Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Sawrymowicz: Nigdy nie bałem się wyznaczać sobie ambitnych celów [DUŻO ZDJĘĆ]

Jakub Lisowski
Mateusz Sawrymowicz w różnych momentach swojej kariery
Mateusz Sawrymowicz w różnych momentach swojej kariery Andrzej Szkocki
Mistrz świata i Europy, uczestnik Igrzysk Olimpijskich, wielokrotny medalista MP i rekordzista kraju w sobotę oficjalnie zakończył karierę sportową.

Tak naprawdę to Mateusz Sawrymowicz nie pływa od trzech lat. Zakończył zmagania na akwenach otwartych i w basenie. Przypomnijmy, że największym sukcesem dziś 32-letniego wychowanka Miejskiego Klubu Pływackiego Szczecin było mistrzostwo świata na dystansie 1500 m w Melbourne (2007).

Karierę zakończył niespodziewanie i bez rozgłosu podczas zawodów dzieciaków we Floating Arenie. Ten obiekt powstał dzięki sukcesom jego, Przemysława Stańczyka i Kasi Baranowskiej w pierwszej dekadzie XXI. Tu też Sawrymowicz sięgnął po złoto ME na krótkim basenie w 2011 r.

Pamięta Pan, kiedy pierwszy raz wskoczył do basenu?
Mateusz Sawrymowicz: Bardzo szybko zacząłem pływać, więc mogło to być, jak miałem 5 lat.

Rodzinne tradycje?
Tak. Moja babcia była nauczycielką wychowania fizycznego, mój tata pływał i trenował piłkę wodną, mój starszy brat też chodził na treningi pływackie, więc szybko musiało to przejść także na mnie. I w zasadzie od razu mi się to spodobało, a doszedłem do szczytu. Wtedy nie sądziłem, że może to trwać tak długo i tak wiele osiągnę.

Jak do tego doszło?
Zawsze byłem ambitny i nigdy nie bałem się wyznaczać sobie takich celów. Gdy sobie coś zakładałem to do tego mocno dążyłem. Nie zawsze mi się wszystko układało, ale ten cały proces pokochałem. Miałem dużo satysfakcji, gdy pokonywałem wyznaczoną drogę, gdy radziłem sobie z własnymi słabościami i rozwijałem się w tym basenie. Już gdy byłem młodym chłopakiem dostrzegałem, że ten rozwój sportowy pomaga mi się rozwijać też na innych płaszczyznach, a i wiedziałem, że pomagam też swojemu zdrowiu. Może sport wyczynowy nie jest najzdrowszy, to jednak pływanie jest najlepszą formą dbania o siebie.

Kto pomagał, kto mobilizował, gdy się Panu nie chciało wstać wcześnie rano na trening?
Kto? Raczej „co”, czyli ten końcowy efekt, ten obrany cel. To mnie mobilizowało, uśmierzało ból codziennego, rannego wstawania, ból podczas treningów. Ale to też była codzienna praca z trenerem, który też musi mieć swoje ambicje, sporo samozaparcia, bo przecież właśnie ze szkoleniowcem spędzałem najwięcej czasu, często tego najtrudniejszego. W karierze miałem kilku trenerów i to, że coś osiągnąłem, to też ich zasługa.

Kiedy zdał Pan sobie sprawę, że ta przygoda z pływaniem może przynieść też sukcesy?
W wieku 13-14 lat złamałem rękę, były też inne problemy zdrowotne i te moje wyniki „siadły”. Wcześniej było lepiej. Jakoś udało się pozbierać i w wieku 15 lat zdobyłem swój pierwszy medal juniorski na MP w szczecińskim WDS. Wtedy powiedziałem sobie: „dobra, robię to na całość”. Ja chciałem iść na maksa, bez żadnych kompromisów. To cały czas była droga, wyznaczałem sobie kolejne cele i do tego dążyłem. Na końcu był oczywiście medal igrzysk olimpijskich czy rekord świata. Większość swoich planów zrealizowałem, ale medalu olimpijskiego nie udało się zdobyć. Gdzieś to w mojej głowie jest i pozostanie takie poczucie niedosytu. Ale i tak uważam, że osiągnąłem więcej niż się wtedy spodziewałem.

Rozmawiam z mistrzem świata, który po złoto sięgnął w Australii, czyli pływackiej potędze.
… i w dodatku w mieście skąd pochodził Grant Hackett, wtedy mistrz świata i rekordzista świata. Może i on nie był wtedy – w 2007 r. - w najwyższej formie i tej mocnej rywalizacji między nami zabrakło, ale to i tak było ogromne przeżycie dla mnie. Nie było łatwo zgryźć ten sukces, ogarnąć, co się stało. Sukces niesie za sobą pewne ryzyka, m.in. presję, z którą trzeba było sobie później radzić.

Wydawało się, że ten medal w Melbourne będzie jedynie skokiem w wielką karierę. Rok później były igrzyska w Pekinie i skończyło się 9. miejscem. Co o tym przesądziło?
Przede wszystkim to presja. Ja wiedziałem, że mam ogromne możliwości, ale trudno to było utrzymać na dłuższy czas. Wymagania były ogromne, chęci też, ale forma jest ulotna, nie wszystko da się zaprogramować. Próbowałem poprawiać swoje wyniki, ale rywale też czynili postępy. Ja też miałem nadzieję, że w Melbourne otworzyłem ten prawdziwy worek z medalami, ale jednak tak się nie stało. Szkoda, tego medalu olimpijskiego szczególnie mi brakuje. Taki jest sport. Były też przecież inne przeciwności losu, jak mononukleoza, która mocno osłabiła mój organizm, ale mimo to udało się jeszcze pozbierać, zdobyć w Szczecinie złoto w Mistrzostwach Europy i zbliżyć się do swoich najlepszych wyników w karierze. Miałem sporo sukcesów, więc kończę karierę zadowolony.

Coś by Pan zmienił w swojej karierze?
Staram się tak nie myśleć. Wiele rzeczy można było zrobić inaczej, ale to, co miało się stać, to się stało. Równie dobrze w Melbourne tego medalu mogło nie być i nikt może by o mnie nie usłyszał. Dziękuję za to, co mam i za to, co się nauczyłem. Dzięki temu jestem teraz silniejszym człowiekiem mentalnie.

Był też flirt z pływaniem na akwenach otwartych?
Był, też przyniósł mi sporo satysfakcji, ale od igrzysk w Rio de Janeiro już nie trenuję. Te moje zakończenie kariery można było szybciej zrobić, ale w Polskim Związku Pływackim chyba o mnie zapomnieli. Nie mam już myśli, by wrócić do pływania. Teraz doceniam to, co osiągnąłem, a nie chcę się zadręczać tym, czego nie zdobyłem. Niedawno zastanawiałem się, co by się stało, gdyby najdłuższym dystansem basenowym były 3 km. Mi pasowały długie dystanse. Na wodach otwartych rywalizacja wygląda tak, jak w kolarstwie. Płynie peleton i na finiszu wygrywa najlepszy sprinter. Ja na tych finiszach najmocniejszy nie byłem, raz próbowałem powalczyć i dostałem łokciem w okulary i krew się polała. Było to ciekawe doświadczenie.

Teraz świat polityki, biznesu czy rola działacza bądź trenera?
Próbowałem trochę biznesu i chyba nie jest to dla mnie. Zostaję w sporcie, bo tu najbardziej się spełniam. Czuję też, że tu ludzie mnie znają, doceniają, szanują za to, co wiem, a ja też bardzo chcę im pomóc, by też czerpali taką radość. Nie ma znaczenia czy pracuję z dzieciakami czy z dorosłymi, najważniejsze, że jest super energia. Ja - instruktor - i mój kursant musimy być z tej współpracy zadowoleni. Wspólnie pracujemy też nad motywacją, bo każdego poranka czy wieczorem trzeba się zebrać i przyjść na ten trening. Myślę, że od kogoś, kto sam to przeżył, to jest bardziej wiarygodne. Dziś wszyscy mamy w Szczecinie rewelacyjne warunki do treningów, których ja nie miałem za młodu. Cieszę się, że ten obiekt powstał, że Prezydent Szczecina „przyklepał” ten projekt, że Ministerstwo Sportu dofinansowało i ten obiekt służy nam wszystkim.

Wychowa Pan medalistę?
Nie jestem trenerem zawodników, a bardziej instruktorem dla amatorów. To mnie bardziej kręci, spełniam się w tym. Są trenerzy, którzy widzą tylko ten etap wyczynowy, ale ja to chyba mam za sobą. Nie gonię za sukcesami, ale chcę przekazać amatorom sporo radości ze sportu, nauczyć ich czystej radości z tego, co robią. Mnie często ten pościg za medalami przytłaczał i nie chciałem tego robić. Dla mnie musi być fun, radość, polepszanie samego siebie.

Floating Arena im. Mateusza Sawrymowicza?
Nie o to chodzi. Przecież mamy w Szczecinie np. Przemka Stańczyka, który też był mistrzem świata. Są też osoby, które w dużym stopniu przyczyniły się do rozwoju pływania czy powstania tego basenu – np. Ferdynand Kaczyński, którego uczczono specjalną tablicą przy wejściu do Floating Areny. To nie jest jednak „one man show” - wolałbym więc, by to było na poczet przyszłych wyników, a nie dla jednej.
Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński