Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kupiłam sobie nowe uszy

Emilia Chanczewska, 4 marca 2005 r.
Zmienić kształt nosa, uszu, biustu, odessać tłuszczyk tu i tam - czy jest ktoś, komu choć raz nie przeszła przez myśl chęć zrobienia sobie operacji plastycznej? Kilka tygodni temu Kinga ze Stargardu poddała się w jednej ze szczecińskich klinik operacji plastycznej odstających uszu. Czytelnikom "Głosu Stargardzkiego" opowiada swoje przeżycia. Czy warto było wydać 2400 zł?

Kinga ma dwadzieścia parę lat. Pracuje. Jest mężatką. To atrakcyjna babka. Natura obdarzyła ją bujną jasną czupryną, pod którą przez lata chowała swój największy kompleks - odstające uszy. Wiele osób mówiło jej, że wcale nie jest tak źle, ona jednak nie mogła znieść widoku swoich uszu.

Cierpiała od dziecka

- To się zaczęło, gdy miałam 12 lat - zaczyna swoją opowieść Kinga. - Wtedy zaczęłam mówić, że kiedyś na pewno zrobię sobie operację plastyczną uszu. Ciągle myłam włosy, żeby były puszyste i żebym mogła zasłaniać nimi uszy. Ciągle się kontrolowałam, żeby je mieć zasłonięte. W pracy spotykam się z wieloma osobami, ciągle poprawiałam włosy, bo nie chciałam, żeby ktoś zobaczył uszy, bardzo się ich wstydziłam. Nigdy nie spinałam włosów, nie czesałam się w koka. Mój mąż mówił, że mu się moje uszy podobają. Po zabiegu kilka osób mi powiedziało, że przecież nie miałam odstających uszu! A ja miałam! Lekarz mi tłumaczył, że norma odstawania uszu, to 1-1,5 cm, a u mnie było ponad 2,5 cm...

Rozmowa z lekarzem - chirurgiem plastycznym przed zabiegiem to podstawa.

- Za każdym razem prowadzimy długi wywiad, by zbadać stan psychiki pacjenta, najczęściej są zdecydowani, bo od dawna przeszkadza im jakiś kompleks - mówi doktor Maciej Pastucha ze Szczecina, od 1994 roku zajmujący się chirurgią plastyczną. - Jeżeli chodzi o korektę odstających uszu, do zabiegu kwalifikuje się 100 procent osób, które do nas przychodzą. Można zrobić mniejszą i większą korekcję, w zależności od życzenia, już d 5-6 roku życia. Ten zabieg kosztuje od 2000 do 2500 zł.

Gorzej jest z nosem - co 5 przypadek się nie kwalifikuje. To są zaburzenia psychiki, a nie anatomii! Także powiększanie biustu, czy odsysanie tłuszczu - to są tylko fanaberie. Przypominam sobie jednak, że kiedyś przyszedł ktoś, kto chciał, by górny biegun małżowiny usznej przesunąć do przodu... Po godzinnej dyskusji się rozstaliśmy.

Najgorzej było "po"

Z Kingą spotkałyśmy się kilkakrotnie - przed i po zabiegu.
- Muszę to zrobić, mam obsesję na punkcie swoich uszu! - mówiła Kinga na kilkanaście dni przed zabiegiem. - Bardziej boję się pobierania krwi, niż tej operacji! Mam już odłożone pieniądze, na pewno to zrobię!

Dzień "przed" była opanowana.

- Mam już porobione wszystkie badania, określoną grupę krwi, jadę jutro, z samego rana - mówiła spokojnie. - Trzeba leżeć 2-3 dni, ale ja poprosiłam, żeby wyjść jeszcze tego samego dnia.

Dzień po zabiegu przyszedł kryzys.

- Okropnie! Wszystko mnie boli, nie mogłam spać przez całą noc. Nawet nie mogę leżeć. Co ja najlepszego zrobiłam?! - w słuchawce słychać było zmaltretowany głos.

Minęło parę tygodni. Dziś Kinga nie żałuje, że poddała się zabiegowi.

- Na razie nie jestem zadowolona z efektów. Uszy jeszcze są grube, spuchnięte. Muszę chodzić i spać w opasce. Nauczyłam się spać na boku, kładę głowę na zgiętą rękę, ucho jest wtedy wewnątrz niej i nie przyciskam go.

Blok operacyjny

Jak wyglądał zabieg?

- Wszystko było ok, dopóki nie weszłam do kliniki, byłam tak zdenerwowana, że nie zadziałał zastrzyk na uspokojenie - wyznaje Kinga. - Nic nie jadłam przed, nie jadłam też przez następne trzy dni, bo miałam nieruchomą szczękę. W klinice od razu mnie wzięli na blok operacyjny. Ręce przypięli metalowymi opaskami. Myślałam, że tylko po to, żebym się nie rzucała, potem lekarz tłumaczył, że pełniło to także funkcję uziemienia, bo do zamykania naczyń krwionośnych używali urządzenia pod prądem. Czy tak było faktycznie? Nie wiem...

Zabieg trwał 2 godziny, po godzinie na każde ucho. Bolały tylko zastrzyki znieczulające, aplikowane dookoła uszu, reszta była bezbolesna. Jednak po zrobieniu jednego ucha Kinga chciała zrezygnować.

- Zakryli mi twarz, włosy przykleili taśmą klejącą, potem odrywali ją razem z włosami, za uszami mam teraz "jeżyka" - ciągnie Kinga. - Strasznie było, jak mi zeskrobywali chrząstkę i wycinali skórę. Wydawało mi się, że to trwa wieki. Zeskrobywanie chrząstki słychać było, jak drapanie szpachelką po ścianie. Zaczęłam płakać, choć nic nie bolało. Ale ten dźwięk. Brrr!

To nie koniec?!

Po zabiegu zabandażowali jej głowę. Po trzech dniach miała kontrolę i zmianę opatrunku. Chcieli jej pokazać lusterko, nie chciała. Ze Szczecina wróciła wykończona. Po ponad tygodniu miała ściągane szwy. Są bardzo cienkie, ich ściąganie nic nie boli.

- Uszy były strasznie sine, fioletowo-bordowe - wspomina widok po zdjęciu szwów. - Płakałam przez godzinę, że mam wielkie uszy jak facet.

Te straszne przeżycia powoli odchodzą w zapomnienie...

- Trzy dni nic nie jadłam, nie mogłam też mówić, dwie noce nie spałam, wzięłam mnóstwo tabletek przeciwbólowych, po zabiegu miałam przez kilka dni dwa razy większą twarz, zapuchnięte oczy, przez miesiąc muszę nosić opaskę, praktycznie nie mogę myć głowy - podsumowuje Kinga. - Ale z tym chyba jest tak, jak z porodami. Zaraz po wszystkim kobiety mówią: już nigdy więcej.

Potem zapominają o tym bólu i rodzą następne dziecko. Minęło kilka tygodni, a ja już myślę, że zrobiłabym sobie jeszcze coś. Może kiedyś powiększę sobie biust?

***
Imię bohaterki oraz niektóre charakterystyczne cechy na jej prośbę zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński