Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krew na miedzy. Przesunięcie płotu skończyło się bitwą na sztachety. Trzy osoby trafiły do szpitala

Marek Huet
Skarpa, na której doszło do bójki. Po lewej, na pastwisku, samotny kołek - pozostałość po starym ogrodzeniu. W środku rząd starych śliwek, którymi naznaczano kiedyś granice gospodarstw. Sporne ogrodzenie stanęło na nowo. Wytyczone zgodnie z granicą ustaloną przez sądową geodetkę.
Skarpa, na której doszło do bójki. Po lewej, na pastwisku, samotny kołek - pozostałość po starym ogrodzeniu. W środku rząd starych śliwek, którymi naznaczano kiedyś granice gospodarstw. Sporne ogrodzenie stanęło na nowo. Wytyczone zgodnie z granicą ustaloną przez sądową geodetkę. Fot. Marek Huet
Początek tej historii przypomina filmowe losy Karguli i Pawlaków. Powojenna zawierucha przygnała dwie rodziny do małej wsi pod Choszcznem. Niestety, niedawny spór o miedzę nie skończył się na tłuczeniu garnków, lecz bitwą na kije.

Dziadkowie naszych bohaterów osiedlili się na zachodzie w latach czterdziestych. Przyjechali z poznańskiego. W okolicy Turka gleby były liche, więc szukali szczęścia na Ziemiach Odzyskanych. Zamieszkali dom przy domu. Przez lata żyli zgodnie. Jak przystało na ziomków.

- Podczas pożaru w naszym obejściu, pierwsza z pomocą przybiegła rodzina K. - mówi Wojtek P., czterdziestoletni właściciel jednego z gospodarstw. - I odwrotnie, gdy senior K., poturbowany przez rozrzutnik chodził w gipsowym gorsecie, to całą rodziną pomagaliśmy im w obejściu. Mój starszy brat pracował częściej u nich, niż w naszym domu. Pamiętam dobrze. Miałem wtedy 12 lat i przytrzymywałem starszym worki ze zbożem. Mały Jasiu plątał się jeszcze pod nogami. Kiedy przejął ojcowiznę, nieraz udzielałem mu gospodarskiej rady. Wcześniej, jako podrostek, przychodził do mnie na ławkę i palił fajki, kryjąc się przed ojcem.

Leje się na nasze

- Między nami była ogólna zgoda, póki Wojciech nie objął gospodarki - wspomina matka Jana. - Do pierwszych kłótni doszło, kiedy wybudował u siebie wiatę. Stanęła częściowo na naszej działce. Brak rynien powodował, że jesienią i zimą woda z dachu zalewała nasze podwórze - skarży się rodzina K. - Jakby tego było mało, w ścianie wstawił sobie drzwi na naszą posesję. Twierdził, że wnęka przy ścianie należy do niego i chce mieć do niej dostęp.

- Kiedy budowałem wiatę, miałem zgodę sąsiadów - mówi pan Wojciech. - Granicę naszego podwórka wytyczyliśmy wspólnie, na oko, mierząc od ściany, wzdłuż obory. Sąsiad mówił: Stawiaj Wojtek wiatę, ja później też postawię. Moja stodoła jest cofnięta o dwa metry i nie stoi równolegle z oborą. Tak powstała wnęka na ich podwórku. Teraz chcą mi tę wnękę za stodołą zabrać i budować tam wiatę.

Problem z oborą

Konflikt między rodzinami narastał. Cztery lata temu, Jan K. wynajął geodetę z Choszczna.

- Byliśmy wszyscy zaskoczeni - przypomina pan Wojciech. - Dokonane przez niego pomiary wykazały błędy na mapie. Granica podziału zabudowań przebiegała dokładnie przez moją oborę.

Okazało się, że budynek zachodzi na działkę sąsiadów aż dwa i pół metra.
- Obora stoi dobrze, nie zmieniła miejsca - uważa gospodarz.
W 1983 roku odbudował ją na istniejących jeszcze, poniemieckich fundamentach.

- Wiemy od ludzi, że sąsiad nie zezwoliłby na odbudowę obory, gdyby wcześniej wszedł w posiadanie tej części działki - mówi rodzina P. - Odkupili ją od dzieci zmarłych sąsiadów, którzy nas rozdzielali. Po wojnie, w takich zabudowaniach, kwaterowano po dwie, trzy rodziny.

Zastawił kombajn traktorem

- Do porozumienia miedzy zwaśnionymi rolnikami nigdy nie doszło, a wspólne podjadanie w ogródku truskawek przez zaprzyjaźnione gospodynie należy do przeszłości. Z biegiem lat młodzi gospodarze powiększali swoje pola. Rywalizacja między młodymi była zawzięta.

- Gdy jeden wyjechał kombajnem w pole, drugi ze złości mało nie dostał biegunki. Nazajutrz pod sklepem ustawił ciągnik z przyczepami tak, aby zastawić drogę maszynie sąsiada - relacjonują mieszkańcy wioski. Traktorzyście dłużyły się zakupy w sklepie a kombajnista wściekał się z ręką na klaksonie.

Sąd nie był po jego stronie

- Odkąd sąsiad się zorientował w przebiegu granicy działek, wniósł niezwłocznie pozew o sądowe rozgraniczenie - mówi rodzina K. - Cztery lata temu, na pierwszej rozprawie, nie osiągnęliśmy porozumienia. Powołana przez sąd geodetka źle sporządziła dokumenty. Naszym zdaniem wytyczyła granicę tak, jak chciał sąsiad. Dwukrotnie też nie stawiała się na rozprawy, za co sąd ukarał ją grzywną.

- Chciałem, aby granica wyszła z moich budynków i w końcu był porządek - tłumaczy Wojciech P. - O nic więcej mi nie chodziło.

- Podczas drugiej rozprawy sąd otrzymał poprawioną dokumentację geodezyjną i niespodziewanie oddalił pozew - mówi pan Jan. - Jako przyczynę podał brak wcześniejszego postępowania administracyjnego w urzędzie gminy.
Odpisy dokumentów i map wręczono po rozprawie obu stronom.

Nowy płot na starej miedzy

- Kiedy sąsiad otrzymał mapę z wytyczoną granicą działki, podczas naszej nieobecności, ogrodził swój teren tak, jak to zaznaczono w dokumentach - opowiada rodzina K. - Dwa dni byliśmy poza domem. Kiedy wróciliśmy z pogrzebu zobaczyliśmy też, że zniknął stary płot z żerdzi. Razem z alejką śliwek przegradzał od lat pastwisko. Za to nowe ogrodzenie przesunięte zostało półtora metra w naszą stronę.

- Stary zmurszały płot sięgał owocowych drzewek - wyjaśnia Wojtek. - Dalej zygzakiem, od śliwki do śliwki, był zaczepiony drut. Właściwie założyłem elektrycznego pastucha na nowych kołkach. Geodetka wytyczyła dwa punkty pomiarowe na łące. Nie wiem o co te pretensje. Ja po prostu swoje ogrodziłem. O nieobecności sąsiadów nic nie wiedziałem a krowy nie będą czekać na nowy płot.

Potłukli się kijami

Kołki z nowego ogrodzenia powyrywał niedawno młody K. Przed policjantami tłumaczył, że na własnej parceli nie pozwoli na samowolę sąsiada, póki nie będzie urzędowego rozstrzygnięcia.

- Sąsiad ze mną nie uzgadniał rozbiórki starego płotu. Chciał naprawić ogrodzenie, to mógł to zrobić - mówi zdenerwowany. - Po moim podwórku, też nie będzie chodził bez mojego zezwolenia, bo psy pogryzą.

Wieczorem usłyszał ujadanie psów w ogrodzie. Na dworze ciemniało i strach było iść samemu. Na dwór wyszli całą rodziną. Oczywiście było tak, jak się tego spodziewali. Przy rozwalonym ogrodzeniu napotkali sąsiadów. Kto, kogo pierwszy uderzył, trudno dziś ustalić. Zaczęło się od słownych pogróżek i młodzi złapali się za klapy. Potem okładali się kijami. Z głów polała się krew. Wiadomo, że chłopów rozdzielały kobiety. Wezwano pogotowie i policję. Jana razem z ojcem, zabrała karetka. Wojciech P. przyjechał do szpitala własnym samochodem.

W sprawie bójki jest prowadzone śledztwo. Pięciu osobom grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności.

Zdaniem sołtysa

- Drobne kłótnie i spory zdarzają się wszędzie - mówi sołtys. - Ale do rękoczynów u nas jeszcze nie dochodziło. To są młodzi ludzie, inteligentni, lepiej wykształceni od nas. Może się chłopaki zmęczyły, bo to stres. Po drugie, zmieniły się metody pomiarów. Sami geodeci to mówią. Kiedyś używali parcianej taśmy, teraz przy pomiarach wykorzystują zdjęcia satelitarne, gps-y i lasery. Wychodzą dawne błędy. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych większość dokumentacji powstała bez pomiaru. Granice działek wytyczano za biurkiem. To były ogromne połacie terenu do zmierzenia.

Nie dogadamy się

- Próbowaliśmy się dogadać - mówi rodzina P. - Proponowaliśmy pieniądze a nawet ziemię na zamianę. Niestety, nie chcieli się na nic zgodzić. Nawet w sądzie, wzruszali tylko ramionami, kiedy sędzia pytał czego chcą.

- Chciałem, by było dobrze, prawnie i legalnie - mówi Wojciech. - A wyszło, że mam sześć szwów na głowie. Nie wiem jak się sprawy potoczą. Nawet policjant do mnie mówił: ja tu nie widzę rozwiązania. Pójdziecie do urzędu i to samo będzie.

Dane bohaterów tekstu są fikcyjne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński