Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Bielecki: Liczę na zdrową rywalizację o olimpijski skład

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Maciej Bielecki podczas treningu na Podlasiu
Maciej Bielecki podczas treningu na Podlasiu Maciej Bielecki Facebook
Maciej Bielecki był w sprinterskiej drużynie, która pod koniec lutego zapewniła sobie kwalifikację olimpijską. Tyle, że IO w Tokio zostały przełożone, a 33-letni torowiec GK Piasta Szczecin może na tym stracić. - Będę walczył – zapewnia.

Podczas MŚ w Berlinie (przełom lutego i marca) Bielecki i pozostali zawodnicy ze sprintu drużynowego zajęli 8. miejsce. Wystarczyło, by wywalczyć olimpijskie przepustki. Szczecinianin w tym roku pewnie byłby pewniakiem do występu w Tokio, ale nim na dobre kolarze zabrali się za przygotowania – igrzyska przełożono na przyszły rok. Torowcom pozostają treningi, bo dopiero jesienią rozpoczną się poważniejsze występy (o ile epidemia koronawirusa na to pozwoli).

Co Pan teraz robi i co będzie robił np. w przyszłym tygodniu?
Od początku pandemii w Polsce jestem w Białymstoku, w rodzinnym domku. Zapakowałem się w samochód z ciężarami, handbikem, rolkami i trenuję indywidualnie. Mam tu dobre warunki do treningu – siłownię zrobiłem na podwórku lub przenoszę ją do garażu, jak pada deszcz lub jest za zimno. Mam jednak sygnały, że być może otworzą dla nas halę sportową i już w przyszłym tygodniu pojadę trenować na tor kolarski do Pruszkowa.

Rozumiem, że warunki treningowe miał Pan na tyle dobrze zabezpieczone, że straż miejska nie musiała Pana kontrolować?
Gdy były wprowadzone te największe obostrzenia to nawet na szosę nie wyjeżdżałem, a jedynie w domu wykorzystywałem handbike’a. My nie jesteśmy szosowcami i nie musimy na szosie jeździć po cztery czy więcej godzin, nam wystarczy godzina, może 90 minut. Później, jak obostrzenia zaczęły być luzowane to częściej wyjeżdżałem, ale generalnie nie łamałem prawa, dopasowywałem się do wprowadzonych przepisów.

Jak kolarze torowi odczuli to, że w marcu sport został zawieszony?
Mieliśmy o tyle szczęścia, że zdążyliśmy przeprowadzić Mistrzostwa Świata. Tą imprezą zakończyliśmy sezon 2019/20, zakończyliśmy też – dla nas udanie – kwalifikacje olimpijskie. Ten etap był za nami i wtedy nastąpił wybuch problemów. Największy ból to oczywiście przełożenie igrzysk. I nie jest to tylko moje zdanie, ale chyba wszystkich, którzy szykowali się do tej imprezy.

Bilety były już zakupione, hotele wybrane…
Aż tak blisko Tokio to nie byliśmy, ale mieliśmy odpocząć trochę po MŚ i rozpocząć przygotowania do igrzysk.

Dla Pana to zła informacja?
Pewnie pyta się pan o wiek? Przez moment nawet tak pomyślałem, bo miałem za sobą ciężki rok startów i zastanawiałem się, czy jeszcze rok wytrzymam. Tyle, że mimo tego, że startowałem w każdej ważnej imprezie to czułem się dobrze i tę formę chciałem przeciągnąć aż do olimpijskiego startu. Niestety, taki plan trzeba było wyrzucić z głowy, a przed nami kolejny rok naprawdę mocnych treningów. Ze względu na przepracowane lata jestem mocniej od kolegów narażony na kontuzje, ale odpukać – wróciliśmy prawie dwa miesiące temu do pracy siłowej – i nic mi nie dokucza. A muszę powiedzieć, że sztab kadry wprowadził naprawdę mocny wycisk. Z trenerem sobie żartujemy, że przesunięcie IO może naszej grupie wyjść na dobre. Zazwyczaj zawsze staraliśmy się gonić wynik, kwalifikacje i nie było czasu na złapanie głębszego oddechu, a teraz już kwalifikację mamy i do IO w Tokio będziemy spokojnie się szykować. Nie życzę nikomu źle, ale może też ta pandemia wyrówna szanse w światowej czołówce.

Stawka uczestników olimpijskiej rywalizacji jest już zamknięta czy też w związku z przełożeniem igrzysk federacje – nie tylko w kolarstwie torowym – zdecydują się na powiększenie grona uczestników?
U nas było tak, że w sprincie drużynowym może startować osiem drużyn. Siedem wywalczyło prawo startu w kwalifikacjach plus Japonia, czyli gospodarz. Nie ma wolnych miejsc i mam nadzieję, że nic się nie zmieni. Nic też nie słyszałem, by raptem przepisy mieli zmienić i ktoś jeszcze miałby uzyskać awans.

Może Pan o sobie powiedzieć, że jest pewniakiem w reprezentacji?
Ostatnio nim byłem, ale też wiem, że mamy kilku młodych, perspektywicznych kolarzy, którzy mogą być dla mnie zagrożeniem. Dla przyszłości polskiego kolarstwa torowego to oczywiście dobra sytuacja, ale ja i wszyscy liczymy na zdrową, wewnętrzną rywalizację o miejsca w składzie olimpijskim. W zasadzie jedynym pewniakiem może czuć się Mateusz Rudyk, który wyrósł na lidera reprezentacji. Pozostali zawodnicy, w tym ja, musimy w najbliższym roku miejsce w kadrze sobie wywalczyć.

Jak dla Pana będą wyglądać te kwalifikacje w kadrze? W reprezentacji zazwyczaj jechał Pan na pierwszej zmianie, a to nie jest to samo, co rywalizacja w sprincie indywidualnym.
Pierwsza zmiana to tak specyficzne zajęcie, że tu ciężko o specjalistów. Nie da rady przejechać tego odcinka w sprincie, bo to jakby 250 m ciągłego przyspieszenia. Ta zmiana wymaga, by zawodnik mocno pracował właśnie pod taki występ, a potrzebna jest bardzo duża siła. Trzeba mocno uważać na kontuzje, bo każda wizyta w siłowni to wielkie obciążenia i duże ryzyko. Coś o tym wie np. mój kolega klubowy Mateusz Miłek, który ostatnio miał problemy z plecami właśnie przez siłownię. Odpukać – mi nic się w ostatnim czasie nie przydarzyło, ale z kontuzjami miałem do czynienia za młodu. Teraz jest to mój atut – co by się nie działo, gwarantuję dobry poziom. I to jest podstawa moich starań o występ w Tokio, a tam chciałbym uzyskać fajny wynik i może dopiero wtedy pomyślę o zakończeniu kariery.

A nie miał Pan złych myśli, by odejść ze sportu teraz skoro igrzyska za rok?
Nie, ale znam kolarzy, którzy nie zdecydowali się na przedłużenie kariery, bo uważają, że kolejnego roku już nie wytrzymają z tak ciężkim treningiem. Ja nie panikuję, nie czuję niepokoju, wewnętrznie zgodziłem się na kolejny rok wysiłku.

Będąc w rodzinnych stronach ile kilogramów Pan podniósł i ile kilometrów przejechał?
Ciężarów zdecydowanie więcej, a kilometrów przez te dwa miesiące to może z 500. Nawet jak na szosowca-amatora to nie jest to okazały wynik, ale szosa mi służy tylko do tzw. rozjazdu, dotlenienia mięśni. Po ciężkich treningach siłowych to nawet godzina szosy jest wielką męczarnią. Ciężarów nie liczyłem, ale dobijam do swoich życiówek. Razem z trenerem kadry skupiliśmy się właśnie teraz na ćwiczeniach siłowych i czuję, że rower mi „ucieka”. Gdybym teraz wsiadł na niego, to nie wykręcę dobrego wyniku, ale ta robota z ostatnich tygodni ma zaprocentować w kolejnych miesiącach.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński