Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jedzenie zamiast bomb

Krystyna Pohl
Dziś jest bogato. Są dokładki, jabłka, drożdżówki i chleba do wol.i
Dziś jest bogato. Są dokładki, jabłka, drożdżówki i chleba do wol.i
W niewielkiej kuchni uwija się kilka osób. Praca jest ściśle podzielona. Zaczynają od obierania i krojenia warzyw. W dwóch ogromnych garach bulgocze woda.

W jednym gotują ryż, w drugim gęsty, aromatyczny gulasz warzywny. Aby był treściwy wrzucą do niego fasolkę mung i soję. Przygotowują tylko wegetariańskie posiłki. Sami też są wegetarianami. Potem zmieszają ryż z gulaszem i w wielkich kuchennych termosach zawiozą do przejścia podziemnego pod aleją Wyzwolenia.
Tam w każdy wtorek i środę czeka na nich kolejka ludzi głodnych, bezdomnych, biednych.
- Po raz pierwszy takie ciepłe posiłki zaczęliśmy wydawać dwa lata temu, ale to nie był nasz pomysł - zastrzega Norbert, 23-letni student Politechniki Szczecińskiej. - Włączyliśmy się do międzynarodowej akcji "Jedzenie zamiast bomb". Narodziła się ona w USA. W Polsce, już w połowie lat dziewięćdziesiątych zaczęto ją prowadzić w Poznaniu i Wrocławiu.
Marcin, też student Politechniki Szczecińskiej tłumaczy, że pomoc potrzebującym jest protestem przeciwko zbrojeniom, wojnom, narastającej niesprawiedliwości.
-Zamiast jałowej krytyki nasz protest przybrał aktywną formę pomocy - mówi Marcin.
Około dwudziestu młodych ludzi zaangażowało się w dokarmianie biednych. Są wolontariuszami. Nie chcą rozgłosu, nie ujawnią nazwisk. Niektórzy chcą pozostać całkowicie anonimowi. Nie pomagają dla poklasku, dla sławy. Są zażenowani moją dociekliwością, pytaniami.
Przyznają, że początki były bardzo trudne. Startowali od zera. Nie mieli źródeł zaopatrzenia w produkty, nie mieli garnków i naczyń. Zaczęli odwiedzać małe sklepiki, piekarnie. Prosili, przekonywali, tłumaczyli. Pozyskali sympatyków, dostawców warzyw, owoców i chleba.
-Nadal interesują nas ludzie, którzy mogą dostarczać regularnie niewielkie ilości warzyw, a także suche produkty. Ciężarówki nie jesteśmy w stanie przerobić - tłumaczy Norbert. -Nie oczekujemy też ogromnych finansowych darowizn. Nie tworzymy żadnej zarejestrowanej organizacji, żadnej fundacji, więc zbyt hojni nie będą mogli odpisać sobie darowizn od podatków. Najbardziej liczymy na ludzi wrażliwych na krzywdę innych, na takich którzy chcą pomagać z potrzeby serca. W czasie rozdawania posiłków kwestujemy wśród przechodniów. Za zebrane pieniądze kupujemy kasze, ryż, makarony i plastikowe miseczki, w których wydajemy posiłki.
Gotowanie opanowali na tyle, że już nie przypalają kaszy, nie rozgotowują makaronu, a warzywne kombinacje wychodzą im coraz lepiej.
Pierwsze posiłki gotowali w małej kuchence w akademiku. W garnkach tramwajem wieźli je na aleję Wyzwolenia. Wzbudzali tym sensację. Ludzie pytali z jakiego są kościoła, a może są harcerzami.
-Biedni gromadzący się w podziemnym pasażu też często pytają o kościół, tak jakby dobroć była tylko przypisana do świątyni - dziwi się Filip, student Uniwersytetu Szczecińskiego.

Dziś jest bogato. Są dokładki, jabłka, drożdżówki i chleba do wol.i

Teraz jest niemalże luksusowo. Mają termosy i wózek, którym je wożą. A gotować mogą w kuchni jednego z pubów. Problem powstanie, gdy pub się wycofa.
Na długo przed godziną siedemnastą przychodzi do pasażu pani Honorata, zaraz za nią Franciszek i okropnie kaszlący Bolesław. Po chwili pod ścianą podziemnego przejścia ustawia się długa kolejka. Zimą nawet sto osób było. Dziś jest czterdzieści.
Są tacy, którzy przychodzą tu regularnie od dwóch lat. Wolontariuszom opowiedzieli swoje dramatyczne życiorysy. Do obcych są nieufni. Niektórzy przynoszą własne naczynia, słoiki. Ciepłe jedzenie zabierają z sobą.
Wzdłuż kolejki szybkim krokiem przechodzą przechodnie, do tramwaju, na drugą stronę ulicy, do sklepików. Sklepikarze z podziemnego przejścia niechętnym okiem patrzą na tę całą akcję. "Dlaczego właśnie tutaj? - pytają. -Odstraszają nam klientów, a my też z czegoś musimy żyć".
W kolejce poruszenie. Wolontariusze ustawiają worki z chlebem i jabłkami, otwierają termosy. Apetyczny zapach wypełnia pasaż. Niektórzy po porcję podchodzą dwa razy. Starczy dla wszystkich. Są też drożdżówki, pączki, rogaliki i chleba do woli.
- Ale dzisiaj uczta - cieszy się pani Honorata. W pojemnik bierze ryż z warzywami, do plastikowych reklamówek wkłada chleb i drożdżówki. Szkoda, że tylko po dwa jabłka dają. A owoce to dla niej rarytas. Renty ma ledwie czterysta złotych, trzeba opłacić wszystkie rachunki, a w domu bezrobotna córka i zięć. - Jak dobrze, że tak dużo chleba jest. Bo chlebem najsprytniej można głód oszukać. Będzie na kolację z margaryną i dżemem. Starczy też na zupę chlebową, a jak się doda do niej smażonej cebulki, to smakuje niczym grochówka. I jeszcze kromki na patelni można obsmażyć i trochę cukrem posypać.
Pani Helena najbardziej cieszy się z drożdżówek i chleba. Jest bezrobotna i samotna, wraz z trójką dzieci utrzymuje się z zasiłku. - Dzieciaki w szkole dostają obiady, ale śniadania i kolacje z czegoś trzeba zrobić - mówi. - Chleba wzięłam na kilka dni, starczy na kanapki.
Pan Krzysztof nieśmiało prosi o dokładkę. - To dzisiaj mój pierwszy posiłek i od paru dni pierwszy ciepły - przyznaje. Jest bezrobotny i bezdomny. Najpierw stracił pracę a w niedługo potem, w jednym czasie żonę i mieszkanie. - Roboty nie mogłem znaleźć i załamałem się. Zacząłem trochę popijać, no to kazała się wynosić i piorunem rozwód przeprowadziła. I tak zostałem jak stałem. Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy drugiemu pomogą.
Norbert z puszką kwestuje wśród przechodniów. Reagują różnie. Jedni przystają i z portmonetki wysupłują monety, inni opędzają się jak od uprzykrzonej muchy.
Przechodzi dwóch mężczyzn. Eleganckie długie płaszcze, solidne aktówki. Norbert podchodzi z puszką. -Spadaj śmieciu - słyszy.
-Syty nie zawsze rozumie głodnego - kwituje zajście. - Ale nie należy się załamywać. Jest przecież tylu innych ludzi, którzy wspomagają naszą akcję. I im chciałbym za to podziękować. Robią to z potrzeby serca i też nie chcą rozgłosu.

Co to za akcja

Akcja "Jedzenie zamiast bomb" zaczęła się na początku lat 80 w USA, w Massachusetts. Tamtejsi aktywiści związani z protestami antynuklearnymi przystąpili do wydawania bezpłatnych posiłków. Akcja, która początkowo miała charakter happeningu pod hasłem "Food not bombs" (FNB) przerodziła się w regularną działalność. Dziś jest znana na całym świecie.
Jedzenie zamiast bomb" to nie tylko darmowe posiłki. To także protest przeciwko globalnej polityce zbrojeń.
Istnieją trzy zasady, których przestrzegają wolontariusze FNB. Są to: niestosowanie przemocy, wegetarianizm i świadomość podejmowanych działań.
Logo akcji przedstawia dłoń zaciśniętą na marchewce.
Jeśli ktoś chciałby wspomóc akcję może się skontaktować z Norbertem (434 03 02) lub z Marcinem (0608 051 848).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński