Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Miodek: Pomorze mówi poprawnie

Rozmawiali: Uczniowie V LO im. Adama Asnyka w Szczecinie Wysłuchała: Bogna Skarul
Językoznawca, profesor Jan Miodek mówi o błędach językowych i poprawnej polszczyźnie.

KIM JEST

KIM JEST

Jan Miodek, językoznawca, piszący i opowiadający o tzw. kulturze języka polskiego; profesor i dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego; członek Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk oraz Rady Języka Polskiego. Od 1987 roku przez 20 lat prowadził w Telewizji Polskiej program "Ojczyzna polszczyzna". Jest wielokrotnym laureatem telewizyjnych "Wiktorów" oraz "Superwiktora" za całokształt twórczości.

- Jest pan najbardziej znanym językoznawcą w Polsce. Czy jak jechał pan pociągiem z Wrocławia do Szczecina, to współpasażerowie rozmawiali z panem? Nie bali się odezwać?

- Na szczęście jechałem pociągiem relacji Wrocław-Szczecin, a nie Przemyśl-Szczecin, więc pasażerowie byli bardziej rozmowni i mówiliśmy w tym samym języku (chodzi o gwary - przyp. red). Ale rzeczywiście, niektórzy moi koledzy przestali do mnie listy pisać, bo jak mówią, boją się mnie jako tropiciela błędów językowych. W czasie takich podróży ludzie zadają mi przede wszystkim pytania dotyczące poprawności języka. Na przykład, jak poprawnie mówi się "tę dziewczynę" czy "tą dziewczynę". I odpowiadam - jak piszesz, to używaj zaimka "tę", ale jak rozmawiasz z mamą, to możesz powiedzieć "tą". Ale dla mnie po stokroć ważniejsze jest pytanie, jak to się stało, że my teraz zastanawiamy się nad tym problemem. Odpowiedź jest gdzieś w XIX wieku, kiedy mówiło się "tą matką" i tak później ewaluowało i aby było wygodniej, pomału zaczęto mówić "tę matkę".

- Czy to prawda, że nie stawia pan dwój swoim studentom?

- Na uniwersytecie jest coraz mniej egzaminów ustnych, a coraz więcej testów. Nie sprawdzam ich. To robią moi asystenci. Ale rzeczywiście, jak jeszcze egzaminowałem, nie lubiłem stawiać dwój. Wolałem takiego studenta odesłać na inny termin, aby się douczył. Ale pamiętam taką historię. Jedna ze studentek nie była zbyt dobrze przygotowana. Postanowiłem, że zadam jej ostatnie, decydujące pytanie. Zapytałem. Ona milczy. Milczy 10 sekund, minutę. Po dwóch mówię jej, że bardzo mi przykro, ale stawiam jej dwóję. Ona na to, że uczyła się z podręcznika, ale akurat odpowiedź na to pytanie była na kartkach, które zostały wyrwane. Cóż. Postawiłem jej trzy z minusem. Często też mówię swoim studentom, że każdego z nas dopada czasami amnezja językowa. Sam miałem taki przypadek we Wrocławiu. Na jednym ze spotkań z czytelnikami wydanej właśnie mojej książki dziewczyna poprosiła o autograf z dedykacją "Dla Sylwii Kwiatkowskiej". A ja zapomniałem, czy Sylwii napisać przez jedno, czy dwa "i". W końcu piszę jej dedykację: "Sylwia Kwiatkowska niech przyjmie tę książkę na pamiątkę". Następnego dnia opowiadam tę historię studentom. I co słyszę? Salwę śmiechu. Po chwili wstaje moja studentka i mówi, że rok wcześniej wpisałem jej na innej książce dedykację "Sylwce Kwiatkowskiej na pamiątkę". W ogóle z tym "i" to w języku polskim jest parę kłopotów. Dlaczego "ziemi" pisze się przez jedno "i"? A to proste, bo kiedyś mówiło się "ziemja". Pewnych historycznych zawiłości nie da się sprowadzić do jednej zasady. Tak jak 12 lat temu rada językowa postanowiła, że "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi będziemy pisać łącznie, czyli nieistniejący, nielubiany. Ale z "i' nie da się tego zrobić, bo na przykład "cukinia" pisze się "cukinii", a już "dynia" pisze się "dyni".

- Podobno szczecinianie mówią bardzo poprawnie, językiem literackim. Czy to prawda?

- Prawda, ale tak mówią także w Stargardzie Szczecińskim, Koszalinie, Zielonej Górze, Wrocławiu. To dlatego, że na te ziemie po 1945 roku przyjechali ludzie z różnych stron Polski. I tak powstał tu specyficzny tygiel językowy. Bez żadnych cech regionalnych. Ale czy to dobrze? Urodziłem się w Tarnowskich Górach. Moja mama pochodziła z Puław, gwarą nie mówiła. W domu więc mówiło się językiem literackim. Ale jak wychodziłem z kolegami na podwórko pograć w piłkę, to mówiłem tylko gwarą. Wy nie wiecie, jaka to przyjemność. Wy pewnych wzruszeń wynikających z posługiwania się gwarą jesteście zupełnie pozbawieni.

- Czy to dobrze, że do języka polskiego wkrada się wiele słów obcojęzycznych?

- To normalne. Tak było od wieków. Żyjemy w świecie indoeuropejskiej wspólnoty i powinniśmy pamiętać, że od Portugalii do Indii wszyscy mamy wspólne korzenie. Jedynie Węgrzy, Finowie i Estończycy posługują się językiem z rodziny języków ugrofińskich. Natomiast w języku polskim słów czysto polskich jest jakiś jeden procent. Reszta ma korzenie indoeuropejskie. Te słowa się spolszczyły jakieś 900 lat temu. Wtedy na przykład mówiono "ring", później "rink", dalej "rynk", by powstało "rynek".

- Jak ocenia pan język reklamy czy internetu?

- Lubię reklamy, ale inteligentne, śmieszne i dające do myślenia. W końcu reklama powstała już za pierwszych Fenicjan, którzy stali na rynku i zachwalali głośno sprzedawane przez siebie towary. Pamiętam reklamę "Mariola o kocim spojrzeniu". Subtelna i inteligentna. Zauważam teraz coraz częściej, że slogany reklamowe wpadają w świadomość językową. Na przykład " Z Wartą warto". Należy jednak pamiętać, że muszą być później odpowiednio wykorzystane. A nie tak, jak w jednej z gazet, w notatce, że autor słynnego "Jamesa Bonda" został pochowany w jednym grobie z synem. Tytuł tego tekstu brzmiał "Dwóch w jednym". To było niestosowne.

- W jednej ze swoich książek wydanych w 1993 roku napisał pan, że "czar angielszczyzny wkrótce minie". Co pan na ten temat myśli w 2008 roku?

- Zmieniłem zdanie. Jakieś 700 lat temu nauczyciel mówił do ucznia: "Ucz się synu łaciny, byś mógł się porozumieć na całym świecie". Dziś jako ojciec, dziadek i nauczyciel mówię: "Uczcie się angielskiego. Ale uważajcie na swój język. Nie mówcie o greckiej bogini Nike "najki", ani że była to walka "Dejwida" z Goliatem. Parę miesięcy temu, kupując jabłka na rynku, usłyszałem od bardzo wykwintnie ubranego pana, że chce, aby sprzedawczyni nałożyła mu kilogram "kajwatów". Biedna nie wiedziała, co ma podać. A chodziło o kiwi. Więc bardzo uważajcie. Nie mówcie "kłartet", a "kwartet", nie "akłapark", tylko "akwapark".

- Jak pan ocenia język komentatorów sportowych?

- Oni są biedni. Oglądalność programów sportowych jest bardzo duża i każdy ich błąd językowy później jest długo komentowany. Podpisałbym się pod słowami Stanisława Tyma, który powiedział, że sprawozdawcy sportowi często narażają się na śmieszność gdy chcą być w swoich sprawozdaniach bardzo poetyccy. Dla mnie najśmieszniejszym tego przykładem jest relacja jednego ze sprawozdawców wyścigu pokoju, który o Szurkowskim powiedział "Cudowne dziecko dwóch pedałów".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński