Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Krew i cukier" w Trafostacji Sztuki w Szczecinie. Niezwykła wystawa Bogny Burskiej [ZDJĘCIA]

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
"Krew i cukier" - pod taką nazwą w szczecińskim TRAFO odbywa się wystawa prof. ASP w Gdańsku Bogny Burskiej, malarki, dramatopisarki, autorki filmów, instalacji i fotografii. Na chwilę przed wernisażem udało nam się porozmawiać z artystką, i odkryć czym może być krew, a czym cukier.

Krew i cukier - nazwa wystawy sugeruje, że zobaczymy w Trafo sporo płynów ustrojowych. Czy powinniśmy się spodziewać słynnego „Algorytmu”? Pracy, gdzie zdjęcia kwiatu piwonii zostały zestawione ze zdjęciami amputacji nogi?

- Tak, to i jeszcze jedno zestawienie zdjęć operacyjnych pojawi się w Trafostacji Sztuki w Szczecinie.

Myśląc o tych zdjęciach trudno uciec od poczucia strachu lub dyskomfortu. Skąd ta fascynacja?

- O krwi można myśleć różnie. Dziś pracuję na niej w bardzo „przetworzony” sposób. Nie tak jak kiedyś, tuż po studiach, gdy próbowałam bezpośrednio spotkać się z tym tematem. Podczas tworzenia wspomnianych zdjęć, pracowałam w szpitalu. Chciałam zmierzyć się z obszarem estetyki bólu osobiście, a także z tym, jak sobie z nią radzimy lub raczej nie radzimy. W pewnym sensie te prace były rodzajem testowania siebie i otoczenia. Zaczęło się od malarstwa. Krew była czasem używana jako farba. Artyści używali krwi do malowania. Fascynujące wydawało mi się, że w ten sposób przenosili swoje, lub innych, ciało w obrazy. Nie zachowywali ciągłości ciała, ale w tym najbardziej fundamentalnym i fizycznym rozumieniu, to nadal byli oni. Lub ich ofiary.

Historii związanych z krwią w artystycznym świecie jest więcej, ale chyba najczęściej przytaczanym rozumieniem jest kobieca krew menstruacyjna. Wiele osób przez to postrzega Pani prace przez pryzmat feminizmu. To właściwe spojrzenie?

- Wątków krwi wokół nas rzeczywiście jest sporo. Odnajdziemy je m.in. w historii chrześcijaństwa - krew, czyli ofiara - ofiara, czyli odkupienie, ale też w kwestiach fizjologicznych, bo przecież nasz wzrok również mocno reaguje na czerwień. Jest też problem kobiecej krwi. Tu pojawia się istotny paradoks. W wielu kulturach patriarchalnych krew menstruacyjna jest postrzegana jako krew nieczysta. Kobieta miesiączkująca oczyszcza się. Są obyczaje niedopuszczające do tego, by w tym czasie mąż z żoną siedzieli na jednej kanapie czy przebywali blisko siebie. Z drugiej strony krew menstruacyjna to tak naprawdę jedyna „bezpieczna” krew. Taka, która świadczy o tym, że jest się zdrową, że można mieć dzieci. Każdy inny przypadek to sygnał naruszenia ciała - powód do niepokoju. Jedynie poród jest czymś pomiędzy. W moich pracach i w rozważaniach nie próbuję ukazać tego czy krew jest bardziej kobieca, czy bardziej męska. Ale tak, jestem feministką.

Czy nasza kultura jest gotowa na takie spojrzenie? Czytałam wypowiedzi, w których była Pani uznawana za osobę równie przerażającą, co krew w Pani pracach.

- Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak mocnej reakcji na to, co robię. Rzeczywiście, często byłam wmontowywana w tę straszną postać, która nie boi się niczego i dąży do straszenia innych swoimi pracami. Tylko, że wystarczy włączyć telewizję lub iść do kina, i o ile nie wybierze się komedii romantycznej, to można zobaczyć na ekranie całe hektolitry krwi. Traktujemy to jak rozrywkę, potrafimy przy tym spokojnie zjeść, porozmawiać. Moja wrażliwość na pewno zmieniła się po urodzeniu dziecka. Jestem osobą, która nie jest w stanie obejrzeć „Gry o tron”, bo jest tam za dużo przemocy. Odrzuca mnie sposób w jaki jest ona pokazywana. To ciekawe, że większość osób przeraża zdjęcie zabiegu medycznego, a bawi, a przynajmniej nie szokuje, scena egzekucji czy morderstwa. Jakkolwiek by o tym nie myśleć, operacje, które fotografowałam, ratowały czyjeś życie. Myślę, że ten problem dotyczy bardziej tego, w jaki sposób wyobrażamy sobie czym sztuka powinna być, a nie krwi czy przemocy i ich obrazów samych w sobie.

Czy to z tego powodu zdecydowała się Pani zmieniać materiały i media?

- Zawsze interesował mnie dramatyzm przeżywania codzienności. Na przestrzeni 20 lat po prostu zmieniły się media, których używałam. I sposób konstruowania prac i ich znaczeń. Zmieniała się też moja wrażliwość i powiększał bagaż doświadczeń. Jakiś czas temu zrobiłam spektakl „Bunt głuchych”. Interesowało mnie, na ile język ułatwia nam komunikację, a na ile ją ogranicza. Kiedy zaczęłam poznawać problemy osób niesłyszących, szybko okazało się, że mierzą się oni z problemami powodującymi nie tylko wykluczenie i izolację, ale też mogącymi zagrozić ich życiu i zdrowiu. Może się zdarzyć, że brak tłumacza języka migowego w szpitalu, brak możliwości komunikacji z lekarzem, może sprawić, że ktoś umrze. Albo, że ośmioletnie dziecko, słyszące dziecko tłumaczące swoją niesłyszącą mamę u lekarza, ma jej nagle przetłumaczyć, że ma raka. To sprawy równie dramatyczne jak, te którymi zajmowałam się wcześniej, jednak ich forma wizualna nie wydaje się tak drastyczna. To pozorne rozróżnienie. Fascynują mnie zakamarki rzeczywistości, do której nie zaglądamy tak często. Wydaje mi się, że potrzebujemy ludzi, którzy potrafią wyciągać te problemy na powierzchnię i podejmować w sferze komunikacji publicznej.

Podejmowanie dyskusji w sferze publicznej w Polsce, w państwie podzielonym na pół, to chyba niełatwe zadanie? Warto się tak starać?

- Zawsze jest tak, że gotową prace zobaczy kilka- set, może kilka tysięcy osób, ale będą to głównie osoby z naszego „świata”. I zawsze pojawia się pytanie - jak przebić się przez tę bańkę? Jak dotrzeć do osób spoza tego kręgu, by ich nie urazić, ale jednocześnie nie zakłamać swoich poglądów? To frustrujące zadanie, ale myślę, że wydarza się w każdym obszarze społecznym. Z Magdą Mosiewicz zrobiłam spektakl „Koniec przemocy”, który bezpośrednio dotyczy sytuacji politycznej w Polsce i na świecie. Tekst jest o tym, że społeczeństwo staje się coraz bardziej podzielone, strony konfliktu nie potrafią ze sobą rozmawiać. W naszym spektaklu powstają dwa fikcyjne państwa, dwa systemy prawne funkcjonujące na terytorium jednego kraju. Można wybrać to, które pasuje do naszych poglądów. Tylko co zrobić, kiedy osoba z państwa A napadnie na osobę z państwa B? I tu zaczynają się schody. Niestety, ale w naszym, i nie tylko naszym, kraju scena polityczna jest rozgrywana nie dialogiem, ale obrażaniem się wzajemnie. To prowadzi do agresji, braku możliwości rozmowy i negocjacji. Szczerze mówiąc, jedyne w co dziś wierzę w życiu społecznym, to publiczna edukacja na wysokim poziomie. Ale publiczna, czyli taka, do której każdy, kto chce, ma dostęp. Edukacja prywatna, nawet najlepsza, nie wydaje mi się dobrym zjawiskiem, bo jest dostępna tylko nielicznym, uprzywilejowanym. Myślę, że dobra, powszechnie dostępna edukacja daje narzędzia do rozumienia i naprawiania świata, daje szansę.

Czy cukier, wymieniony w tytule wystawy, ma nam cały ten dramatyzm osłodzić? Skąd on się tam wziął?

- Z jednej strony to taka gra słów, połączenie tego, co trudne z tym, co łatwe. Cukier miał początek w mojej osobistej historii. Moja córka ma wiele ograniczeń dietetycznych, ze względu na alergie pokarmowe. Musiałam wypracować dla niej odpowiednią dietę. Początki były bardzo trudne, ale w końcu nauczyłam się gotować bez wielu podstawowych składników jak jajka, mleko czy mąka ze zbóż. Kiedy moja córka była jeszcze mała marzyła o tym, by dostać na urodziny prawdziwy tort. Zawsze żartuję, że skoro mam artystyczne wykształcenie, to jestem w stanie zrobić wszystko. Na przykład tort z dekoracjami jakie lubi moje dziecko, ale bez pszennej mąki jajek i mleka. Parę lat później tak się złożyło, że moje studentki w pracowni gościnnej na ASP w Warszawie przygotowały projekt, który chciałam z nimi uczcić tortem. Niektóre były wegankami więc w sumie to było podobne wyzwanie. Zrobiłam też dekorację z masy cukrowej, tematycznie związaną z naszą wystawą. Spodobało mi się to medium i to, jak dużo uwagi i pracy się w nie wkłada, chociaż jest tak nietrwałe. To coś, jak sypanie pięknej mandali, która za chwilę ma zniknąć. Niebawem Stach Ruksza zaprosił mnie do wystawy o nadmiarze i zapomnieniu Nepenthe. Pomyślałam, że rysunki z cukru będą do niej pasować. Teraz kończę pracę z izomaltu, słodzika używanego do robienia dekoracji cukierniczych, która jest w relacji z moją pracą z żywicy z czwartego roku studiów. Widzowie zobaczą obie te prace w Trafo. Patrząc na tytuł wystawy, można by zażartować, że krew to moja przeszłość, a cukier, to moja teraźniejszość. Tak naprawdę, patrząc na swoje stare prace mam jasną świadomość, że jestem teraz zupełnie inną osobą. Myślę, że różnica między moimi starymi i współczesnymi pracami jasno to pokazuje.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński