Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta utonęła, załoga milczała

Mariusz Parkitny
Jacht, na którym doszło do tragedii stoi na przystani szczecińskiej "Pogoni". - To solidna jednostka - powiedział nam doświadczony żeglarz Tomasz Jachymek. - Przy sprawnej załodze przetrwa na Zalewie Szczecińskim w każdych warunkach.
Jacht, na którym doszło do tragedii stoi na przystani szczecińskiej "Pogoni". - To solidna jednostka - powiedział nam doświadczony żeglarz Tomasz Jachymek. - Przy sprawnej załodze przetrwa na Zalewie Szczecińskim w każdych warunkach. Marcin Bielecki
Znany szczeciński żeglarz jest podejrzewany o nieudzielenie pomocy przyjaciółce, która wypadła za burtę. Policję zawiadomiono trzy dni po tragedii.

- Nie zabiłem jej. To był nieszczęśliwy wypadek - powiedział reporterowi "Głosu" 46-letni Edward P.

Pochodzi ze znanej żeglarskiej rodziny. W środowisku ma opinię doświadczonego wilka morskiego. Swoim jachtem opłynął prawie wszystkie wody świata, m.in. Atlantyk.

Prokuratura nie udziela żadnych wyjaśnień. Zasłania się dobrem śledztwa.
- Nie możemy ujawnić szczegółów na tym etapie - mówi Jolanta Śliwińska z prokuratury okręgowej w Szczecinie.

Nie wróciła z pokładu

Musimy sobie ufać

Tomasz Jachymek, nauczyciel żeglarstwa w MDK Stargard Szczeciński
- Mamy kodeks etyczny. Jednym z jego najważniejszych zapisów jest udzielenie natychmiastowej pomocy. Każdemu, kto jest na wodzie. Tam nie można wezwać karetki pogotowia. Żeglarz może liczyć tylko na swoich - na wędkarzy, motorowodniaków, załogę statku handlowego. To abecadło dla każdego, nawet niedoświadczonego żeglarza. Nieudzielenie pomocy - i to przez sternika - jest rzeczą niewyobrażalną. Taki człowiek sam wyklucza się ze społeczności.

Do tragedii doszło w sobotę, 20 stycznia, na Zalewie Szczecińskim, na wysokości Czarnocina. Przed południem z przystani szczecińskiego klubu żeglarskiego "Pogoń" wypłynął niewielki jacht "Astra". Pogoda była fatalna. W nocy wiatr wiał z siłą 12 stopni w skali Beauforta.

Jacht wypożyczył Edward P. Na pokład "Astry" zabrał znajomego oraz 28-letnią Martę M. Kobieta pochodzi z Gorzowa, choć mieszka w Szczecinie. Żeglarzem jest od dziesięciu lat. Edward P. przyznaje, że byli ze sobą zżyci.

- Nigdy nie spotkałem osoby, która tak angażowała się w żeglarstwo. Każdemu życzyłbym takiego członka załogi - mówił wczoraj. - Ogromnie ją lubiłem. Była świetnym żeglarzem.

Podobno to ona nalegała, by wypłynąć na Zalew. Według Edwarda P., kobieta wpadła do wody, gdy wyszła na pokład, by załatwić swoje potrzeby. Na łodzi nie ma toalety. Nie wiadomo, dlaczego nie założyła kapoka. Prokuratura sprawdza, czy przywiązała się liną.

- Być może źle ją zawiązała - mówi Edward P.

Gdy nie wracała z pokładu, obaj mężczyźni wyszli z kajuty. Twierdzą, że rzucili koło ratunkowe. Kobiety nie było widać w wodzie. Zawrócili do brzegu. Nie wezwali pomocy. Temperatura wody miała około 3 stopni.

Wiceprezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie o sprawie dowiedział się od nas.

- Nie zawiadomili nikogo? Przecież to podstawowy obowiązek, gdy ktoś wypadnie za burtę - dziwi się Jerzy Szwarc. - Wystrzeliwuje się racę, albo zawiadamia policję. Jeśli nawet nie mieli radiostacji, w co nie wierzę, to przecież wystarczy telefon komórkowy i numer 112. Pierwszy raz w życiu słyszę o czymś takim!

Według niego, szybka akcja ratunkowa dawała nadzieję.
- W okolicach Czarnocina jest dość płytko. Zimna woda nie musi od razu spowodować śmierci. Trudno oceniać, czy kobietę dałoby się uratować, ale na pewno była szansa.

Wyrzuty po trzech dniach

Dopiero po trzech dniach drugi z mężczyzn, który był na "Astrze", poszedł na policję i zgłosił zaginięcie Marty M. Sam nie jest żeglarzem. W rejsie był drugi raz. Twierdzi, że "ruszyło go sumienie". Akcja ratunkowa nie przyniosła efektów. Do wczoraj ciała Marty nie znaleziono.

- W poniedziałek byli tu dwaj mężczyźni. Jeden przedstawił się jako Edward P. Pytał, czy nie wypłynęły zwłoki kobiety - opowiada pracownik jednego z kapitanatów. - To dziwna sprawa, bo nikt nie chce o niej mówić.

Edward P. twierdzi, że nie wezwał pomocy, bo był w szoku.
- Sparaliżowało mnie, gdy zdałem sobie sprawę, że Marta wpadła do wody. Przez cały tydzień nie byłem w stanie nic jeść - twierdzi.

Za sobą ma już przesłuchanie w prokuraturze. Zaprzeczył, aby miał coś wspólnego ze śmiercią dziewczyny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński