Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazirodztwo w Mironowie

Mariusz Parkitny
Sąsiedzi codziennie przechodzą obok domu Arlety. Nikt jednak tam nie wchodzi. - Teraz lepiej dać dziewczynie spokój. Może wszystko się jakoś ułoży - mówią.
Sąsiedzi codziennie przechodzą obok domu Arlety. Nikt jednak tam nie wchodzi. - Teraz lepiej dać dziewczynie spokój. Może wszystko się jakoś ułoży - mówią. Andrzej Szkocki
Arleta: - Zostawcie mnie i dzieci w spokoju. Nie potrzebuję psychologa. Z własnym ojcem ma pięcioro dzieci. Szóste podobno w drodze.

O ich związku wiedziała cała wieś. Żyli ze sobą co najmniej od dziewięciu lat. Burmistrz Lipian: - Bóg świadkiem, że zrobiliśmy wszystko, co można. Zawiodło prawo.

Dopiero kilka dni temu 51-letni Mirosław H. trafił do aresztu. Prokuratura znalazła dowody, że jest ojcem. Zarzut kazirodztwa usłyszała też Arleta.

- On mi nie robił krzywdy - powiedziała na przesłuchaniu.

Dlaczego trwało to tak długo? "Złe prawo" nie może być jedynym wyjaśnieniem.

Mała wieś pod Lipianami. Szybkim krokiem można ją przejść w dwie minuty. 37 rodzin. Nieco ponad stu mieszkańców. Kiedyś był tu PGR. Na wjeździe przydrożna kapliczka. W niej figurka Matki Boskiej Fatimskiej. Jedna z mieszkanek opowiada mi, że widziała tu niedawno Arletę. Stała przed kapliczką i modliła się. To było już po tym, kiedy prokuratura postawiła im zarzuty.

- Po raz pierwszy widziałam ją w tym miejscu. Stała tam chwilę. Nie chciałam przeszkadzać. Chyba było mi wstyd. Bo tak naprawdę, to nikt z nas jej nie pomógł. Może odrzuciłaby pomoc, ale my nawet nie próbowaliśmy - mówi mieszkanka wsi.

Prosi, żebym nie podawał jej imienia. We wsi nie lubią tych, którzy mają inne zdanie niż pozostali.

Dom

Dom Arlety jest na końcu wsi. Piętrowy. Stary, ale dobrze utrzymany. Przynajmniej z zewnątrz. Nikt nie wie jak jest w środku. Rodzina nikogo nie wpuszcza do środka. Z nikim nie chce rozmawiać. Parter należy do Arlety, jej dzieci i siostry. Przed aresztowaniem mieszkał z nimi ojciec. Na górze mieszkają bracia Arlety. Matka umarła na początku roku. Zginęła w wypadku samochodowym. Musiała wiedzieć co się dzieje w domu. Ale nigdy nikomu nie powiedziała. Może tylko raz. Sąsiadowi.

- Nikomu nie życzę tego, co ja mam w domu. Tak mi powiedziała - mówi jeden z sąsiadów. Też prosi, aby nie podawać jego imienia.

Wszyscy z którymi rozmawialiśmy twierdzą, że rodzina zawsze trzymała się na uboczu. Przyznają, że pierwsze pogłoski pojawiły się dziewięć lat temu, gdy 26-letnia Arleta po raz pierwszy była w ciąży.

- To było dziwne, bo nikt nigdy nie widział ją z chłopakiem. Nigdzie nie wychodziła. Nie bywała na dyskotekach, prywatkach. A przecież to niebrzydka dziewczyna - zastanawia się jedna z mieszkanek wsi.

Dzieci i ojciec

W ciągu dziewięciu lat Arleta urodziła pięcioro dzieci. Troje zostawiła w szpitalach zaraz po urodzeniu. Trafiły do innych rodzin. Dwóch synów zabrała do domu. Mają już po kilka lat. Arleta twierdzi, że ojciec nie zmuszał jej do współżycia. Nie znęcał się. Po prostu byli razem. Dlaczego bracia i matka nie reagowali? Nie wiadomo. Być może wytłumaczeniem jest to, co sąsiedzi mówią o 51-letnim Mirosławie H. Nie spotkałem nikogo kto powiedziałby o nim choćby jedno dobre słowo.

- Pijak, wygrażał wszystkim, że podpali, że pozabija siekierą. Trudno było z nim rozmawiać. Strasznie nerwowy, awanturnik. Ludzie go unikali - opowiadają sąsiedzi.

- Takiemu, to trzeba jaja urwać, żeby więcej dzieci nie robił - dodaje jeden z mężczyzn. Po chwili przyznaje jednak, że zdarzało mu się wypić piwo z ojcem Arlety.

W rozmowach mieszkańcy nie ukrywają oburzenia, na to co się działo w ich wsi. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ich oburzenie jest trochę na pokaz. Że litują się nad losem rodziny, bo media zainteresowały się sprawą. A co zrobili do tej pory?

- A co mogliśmy zrobić? To były tylko nasze podejrzenia. Od tego, by zająć się sprawa są różne służby - mówi pani Barbara.

Gdyby można było zbadać DNA

Po wybuchu skandalu Arleta wpuszcza do mieszkania tylko jedną osobę. Krzysztofa Boguszewskiego. To burmistrz Lipian. Tylko z nim zgadza się rozmawiać. To on zaproponował jej opiekę psychologiczną. Na razie odmówiła. Boguszewski zapewnia, że zrobiono wszystko, aby sprawę wyjaśnić wcześniej.

- Pytaliśmy ich, czy to prawda. Zaprzeczali. Także matka, która zginęła w wypadku. Twierdzili, że są pomawiani, a wszystko to plotki - mówi.

Kilka lat temu sprawą zainteresowała się pracownica opieki społecznej w Lipianach. Po rozmowach z sąsiadami i rodziną zdecydowała się zawiadomić prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa. Śledczy przesłuchali rodzinę. Ci zaprzeczyli. Sprawę trzeba było umorzyć z braku dowodów. Jedyną szansą było przeprowadzenia badań DNA. Ale na to ojciec i córka się nie zgodzili. Przez kolejne miesiące nic się nie działo. Od czasu do czasu w mediach pojawiały się artykuły przypominające historię rodziny H. Ale Arleta nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Straszyła policją.

Według Boguszewskiego zawiniło prawo, nie ludzie.

- Gdyby te badania można było zrobić wcześniej, uniknęlibyśmy tego koszmaru. Przecież o tym co się działo, było wiadomo już po pierwszym dziecku. Napiszcie, żeby zmienili prawo - tłumaczy Boguszewski.

Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie:

- Aby pobrać od kogoś DNA potrzebna jest jego zgoda. Nawet po postawieniu zarzutów - wyjaśnia.

Badania DNA prokuratura robi dopiero od kilku dni. Już po postawieniu zarzutów ojcu i córce. Co takiego się stało, że po dziewięciu latach wreszcie udało się zająć sprawą. Prokuratura nie zdradza szczegółów. Podobno przesłuchano nowych świadków i lekarza, który kiedyś badał syna Arlety i Mirosława. Lekarz był przekonany, że dziecko pochodzi ze związku kazirodczego. Mają o tym świadczyć nienaturalnie odstające uszy, opóźnienie umysłowe i układ kości twarzy charakterystyczne dla takich osób.

Wyznanie winy

Arleta już nie zaprzecza, że ojcem jej piątki dzieci jest jej rodzony tata. Opowiedziała o tym podczas przesłuchania. I zgodziła się na badania DNA. Na razie nie wiadomo co stanie się z jej dwoma synami. Prokuratura szykuje wniosek do sądu w tej sprawie.

- Na razie nie wiemy, czy będziemy wnioskować o ograniczenie praw rodzicielskich, czy o ich odebranie - dodaje prok. Małgorzata Wojciechowicz.

Arleta chce nadal wychowywać synów. Czeka ją z ojcem proces za kazirodztwo. Grozi im pięć lat więzienia. Prawdopodobnie kobieta dostanie wyrok w zawieszeniu. Sąd rodzinny oceni czy nadal będzie mogła wychowywać synów.

Nie tylko na wsi

Przypadek ze wsi pod Lipianami to nie jedyne kazirodztwo w naszym regionie ujawnione w ostatnim czasie. Kilka dni temu opisaliśmy historię ze Szczecina. 29-letnia kobieta ma dziecko z własnym ojcem. Potwierdziły to badania DNA. Żyli ze sobą co najmniej dziesięć lat. Mieszkają w centrum miasta. O ich związku wiedzieli bracia i żona mężczyzny. Prokuraturę powiadomili dopiero kilka tygodni temu. Dlaczego tak późno? Nie wiadomo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński