzi. Jest to ślad działalności wielu powstańców, którzy zmarli przed powstaniem Muzeum Powstania Warszawskiego. Ponadto mąż był redaktorem naczelnym Biuletynu Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej IV Obwodu OCHOTA Okręgu Warszawa, tę funkcję również po nim przejęłam, wkrótce, mam nadzieję przekazać ją w inne ręce.
Jak duże piętno wydarzenia z '44 roku pozostawiły na Pani pokoleniu, a jak na kolejnych?
Dzieci powstańców rzadziej się interesują tą tematyką, częściej wnuki. Do naszego środowiska zgłaszają się jako wolontariusze osoby, których dziadek lub babcia byli w powstaniu i nigdy nie wrócili albo zmarli później, lecz oni nie zdążyli z nimi porozmawiać. Teraz chcą pomagać innym powstańcom i słuchać opowieści, uczyć się. Nie chcę, by to patetycznie zabrzmiało, ale powstańcy przeżyli bardzo trudne chwile, wielu z nich później trafiło do obozów, mają za sobą tragiczne momenty, a mimo to są pogodni, potrafią cieszyć się życiem.
Janina Tymkiewicz – żona Stanisława Pawła Tymkiewicza ps. Michał
Janina Tymkiewicz jest wdową, ma 94 lata, mieszka sama w Warszawie. Choć nie brała udziału w walkach, Powstanie Warszawskie odcisnęło ogromne piętno na jej życiu, właśnie wtedy w tragicznych okolicznościach straciła ojca.
Mąż Stanisław Paweł Tymkiewicz ps. Michał, w momencie wybuchu powstania miał 17 lat. Został uhonorowany między innymi Warszawskim Krzyżem Powstańczym. Zmarł w 2013 roku, w wieku 86 lat. Autor książki „IV Obóz Ochota Armii Krajowej”.
Jak Pani i mąż się poznaliście?
Byłam 19-letnią dziewczyną, pracowałam w dziale księgowości Polskiej Akademii Nauk, tam też pracowało wielu byłych powstańców. Mój mąż akurat przyszedł do instytutu o coś zapytać i tak się poznaliśmy, był 4 lata starszy ode mnie. Tego dnia, gdy go pierwszy raz spotkałam, po pracy wróciłam do domu, był już wieczór. Byłam w szlafroku, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, które otworzyła moja mama. Za drzwiami stał on i tak to się zaczęło. Zabierał mnie na randki, a to do teatru, a to do kina i w końcu wzięliśmy ślub, chcieliśmy kupić mieszkanie.
Jak ważne było powstanie w Państwa rodzinnej historii?
Podczas powstania mój tata poszedł szukać swojego brata i zginął, został spalony przez Niemców. Z kolei mąż Stanisław Tymkiewicz napisał książkę „IV Obóz Ochota Armii Krajowej”. Był on prawdziwym patriotą, utrzymywaliśmy kontakt z innymi powstańcami, regularnie przychodziliśmy na spotkania, często się widywaliśmy. Poza tym od lat żyję w Warszawie, widziałam, jak to miasto odbudowywano, jak na zniszczony rynek przynoszono cegły.
Jak duże piętno wydarzenia z '44 roku pozostawiły na Pani pokoleniu, a jak na kolejnych?
Niestety, pamięć mam coraz słabszą, ale często rozmawiało się w domu z dziećmi o powstaniu. Poza tym dzieci uczono na ten temat bardzo dużo w szkołach, odpytywano ich z tego okresu. Choć już teraz nie rozmawiamy z rodziną tak często o dawnych latach, powstanie zdecydowanie miało wpływ na kolejne pokolenia. Na mnie osobiście miało ogromny, cierpiałam na nerwicę, trudno to sobie nawet wyobrazić, jak nadlatują samoloty i zrzucają bomby, a my się nachylaliśmy, taki mieliśmy odruch, tylko tyle mogliśmy zrobić. Ale jakoś to przeżyłam, dałam radę.
Maria Błońska-Gutkowska – żona Witolda Gutkowskiego, pseudonim Vis
Maria Błońska-Gutkowska jest warszawianką urodzoną w 1948 roku. Jak mówi, podobnie jak inne dzieci z Warszawy z jej pokolenia, była wychowana w atmosferze wojennej, a wojna „była w nich”. Z wykształcenia jest geografem, pracowała w instytucjach międzynarodowych, obecnie zajmuje się nauczaniem studentów.
Była żoną Witolda Gutkowskiego, pseudonim Vis. W czasie powstania miał on 16 lat. Był harcerzem Szarych Szeregw, powstańcem, jeńcem obozu niemieckiego. Wydał książkę „Życie w ciekawych czasach”. Wyróżniony został między innymi Warszawskim Krzyżem Powstańczym i Krzyżem Kawalerskim. Zmarł w 2019 roku.
Jak Pani i mąż się poznaliście?
Poznaliśmy się w Polskiej Akademii Nauk. Pracowałam w organizacji międzynarodowej „Walka uczonych w walce o pokój”, jej szefem był prof. Maciej Nałęcz. Organizacja powstała na terenie Stanów Zjednoczonych i skupiała uczonych z całego świata. Profesor zajmował się inżynierią biomedyczną, a ja byłam jego prawą ręką, to była bardzo ciekawa praca. Przebywałam głównie w centrali organizacji, czyli w Pałacu Kultury. Męża poznałam właśnie tam. Był wicedyrektorem Instytutu Podstawowych Problemów Techniki. Tak się zbiegło, że obydwoje byliśmy po rozwodzie i spotkaliśmy się w Pałacu Kultury na jednej z konferencji. Wzięliśmy ślub w 1976 roku, mąż zmarł pięć lat temu, więc przeżyliśmy razem kawał czasu.
To cię zainteresuje: Wanda Traczyk-Stawska była uczestniczką powstania warszawskiego. Poznaj jej historię
Jak ważne było powstanie w Państwa rodzinnej historii?
Jestem z następnego pokolenia po powstańcach, pamiętam Warszawę w gruzach, pamiętam, jak mieszkali warszawiacy. Mieszkałam na Mokotowie, mój kwartał nie był zniszczony, ponieważ został zajęty przez Niemców. Nasze kamienice miały ślady kul, ale ten kawałek miasta oszczędzono. Mój ojciec był warszawiakiem, niemal całą wojnę spędził w obozie koncentracyjnym, ponieważ jako młody chłopak został wysłany przez rodzinę po chleb i w łapance, w pierwszych dniach wojny, został wywieziony do Niemiec. Bardzo kochał Warszawę, stąd pochodził, gdy Amerykanie wyzwolili obóz, w którym był i opowiadali, że to miasto praktycznie nie istnieje, nie chciał im wierzyć.
Byłam chowana w atmosferze wojny, my jako dzieci przerabialiśmy wojnę, ona była w nas. Później, gdy pojawiła się telewizja, puszczano głównie filmy wojenne, często nawet wydawało nam się, jakbyśmy w tej wojnie uczestniczyli.
Mój mąż żył powstaniem, myślę, że podobnie jak wszyscy powstańcy. Pochodził z rodziny inteligenckiej z Żoliborza. Gdy wybuchło powstanie, był młodym chłopcem. Należał do harcerstwa, jego drużyna szykowała się do walki, o tym się mówiło w domu, w szkole, na zbiórkach harcerskich.
On nie przyznał się mamie, że idzie do walki, pożegnał się z nią i powiedział, że za dwie godziny będzie w domu. Założenie było takie, że powstanie wybuchnie, zaraz je wygrają i wrócą do domów, jednak stało się inaczej.
Z powodu wcześniejszego rozpoczęcia walk niż to było planowane, nie udało mu się przedostać do swojej grupy, dołączył więc do Grupy Ochota, ktra usiłowała przedostać się do Pęcic. To było pierwsze miejsce, w ktrym Niemcy zaatakowali powstańców, niemal całą grupę wystrzelano, ale mój mąż został tylko ranny w rękę, jemu się udało.
Gdy kończyło się powstanie, Niemcy stali z karabinami przy kanałach i tak wyłapywali powstańców. Mąż opowiadał, że oddzielali ich od cywilów. Traktowali powstańców niemal jak wojskowych, pomimo tego, że byli to przecież młodzi chłopcy. Złapani trafiali do innych obozów niż cywile, z powodu konwencji genewskiej były one łagodniejsze, choć i tak koszmarne.
Mąż trafił do obozu jenieckiego, gdzie był kucharzem. Później przedostał się do Armii Andersa i tam zrobił maturę, ponieważ w czasie powstania przerwał naukę. Wraz z armią wyjechał do Wielkiej Brytanii, ale gdy dowiedział się, że matka go szuka, postanowił, że wraca do kraju i przypłynął statkiem do Gdańska.
Siostra męża zginęła w powstaniu, była sanitariuszką w szpitalu na Starym Mieście, gdzie zrzucono bombę. Chyba każda rodzina związana z powstaniem w jakiś sposb ucierpiała. Mój mąż powtarzał, że to była pomyłka, że mnóstwo dzieci zostało zapędzonych na rzeź. Poza tym wielkie straty poniosła niczemu niewinna ludność cywilna. Oczywiście mąż był dumny, że uhonorowano go Krzyżem Powstańczym i wieloma innymi odznaczeniami międzynarodowymi, jednak uważał, że szkoda młodych ludzi, którzy zginęli, bardzo się wzruszał na samą myśl o nich, co roku jeździł do Pęcic, by uhonorować tych, których tam zabito. Stracił w powstaniu także wielu członków rodziny. Był inżynierem, myślał bardzo racjonalnie i tak do tego też podchodził. Wiedział, że Niemcy byli znakomicie przygotowani, a te dzieci, bo tak należy nazwać wielu powstańców, nie miały nawet broni. Miał żal do dorosłych, którzy zdawali sobie sprawę z tej sytuacji.
Jego zdanie o powstaniu nie ujmuje miłości do Polski. Mój mąż był wychowany w patriotycznej rodzinie i nie wyobrażał sobie życia poza Polską. Bywał zapraszany za granicę, wyjeżdżał z wykładami, ale zawsze przyjeżdżał do kraju. Czasami młode osoby się dziwią, dlaczego on wracał, dopatrują się w tym jakiegoś drugiego dna. Mąż czasami jeździł na dłuższe wykłady, na rok czy dwa, ale zawsze wracał. Mówił, że zostanie za granicą tylko, jeśli do Polski wejdą Rosjanie.
Jak duże piętno wydarzenia z '44 roku pozostawiły na Pani pokoleniu, a jak na kolejnych?
Mąż bardzo się udzielał w środowisku, chodził na rocznice powstania, ale na co dzień o tym nie mówił. Myślę, że wojna zostawiła na nim bardzo duże piętno, między innymi miał problemy żołądkowe, ponieważ ci młodzi ludzie byli bardzo niedożywieni. Wiele osób cierpiało na schorzenia psychiczne, ludzie widzieli różne sceny, często na oczach młodego człowieka zabijano jego rodzinę. Mój mąż był bardzo skryty i zamknięty w sobie, ale na pewno to wszystko pozostawiło w nim ślad.
Utrzymywał kontakt z kolegami z grupy, odwiedzali się, byliśmy u jednego z powstańcw w Australii, u innego w Stanach Zjednoczonych. Choć powstańcy rozjechali się po całym świecie, utrzymywali kontakt, pisali do siebie, odwiedzali się. Mąż był bardzo aktywny zawodowo, pracował do ostatniego dnia, więc praca pochłaniała mu dużo czasu. Gdy byłam ciekawa, to oczywiście rozmawialiśmy o powstaniu, ale nie na co dzień.
Mam córkę i wnuka. Córka bardzo interesowała się historią, kiedyś poprosiła nawet o album z Oświęcimia na urodziny, zaskoczyła nas tą prośbą. Obecnie jest reżyserem i aktorką, w swoich sztukach uwzględnia też holokaust.
Myślę, że my wszyscy mamy w sobie wojnę, ona odciska piętna na następnych pokoleniach, nie rozmywa się. Wnuk ma teraz 13 lat. Na pogrzebie męża była warta honorowa, wojskowi oddali salwę honorową. Gdy żołnierze przekazali wnukowi łuskę z salwy, był z tego bardzo dumny.
Elżbieta Sułkowska – żona Jerzego Sułkowskiego, pseudonim „Konduktorka”
Elżbieta Sułkowska ma 86 lat. Mieszka w Warszawie wraz z mężem, 96-letnim Jerzym Sułkowskim, powstańcem, nad którym sprawuje opiekę.
Jej mąż Jerzy Sułkowski, pseudonim „Konduktorka”, urodził się w 1928 roku w Warszawie. Po powstaniu warszawskim jego mama i siostra zostały wywiezione do obozu Ravensbrück, gdzie zginął. Był w Szarych Szeregach, w czasie wybuchu powstania miał 16 lat. Przebywał w niewoli niemieckiej. Został odznaczony między innymi Krzyżem Walecznych, Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Partyzanckim i Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski.
Jak Pani i mąż się poznaliście?
Gdy wybuchło powstanie miałam 7 lat. Powstanie przeżyliśmy w pobliżu Warszawy, później wróciliśmy do niej na rok. Rodzice ze względu na nas, dzieci, w 1946 roku zdecydowali o wyjeździe do Kalisza, gdzie było spokojniej. Mieszkałam w różnych miastach, a po studiach wróciłam do Warszawy, gdzie bardzo chciałam pracować. Tak się złożyło, że szukano tutaj inżyniera i technika odzieżowego i mieszkam tu od '62 roku.
W roku 1977 na nartach poznałam koleżankę, a dzięki niej, na spływie kajakowym, wdowca z dwoma synami. Był to mój przyszły mąż Jerzy, kajakarz, turysta, bardzo lubił sport. I tak się poznaliśmy. Jestem żoną Jerzego od 1980 roku, czyli już 44 lata, ale znaliśmy się jeszcze trzy lata wcześniej. Początkowo nie widziałam się w tym małżeństwie, jednak okazaliśmy się bardzo dobrym połączeniem. Mąż ma w tej chwili 96 lat, od dwóch miesięcy jest leżący, opiekuję się nim. Teraz nie jest już w stanie świętować rocznicy powstania.
Jak ważne było powstanie w Państwa rodzinnej historii?
Gdy weszłam do rodziny Sułkowskich, dwóch synów Jerzego już kończyło studia. Wprowadziłam się do mieszkania męża na Żoliborzu, mój mąż w tym mieszkaniu mieszka od 1935 roku, z przerwą na powstanie i na obóz jeniecki. Moi rodzice ubolewali, że wszystko stracili, bomba zniszczyła nasz dom na Hożej.
Poza tym powstanie w rodzinie wspominało się za sprawą męża. Jak zostałam żoną Jerzego, ten temat wracał przed każdą rocznicą, powstańcy na koniec uroczystości spotykali się, rozmawiali, mój mąż był z nimi bardzo związany. Niestety część już odeszła, zostało niewielu, bardzo chorych, więc te spotkania już się skończyły. Mąż już nie jest na siłach, ale do tej pory zawsze 1 sierpnia odwiedzaliśmy cmentarz, a potem u nas albo u któregoś kolegi się spotykaliśmy, była kolacja i wspominki. Mąż często mówił o innych powstańcach, cieszył się, że ktoś ma nas odwiedzić, te przyjaźnie były bardzo mocne.
Jak duże piętno wydarzenia z '44 roku pozostawiły na Pani pokoleniu, a jak na kolejnych?
Mąż bardzo przeżył powstanie. Po powstaniu jego ojciec został zabrany do obozu jenieckiego i tam zamordowany, matka i siostra zostały wywiezione do Ravensbrück i szczęśliwie stamtąd wróciły, choć obie już nie żyją. Siostra po obozie chorowała zarówno psychicznie, jak i fizycznie, to były przykre wspomnienia.
Za mężem nie ciągnęły się jakieś problemy zdrowotne z powstania. Był wówczas ranny w głowę, ale nie poważnie, został wyleczony. Przebywał w obozie Altengrabow, było ich tam kilku z jego plutonu 227. Jakiś czas pracowali w cukrowni, skąd wynosili małe woreczki cukru, bo cierpieli głód. Później był dwa lata w armii amerykańskiej, w służbach wartowniczych na terenie Niemiec. Chwalił się nawet, że dzięki dokumentowi z armii miał możliwość wyjazdu do Ameryki, ale nie skorzystał, nigdy tam nie był. Gdy dowiedział się, że matka i siostra wróciły do Warszawy, szybko pojechał za nimi. Później się ożenił, miał dwoje dzieci, musiał pracować, nie myślał o wyjeździe do Ameryki.
Mąż pracował w Polskim Komitecie Normalizacyjnym, a potem normalizował przemysł kablowy w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Przemysłu Kablowego w Ożarowie. Zaczął studia, lecz ze względu na dzieci podjął dodatkowe prace i studiów nie skończył. Dość wcześnie przeszedł na emeryturę. Nie mamy wspólnych dzieci, ale przy mnie synowie kończyli studia, pożenili się, mają wnuki, rodzinka jest duża, zawsze wszyscy razem spędzaliśmy święta, choć teraz ze względu na brak sił nie organizuję już takich dużych spotkań.
Muszę przyznać, że synowie nie pasjonują się za bardzo tą tematyką, wnuk też przez lata nie rozmawiał dłużej z dziadkiem na temat wojny. Wydaje mi się, że młodzi niekoniecznie interesują się powstaniem, choć nie dotyczy to harcerstwa czy wolontariuszy, bo oni bardzo wspierają powstańców. Wszystko zależy od konkretnego usposobienia i zainteresowań.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Stronę Kobiet codziennie. Obserwuj StronaKobiet.pl!