Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz S. zrobi wszystko, aby uniknąć dożywocia

Mariusz Parkitny [email protected]
- Mariusz to był normalnych chłopak, który miał trudne dzieciństwo. Opowiadał mi jak ojciec go bił. Ale miał swoje dziwactwa. Potrafił na kilka miesięcy rzucić pracę, bo obraził się, gdy nie dostał zaliczki. Potem wracał. Nie pił dużo, ale jak już wypił, to był agresywny. Zmieniał się wtedy na twarzy - wspominał Adam P., były pracodawca oskarżonego.
- Mariusz to był normalnych chłopak, który miał trudne dzieciństwo. Opowiadał mi jak ojciec go bił. Ale miał swoje dziwactwa. Potrafił na kilka miesięcy rzucić pracę, bo obraził się, gdy nie dostał zaliczki. Potem wracał. Nie pił dużo, ale jak już wypił, to był agresywny. Zmieniał się wtedy na twarzy - wspominał Adam P., były pracodawca oskarżonego. Archiwum
Wrabianie ojca w zabójstwo może szokować. Ale oskarżony o gwałt i śmierć Magdy z Wielgowa wykorzysta wszystko, aby uniknąć dożywocia. Nie udało mu się dwa razy. A za trzecim?

Ponowny proces Mariusza S. zaczął się w poniedziałek. I od razu pokazał, że obrona jest do niego dobrze przygotowana. Wykorzysta każdą lukę, która się nadarzy. Zaczęło się od aktu oskarżenia kilka tygodni temu podczas pierwszej próby rozpoczęcia procesu. Zgodnie z prawem przed rozprawą strony procesu muszą otrzymać odpisy tego dokumentu. Mariusz S. i jego obrońca twierdzili, że odpisów nie otrzymali. W poniedziałek sąd ponownie zapytał o akty oskarżenia. Okazało się, że owszem, obrona je dostała, ale przez pomyłkę Mariusz S. wziął dwie kopie. Swoją i obrońcy. Adwokat więc znów nie miał możliwości zapoznania się z dokumentem.

- Ale ja przez pomyłkę zawinąłem oba odpisy - przyznał w poniedziałek Mariusz S.
I obrońca znów złożył wniosek o odroczenie procesu. Tym razem sąd się nie zgodził.
Niezrażony niepowodzeniem Mariusz S. złożył wniosek o zmianę składu sędziowskiego. I ten wniosek przepadł.

To obrona złożyła kolejny. O wybór składu sędziowskiego w drodze losowania. I tym razem wniosek przepadł.

W odwecie Mariusz S. zapowiedział, że nie będzie wyjaśniał.

- Jestem niewinny. Nic więcej nie powiem. Mój obrońca jest szykanowany przez sąd - oznajmił.

Co z tym DNA

To już trzeci proces w sprawie zabójstwa 12-letniej Magdy z Wielgowa. Wcześniej sąd skazywał Mariusza S. na dożywocie. Ostatni, prawomocny już wyrok uchylił Sąd Najwyższy.

Teraz sędziowie mają sprawdzić, czy możliwe jest, aby główny dowód w tej sprawie obciążał nie oskarżonego, a innego członka jego rodziny.

Ślad DNA to główny dowód w tej sprawie. Ściągnięto go z ramienia Magdy. Lekarzom udało się ustalić, że kod genetyczny należy do kogoś z członków rodziny Mariusza S. Gdy zaczęto sprawdzać ich alibi, okazało się, że tylko Mariusz S. go nie miał. Dlatego to on został oskarżonym i na pierwszym przesłuchaniu przyznał się do winy.

Obrona chce powtórnego badania zabezpieczonego śladu. Ale jak się okazało, to niemożliwe, bo zużył się podczas wcześniejszych badań.

Wtedy obrona zaproponowała zbadanie śladu DNA inną metodą. W poniedziałek ten wniosek upadł. Biegły uznał, że nowa metoda została już zarzucona przez naukę, bo była nieprecyzyjna.
Zostaje więc zużyty ślad, który należy do kogoś z rodziny S. Według prokuratury, jego właścicielem jest Mariusz S. Ten zaprzecza i sugeruje, że zabójca może być jego ojciec.

- Podejrzewam, że to mógł zrobić mój ojciec, który mógł mieć kontakt z nieletnimi - mówił na jednej z rozpraw.

Ale ojciec oskarżonego ma alibi.

Siedem zeznań

Do tej pory Mariusz S. siedmiokrotnie zmieniał swoje wyjaśnienia. Kiedy po konfrontacji z ojcem ostatecznie upadła jego linia obrony, że razem spędzali feralne popołudnie, załamał się i przyznał do popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Płacząc przepraszał rodziców zamordowanej za to co zrobił. Potem jednak... z wszystkiego się wycofał. Twierdzi dziś, że jest niewinny. Ślad DNA zabezpieczono na ramieniu dziewczynki.

Sędziowie ustalali, jak wyglądały ostatnie godziny życia Magdy. W dniu śmierci (12 kwietnia 2004 r.) umówiła się z koleżanką na przejażdżkę. To był drugi dzień świąt wielkanocnych. Mariusz S. twierdzi, że 12 kwietnia w Wielgowie spotkał dwie dziewczynki jadące na rowerach. Jedna z nich o mały włos nie wpadła pod samochód. Dlatego ostrzegł, aby jeździła ostrożnie. To miała być właśnie Magda.

- Mogłem ją wtedy złapać za nadgarstek i ramię. Mam taki zwyczaj, że na pożegnanie kładę rozmówcy rękę na ramieniu - wyjaśniał na pierwszej rozprawie, skąd wziął się jego ślad na ramieniu dziecka.

Ale koleżanka, która z nią była na rowerze zaprzecza.

- Nie widziałam, aby jakiś mężczyzna złapał ją za nadgarstek, czy ramię - mówiła 17-letnia Anna M.

Tej linii obrony Mariusz S, trzyma się konsekwentnie od pierwszego procesu. Po zatrzymaniu przyznał się do zabójstwa, choć twierdził, że był to nieszczęśliwy wypadek. Konsekwentnie zaprzecza, że ją zgwałcił.

Ciało Magdy znaleziono w lesie pod Wielgowem dzień później. Sprawca zgwałcił ją i udusił. Ukradł rower i biżuterię. Mariusza S. zatrzymano dopiero po czterech latach. Zdecydował właśnie ślad zostawiony na ramieniu dziewczynki.

Sąd chciał wiedzieć, dlaczego na jednym z pierwszych przesłuchań Mariusz S. przyznał się do winy i ze szczegółami opowiedział jak doszło do tragedii.

- Policjanci znęcali się nade mną fizycznie i psychicznie. Zrzucili mnie ze schodów, grozili. Przyznałem się dla świętego spokoju. Wtedy mógłbym się przyznać nawet do zamachu na papieża - mówił na jednej z rozpraw.

- Ale przecież to przesłuchanie było przed prokuratorem, który panu nie groził? - dociekała sędzia.

- No, nie groził. Ale policjanci kazali mi tak zeznawać, żebym się przyznał - mówił Mariusz S.
Rodzina

Jego brat trafił do domu dziecka. Matka popełniła samobójstwo. Mariusz S. i sąsiedzi podejrzewali, że zabił ją jego ojciec.

- Mariusz to był normalnych chłopak, który miał trudne dzieciństwo. Opowiadał mi jak ojciec go bił. Ale miał swoje dziwactwa. Potrafił na kilka miesięcy rzucić pracę, bo obraził się, gdy nie dostał zaliczki. Potem wracał. Nie pił dużo, ale jak już wypił, to był agresywny. Zmieniał się wtedy na twarzy - wspominał Adam P., były pracodawca oskarżonego.

Oskarżony pracował u niego jako ślusarz i budowlaniec.

Rower Magdy porzucony w lesie znalazł miesiąc później działkowiec ze Szczecina. Przyjechał do lasu w Wielgowie po korę potrzebną do roślin w ogrodzie.

- Myślałem, że rower ktoś porzucił i zaraz po niego przyjdzie. Nawet krzyczałem "halo". Potem schowałem go do samochodu i zawiozłem na działkę - zeznawał na ostatniej rozprawie.

Potem wyjechał w rejs. Gdy wrócił, żona powiedziała mu o śmierci Magdy i rowerze, którego szukają. Działkowiec sam zgłosił się na policję i zawiadomił, że znalazł rower.

- Nie mam z zabójstwem nic wspólnego. Po prostu schowałem ten rower - mówił.

Mariusz S.: - Policjanci znęcali się nade mną. Zrzucili mnie ze schodów, grozili. Przyznałem się dla świętego spokoju. Wtedy mógłbym się przyznać nawet do zamachu na papieża.
Sędzia: - Ale przecież to przesłuchanie było przed prokuratorem, który panu nie groził?
Mariusz S.: - No, nie groził. Ale policjanci kazali mi tak zeznawać.

Sąsiad

Śmierć dziewczynki wstrząsnęła opinią publiczną. Policja szukała zabójcy pięć lat. Mariusz S. był sąsiadem Magdy. Znali się z widzenia. Twierdzi, że o śmierci dziewczynki dowiedział się od znajomych pod sklepem w Wielgowie.

- To był dobry chłopak. Trudno uwierzyć, że mógłby zabić. Ale nie jest prawdą, że spotkałem go w Wielkanoc, i on mi powiedział, że ktoś zabił Magdę. Nigdy bym go o to nie podejrzewał. Był grzeczny - mówił świadek Mieczysław Ł., sąsiad oskarżonego.

Na kolejnej rozprawie zaczną zeznawać świadkowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński