Dyżurny dziennikarz odwiedzał nie tylko sylwestrowe bale, ale także zakłady, które musiały normalnie pracować. Potem to opisywał i tekst opatrzony zdjęciami wykonanymi przez fotoreportera, 2 stycznia ukazywał się w gazecie
Wołga pruła jak czołg
W grudniu 1978 roku kolegium redakcyjne mnie wytypowało do obsługi sylwestra. Kręciłam nosem, ale polecenie jest poleceniem. W tamtym roku sylwester wypadał w niedzielę. Z redakcyjnym kierowcą umówiłam się, że przyjedzie po mnie o godz. 21 i będę na niego czekać przed budynkiem. Była prawdziwa zima, padał śnieg, trzymał mróz, wieczorem termometry wskazywały nawet minus 20 stopni. Wiał silny wiatr. Późnym popołudniem wojewoda szczeciński ogłosił w radiu i telewizji stan klęski żywiołowej i wezwał pracowników służb komunalnych do stawienia się w miejscach pracy.
Mijały kolejne minuty, niemalże zamarzałam, a słynnego z punktualności kierowcy nie było. Wróciłam do mieszkania, aby zatelefonować (wtedy o popularnych dziś komórkach nikomu się nie śniło). Dowiedziałam się, że nie przyjedzie, bo przed garażem ma kilkumetrową zaspę. Sekretarz redakcji poradził, abym wynajęła taksówkę, dodał, że fotoreporter już jest w akcji, jeździ własnym samochodem.
Po pół godzinie machania ręką (zamawianie przez telefon nie istniało) wreszcie zatrzymała się zdezelowana wołga. Okropnie śmierdziała w środku paliwem, ale przez zaspy pruła jak czołg. Mijaliśmy wiele samochodów, które utknęły na poboczach ulic. W zaspach utknęły też autobusy. Pługo-piaskarki nie nadążały z usuwaniem śniegu z jezdni.
Na zabawę nie dojechali
Jeździliśmy kilka godzin zaglądając po drodze nie tylko do restauracji. Na dworcu PKP nowy rok witała grupka pasażerów. Pociągi miały po kilkanaście godzin opóźnienia, wiele odwołano. W elektrociepłowni przy Gdańskiej nikt nie myślał o świętowaniu. Kilkadziesiąt osób (brygada Józefa Nowaka) łomami i kilofami rozbijało na wagonach zamarznięty węgiel. W porcie przerwano przeładunki na statkach. Mieliśmy jechać do Huty Szczecin na pierwszy w nowym roku spust surówki. Nie dojechaliśmy. Kierowca zawrócił, bo stwierdził, że możemy zostać w tych zaspach do rana.
Zajechaliśmy do szpitala na Golęcinie, który pełnił dyżur położniczy. W sylwestrową noc urodziło się sześcioro dzieci. Pierwszym, które przyszło na świat po północy był syn Elżbiety Ługowskiej. Na osiedlu Zawadzkiego mieliśmy odwiedzić rodzinę Ciarkowskich, która na domowej prywatce, w otrzymanym niedawno mieszkaniu witała nowy rok. Prywatka odbywała się przy świecach, w ciepłych swetrach i minorowym nastroju. Na osiedlu wyłączono prąd, a na klatkach schodowych popękały kaloryfery. Takich pęknięć kaloryferów odnotowano tamtej nocy 700.
Nagminne w całym mieście były wyłączenia prądu. Do zajezdni tramwajowej na Pogodnie zjechało ponad 30 wozów, każdy z jakimś uszkodzeniem, najczęściej były to przepalone silniki, zamarznięte drzwi.
Prądu zabrakło też w Klubie 13 Muz. Paliły się świece, ktoś grał na pianinie, połowa stolików była pusta. Goście nie dotarli. Podobnie było w Słowianinie. To był znany klub pracowników komunalnych. Większość z nich zamiast na zabawę poszła do pracy. W Klubie Kolejarza również było luźno. Prawie w każdej restauracji były wolne miejsca. Czasem ci, którzy nie mogli dojechać dzwonili i prosili o odsprzedanie ich biletów. Chętnych nie brakowało.
Największy bal w Kaskadzie
Nowy Rok przywitaliśmy w kultowej wówczas muzycznej kawiarni Jubilatka przy al. Wojska Polskiego. Ja szampanem, taksówkarz - gorącą herbatą. Trwała wspaniała zabawa, kotyliony, kolorowe czapeczki, baloniki, świetnie grał zespół. Nie chciało się wychodzić, ale pogapiliśmy się z żalem i pojechaliśmy dalej. Odwiedziliśmy jeszcze kilka lokali. W tamtych latach najpiękniejsze bale sylwestrowe były w Zamkowej, U Wyszaka, w Balatonie, Atlantyckiej (tak nazywała się krótko Bajka), w Ryskiej, Rzemieślniku, Palomie. Wiele tych restauracji dziś nie istnieje. Jednak wszystkie przebijała Kaskada. Tam na czterech poziomach, w salach: Kapitańska, Rondo, Słowiańska i Pokusa bawiło się tysiąc osób. Spóźniłam się na słynny program rozrywkowy, ale spotkałam znajomych i tam zostałam. Taksówkarz pojechał do domu a my znakomicie bawiliśmy się do czwartej rano. Bez sylwestrowej kreacji? Wtedy modne były damskie, czarne, wieczorowe garnitury. I w takim byłam. Do domu wracaliśmy pieszo środkiem pustej jezdni. Chodniki były zasypane, taksówki jak na lekarstwo. Wszyscy mówili, że taką zimę widzą pierwszy raz w życiu.
Przez tunel ze śniegu
Następnego dnia, czyli w Nowy Rok z tekstem wystukanym na maszynie (komputerów nie było) wyruszyłam z ulicy Wilczej, gdzie mieszkałam do drukarni przy al. Wojska Polskiego. Szłam pieszo w tunelu wydeptanym w hałdach śniegu. Kiedy po latach obejrzałam katastroficzny film "Pojutrze" to od razu przypomniała mi się tamta sceneria.
W gazecie po raz pierwszy sylwestrowa relacja ukazała się bez zdjęć z sylwestrowych zabaw. Były fotografie przedstawiające walkę z białym żywiołem. Zasypana śniegiem i skuta lodem była nie tylko cała Polska, ale i większość Europy. To była rzeczywiście zima stulecia.
A Polacy mówili: "Jeszcze jedna taka zima a socjalizmu ni ma".
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?