Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Los rzucił ich na stepy. Historia rodziny z Kazachstanu

Redakcja
Olga i Włodzimierz Ciesielscy z najmłodszym synem
Olga i Włodzimierz Ciesielscy z najmłodszym synem
Rodziny Ciesielskich i Borowskich znalazły się wśród 14 tys. polskich rodzin, przymusowo przesiedlonych w 1936 roku z Ukrainy do Kazachstanu. Tam ich członkowie musieli na nowo budować swoje życie. Ciesielscy miejsce na ziemi odnaleźli wreszcie w Polsce. Początki nie były łatwe. Wciąż słyszeli: "ci Ruscy".

Olga i Włodzimierz Ciesielscy przyjechali z Kazachstanu do Białogardu w 1997 roku. Byli pierwszą polską rodziną, sprowadzoną do ówczesnego województwa koszalińskiego w ramach repatriacji. Wraz z czwórką dzieci pokonali ponad 6 tysięcy kilometrów i mnóstwo przeszkód, by odnaleźć swo­je nowe miejsce na ziemi. Od tamtej pory minęło sporo lat. Czy nie żałują, że wtedy sprzedali i oddali wszystko, by wyruszyć do nowej - starej ojczyzny?

- Nigdy nie żałowaliśmy - zapewnia Olga, choć przecież w nowej ojczyźnie wycierpiała niejedno.

Po bezzasadnym oskarżeniu o kradzież kurtki w szpitalu, gdzie była salową, z nerwów na dwa miesiące straciła władzę w nogach. Do dziś czasem słyszy złe słowa: "ta Ruska".

- Już jest dobrze, napotkaliśmy na swoje drodze tylu szlachetnych ludzi. Oni naprawdę nam pomogli - mó­wi Olga.

Tu jest nasz dom

Adres: Białogard, Kisielice Duże 15. To miejsce, gdzie zaraz po przyjeździe znaleźli przystań Ciesielscy. Wtedy niektórzy mówili, że "Ruscy" dostali od gminy za darmo dom, wyremontowany, umeblowany.

- Prawda była taka, że ten dom mogliśmy wynajmować tylko przez rok - uściśla Włodzimierz. - Gdy do drzwi zastukała kobieta, która chciała zajrzeć w każdy kąt, dowiedzieliśmy się, że dom jest wystawiony na sprzedaż, a my jako najemcy, mamy prawo pierwokupu.

Skąd repatrianci mieli wziąć pieniądze na kupno do­mu? W ostatniej chwili udało się. Koleżanka Olgi ze szpitala i zaprzyjaźniona nauczycielka z Karlina - pani Wanda Świdnicka, podżyrowały kredyt. Ciesielscy wykupili swój dom. Już skończyli spłacać pożyczkę. Teraz zaczynają remont. Budynek trzeba ocieplić, wymienić okna. Ale wewnątrz miejsca jest dużo, a to bardzo ważne. Ważne, bo od 11 lat Ciesielscy prowadzą pogotowie rodzinne. Olga, z zawodu nauczycielka przedszkola, w Polsce skończyła studia pedagogiczne. Do tej pory przez ich dom przewinęło się prawie 80 dzieci.

Mama była Ukrainką

Dziadkowie Olgi mieszkali pod Żytomierzem, w rejonie Nowograd Wołyński, we wsi Gorodnica. Mieli gospodarstwo, co najwyraźniej nie podobało się władzom ZSRR.

- Tata opowiadał mi, jak w 1936 roku, w ciągu jednej nocy została wysiedlona cała wieś - wspomina Olga. - Mie­li dwie godziny na spakowanie do tobołków najpotrzebniejszych rzeczy.

Józej Borowski, ojciec Olgi, był jednym z kilkorga rodzeństwa. Na wozy, którymi dotarli do pociągu, zapakowali się wszyscy, poza siostrą Józefa, Marcelą. Dziewczyna, gdy usłyszała o wywózce, uciekła do lasu, później wstą­piła po partyzantki i przedostała się do Polski.
Rodzina Borowskich jechała do Kazachstanu w bydlęcych wagonach przez dwa miesiące.

- Tato opowiedział mi kiedyś, jak żołnierze obchodzili się dziećmi, które rodziły się podczas tej podróży - dodaje Olga. - Te dzieci były wyrzucane z pociągu. Stan osobowy transportu po dotarciu na miejsce musiał się zgadzać. Z dziećmi wysiedleńców byłoby więcej. Trzeba było je też wykarmić.

Gdy rodzina dotarła na miejsce, niemal od razu rozpoczęła poszukiwania Marceli. Udało się ją znaleźć przez Czerwony Krzyż w 1963 roku. Józef pojechał do Polski, żeby zobaczyć się z siostrą. Gdy wrócił, posadzili go za to do więzienia. Historycy po latach napisali, że przesiedlony kontyngent nie podlegał ograniczeniu praw obywatelskich, ale nie miał prawa wyprowadzenia się z miejsca osiedlenia.

Musieli zbudować domy

Akcja przesiedlenia 14 tysięcy polskich rodzin, któ­rych liczebność szacowano na 70 tysięcy osób, zakoń­czyła się w październiku 1936 roku. Przesiedleńcy. określeni później jako "kułacy" (mieli na Ukrainie gospodarstwa) zamieszkali w specjalnych osiedlach NKWD, tzw. specposiółkach. Borowskich los rzucił do osady Podlesnoje, Ciesielskich do Gorkoje. Gdy przyjechali, najpierw musieli zbudować domy.

- Jakie tam domy, na początku to były ziemianki - wyjaśnia Olga. - Zbliżała się zima, a w Kazachstanie mro­zy sięgają nawet do minus 40 stopni Celsjusza.

Płynął czas, rodziły się dzieci, ich rodzice zbudowali prawdziwe domy. - Po naszym domu w Podlesnoje nie ma śladu - żałuje Olga. - Byliśmy w Kazachstanie sześć lat temu, na osiemdziesiątych urodzinach mamy Włodka. Tam, gdzie stał nasz dom, dziś rośnie trawa.

Mów po polsku

Józef, ojciec Olgi, był księgowym, dorabiał pracując w stacji benzynowej obsługującej maszyny rolnicze z całego kołchozu.

- Pamiętam, jak byłam mała i nie mogłam doczekać się, aż tato wróci z pracy - wspomina Olga. - Zawsze przynosił mi coś dobrego, co zachował dla mnie ze swojego śniadania. Śmiał się, że to od zajączka.

Olga mówi pięknie po polsku dzięki swojemu ojcu. To on uczył ją polskich liter, choć w domu nie było ani jednej polskiej książki.

Pierwszy polski podręcz­nik Olga zobaczyła w 1972 roku. Przywiozła go ciocia Marcela, która odwiedziła ich w Kazachstanie. Do dziś pamięta, chwilę, gdy ujrzała to cudo. Wtedy wydawało się jej, że to najpiękniejsza rzecz na świecie. Elementarz Falskiego zachowa w pamięci na zawsze. A później, na początku lat dziewięćdziesiątych, do Podlesnoje przyjechała Wanda Świdnicka, nauczycielka z Karlina, by uczyć Polaków języka ojczystego. Zaczęła Oldze opowiadać o Polsce. Gdy wróciła do Karlina, dwukrotnie zapraszała Olgę do siebie. I tak zrodziła się myśl, by Ciesielscy przyjechali do ojczyzny. Obie panie odwiedziły burmistrza Białogardu Józefa Pieszkę. - Rodacy potrzebują pomocy - stwierdził burmistrz i zaprosił repatriantów.

Witajcie w Polsce

Byli pierwsza rodziną sprowadzoną do wojewódz­twa w myśl przepisów nowej ustawy repatriacyjnej. Ta zmiana przepisów kosztowała ich w Kazachstanie spo­ro nerwów. Wyjazd opóźnił się, musieli kompletować kolejne dokumenty, znów pokonywać tysiące kilometrów, żeby dotrzeć do ambasady w Ałma Acie.

- Nie wiem, dlaczego kazali mi przyjeżdżać z dzieć­mi, następnym razem z mężem - zastanawia się Olga. - Gdy przyjeżdżaliśmy, to wcale nie chcieli widzieć dzieci, ani męża. Kazali nam jechać, pewnie dlatego, żeby nas pognębić, żeby nam odechciało się wyjazdu.
Z wyjazdu do Polski nie zrezygnowali, chociaż na dworcu w Moskwie musieli oddać haracz - wszystkie pieniądze, jakie mieli na wyjazd. Nie mogli nawet wejść na dworzec, bo nie mieli za co kupić biletów peronowych. I wtedy Olga przypomniała sobie o złotej obrączce, którą miała schowaną na czarną godzinę. To było jak dar od Pana Boga. Obrączka była solidna, sporo ważyła, Sprzedali ja w samochodzie zaparkowanym przed dworcem. Starczyło na bilety do Polski. Zostało 100 złotych.

Gdy na dworcu w Moskwie poprosili w kasie o bilety do Białogardu, usłyszeli, że nie ma takiego miasta.

- Jak to nie ma, przecież ja tam byłam - tłumaczyła kasjerce Olga. Wszystko na nic. W końcu kupili bilety do Grodna, stamtąd do Białegostoku. I dalej do Białogardu, gdzie znaleźli swoje miejsce na ziemi

Historycy podają, że polski kontyngent w Kazachstanie został zwolniony z zesłania jako jeden z pierwszych, w 1956 roku. Do dziś mieszka tam wielu potomków zesłańców. To kazachstańska Polonia. Wielu Polaków nadal oczekuje na przyjazd do Polski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński