Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Martyna Kaczmarek - szczecinianka, która uczy o feminizmie i normalizuje rzeczywistość

Monika Piątas
Monika Piątas
Przykładowe treści z Instagrama Martyny na następnych slajdach
Przykładowe treści z Instagrama Martyny na następnych slajdach archiwum prywatne Martyny Kaczmarek
Dorastała w Szczecinie i to właśnie tu nauczyła się podstaw feminizmu - postawiła pierwsze swoje kroki w imię równości. Na co dzień prowadzi profil na Instagramie, na którym porusza trudne tematy, pomaga w samoakceptacji oraz tłumaczy, czym tak naprawdę jest feminizm.

Jesteś aktywistką i feministką od wielu lat. Jaki moment w twoim życiu sprawił, że obrałaś tę drogę? Może nie był to moment, a osoba?

- Moment, w którym zaczęłam działać i bardziej angażować się społecznie, to moment, kiedy rodzice zabrali mnie i moją siostrę do domu rodziny zastępczej, aby wręczyć tam prezenty z okazji świąt Bożego Narodzenia. W rzeczywistości te prezenty w 90 procentach stanowiły środki podstawowej higieny. Mocno mnie to poruszyło i uświadomiło, co mam jako „rozwydrzona nastolatka”. Wtedy zaczęłam się mocniej angażować. Pierwszym takim zaangażowaniem wolontaryjnym była Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Później zostałam przewodniczącą samorządu uczniowskiego w II Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie i zaczęłam inicjować oraz współorganizować różne akcje - nie tylko samorządowe, ale i społeczne. To był czas kiedy narodził się Dzień dla Życia - pierwsza naprawdę duża inicjatywa, która przerodziła się w fundację. W tym wszystkim dużą rolę odegrali moim rodzice. Układało się nam finansowo, ale tak mnie wychowali, że nabrałam wrażliwości społecznej.

W jaki sposób wybierasz tematy, które pojawiają się na twoim Instagramie? Czy są to problemy, z którymi sama się mierzysz?

- Odkąd zaczęłam interesować się feminizmem i równouprawnieniem, tematy warte poruszenia pojawiają się same. Jest ich naprawdę dużo. Spisałam całą listę i planuję ją zrealizować (uśmiech). Staram się, aby każdy opublikowany post był poparty danymi. Chcę, żeby moje treści były rzetelne również od strony naukowej. Oczywiście część dotykanych problemów dotyczy również mnie, jako kobiety żyjącej w społeczeństwie, w którym nadal mamy wiele do przepracowania. Mimo wszystko dokładam wszelkich sił, żeby treści, które zamieszczam, były jak najbardziej inkluzywne i zawierały różne punkty widzenia. Mimo że wszystkie jesteśmy kobietami, to nasze punkty widzenia różnią się.

Otwarcie mówisz o problemach, które są częścią codzienności każdego/każdej z nas. Cellulit, rozstępy, blizny itp. Czy spotyka cię za to hejt? Dla wielu osób to wciąż tematy tabu.

- Tak, ale mam wrażenie, że poza popularnym stwierdzeniem - „mówienie o ciałopozytywności to promowanie otyłości” (co oczywiście jest nieprawdą) nie spotyka mnie hejt za to, co mówię, tylko za to, jaka jestem. Przykładowo: wstawiam post na temat cellulitu i tego, że to trzeciorzędowa cecha płciowa wśród kobiet i ma go około 90 procent z nas. Po chwili otrzymuję komentarz, że jestem grubą, spasioną świnią. W porządku, mam parę kilogramów nadwagi, ale posiadałam cellulit, będąc nastolatką, która uprawiała regularnie i wyczynowo sport. Trzeba to zaakceptować. A co się tyczy hejtu, jest to ciągła walka z brakiem szacunku w internecie i uświadamianiem, że po drugiej stronie monitora siedzi osoba, która czuje i ma emocje, a jej ciało (zwłaszcza kobiety) nie jest i nie musi być ozdobą.

Za tobą wiele inicjatyw społecznych i akcji zakończonych sukcesami. Często mówisz o ciężkiej pracy, ale też przywilejach, jakie posiada biała, heteronormatywna kobieta z klasy średniej - myślisz, że to właśnie w tym tkwi powodzenie twoich działań? Czy może jednak chodzi o odwagę, pewność siebie, intuicję albo po prostu samodzielność?

- Myślę, że sukces moich działań opiera się o kilka spraw. Przede wszystkim – temat feminizmu i ciałopozytywności w ostatnich latach, a szczególnie po „wyroku” Trybunału Konstytucyjnego nabrał na sile. Pierwsze „czarne protesty” przyczyniły się do coraz częstszych i odważniejszych rozmów na temat feminizmu. Ja również płynę na tej „fali” (uśmiech) i cieszę się, bo to sprawia, że jesteśmy coraz bardziej świadomi/świadome. Z drugiej strony mam poczucie, że ten sukces może wynikać z mojej empatii i zrozumienia swojego przywileju. Jeszcze te 7 lat temu napisałabym na Facebooku, że aby osiągnąć wszystko, wystarczy ciężko pracować - teraz się z tego śmieję. Zdałam sobie sprawę, jak wiele zawdzięczamy temu, na co nie mamy wpływu. Dlatego uważam, że powiedzenie „każdy jest kowalem swojego losu” jest nie do końca odpowiednie. Są takie aspekty jak płeć, to w jak zamożnej rodzinie się urodziliśmy – do jakich szkół mogliśmy chodzić… to są elementy, na które nie mamy wpływu, a fundamentalnie wpływają na to, jakie mamy potem możliwości. Jest jeszcze trzecia strona. Moje działania spotykają się z tak pozytywnym odbiorem również dlatego, że potrafię dobrze przedstawiać treści. Umiem pokazywać dane tak, by były jak najbardziej przystępne dla odbiorcy. Wyniosłam to akurat z pracy w korporacji, robiąc prezentacje w PowerPoincie (uśmiech).

Co stawiasz na pierwszym miejscu w swoim systemie wartości?

- Najważniejsze w działaniach są dla mnie dwie rzeczy. Najważniejsze – ludzie. Właśnie założyłam firmę i wydaję książkę. Pracuję z ludźmi - ich bezpieczeństwo, samopoczucie, ilość pracy – jest dla mnie najważniejsze. Tym kieruję swoje decyzje, bo tak sama chciałabym być traktowana i to jest bardzo proste. To ogromny przywilej móc stworzyć firmę i z tego wynika wiele plusów, ale i wielka odpowiedzialność. Wielu przedsiębiorców o tym zapomina, że są odpowiedzialni za swoich pracowników. Drugą wartością jest transparentność. Bardzo mocno cenię ją w prowadzeniu biznesu. W kontekście Her Store wygląda to tak, że cenę produktu rozkładamy na czynniki pierwsze, aby było jasne, z czego ona wynika, ile pieniędzy będziemy przelewać na cele feministyczne. Ale jest to również transparentność w życiu codziennym, w rozmowach z ludźmi. To jest dla mnie bardzo istotne, że kiedy rozmawiam ze współpracownikami, to mówię transparentnie o swoich oczekiwaniach i o tym, co mogę dać ze swojej strony.

Na koniec chcę jeszcze zapytać o feminatywy. Stale ich używasz i edukujesz innych na ich temat. Od zawsze z łatwością przychodziło ci mówienie: chirurżka, inżynierka, pilotka…? Czy nauczyłaś się tego z czasem?

- To dobre pytanie (uśmiech). Kiedy jako dzieci zaczynamy się uczyć mówić, nie mówimy wszystkiego poprawnie od samego początku. Mając kilka, kilkanaście lat, umiemy mówić płynnie w języku polskim, ale zaczynamy uczyć się „łamaczy języka”, jak np. stół z powyłamywanymi nogami. Widzisz, nawet teraz tego nie powiedziałam dobrze (śmiech), bo po prostu nie używam tego powiedzenia. Tak samo jest z feminatywami, tymi, których nie używamy na co dzień. Pielęgniarka, asystentka są powszechnie znane, ale kiedy dochodzimy do określeń psycholożka, chirurżka, architektka, to jest to kwestia osłuchania i powiedzenia ich wiele razy. Nie należy się przejmować, jeśli nie wychodzi to od razu, bo stół z powyłamywanymi nogami też na początku nie był łatwy. Po prostu trzeba się przyzwyczaić.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński