Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakub Skrzywanek prawą ręką Anny Augustynowicz. Wielkie zmiany w Teatrze Współczesnym w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
fot. Magda Hueckel
Jakub Skrzywanek, reżyser sztuki „Kaspar Hauser“ wraca do Teatru Współczesnego w Szczecinie w roli kuratora. Po roku pełnym wzlotów i upadków w świecie kultury, szykuje się zupełnie nowy początek. Świeży repertuar i uruchomienie platformy VOD to tylko rozgrzewka. W obszernym wywiadzie podsumowujemy ostatni rok w kulturze i zaglądamy w ten nadchodzący.

Kiedy rozmawialiśmy rok temu, szykowałeś się do reżyserii spektaklu „Palacz zwłok” na podstawie książki Ladislava Fuksa. Premiery nie było. Co się stało?

- Pandemia. Niestety premiera „Palacza zwłok” została wstępnie przeniesiona na rok 2022. Pierwotnie miała odbyć się 20 czerwca 2020 roku. To daje pewien obraz tego, w jakiej sytuacji znalazła się dziś kultura.

„Palacz zwłok” był jedynym projektem, nad którym pracowałeś? W jakim momencie zastała Cię pandemia?

- W międzyczasie udało mi się zrobić spektakl „Gargantua i Pantagruel” w koprodukcji z Teatrem im. Wilama Horzycy w Toruniu i Teatrem im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Sztukę wystawiono tylko trzy razy. Premiera odbyła się w ostatnich dniach lutego, a 12 marca zamknięto teatry w całym kraju. Osobiście, pandemia zastała mnie w Gorzowie Wielkopolskim, akurat jechałem do Szczecina na wznowienie „Kaspara Hausera”, które miało odbyć się właśnie 12 marca.

Czym w takim razie zajmowałeś się przez ostatnie miesiące?

- Jestem w takiej samej sytuacji, jak większość polskich artystów. Ostatnie miesiące spędziłem bez pracy, uzyskując przez pierwsze trzy miesiące minimalną pomoc od państwa. Tak naprawdę przetrwałem dzięki zaprzyjaźnionym instytucjom i kuratorom, dla których mogłem wykonywać drobne projekty. To, na czym skupiłem się jednak najbardziej, to praca jaką wykonuję, jako członek zarządu Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Tu zebrało się większość moich działań, skupiających się na walce o sektor kultury i przede wszystkim na pomocy dla artystów freelancerów.

Walka popłaciła? Wszyscy doskonale pamiętamy fiasko Funduszu Wsparcia Kultury i liczne kontrowersje oraz niejasności, które narastały wokół programów pomocowych.

- Z naszej strony wyglądało to nieco inaczej. Udało nam się bardzo dużo. Poniekąd to z inicjatywy Gildii zostały stworzone tzw. sztaby kryzysowe. Jeden z nich dotyczy wszystkich sektorów kultury i działa przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Drugi teatralny, funkcjonuje przy Instytucie Teatralnym. My w tych dwóch sztabach i wielu różnych podstolikach na bieżąco staramy się reagować na to, co się dzieje dookoła. W ten sposób pewnymi merytorycznymi inicjatywami udało się choćby doprowadzić do możliwości uzyskania świadczeń postojowych przez artystów freelancerów. Mocno działaliśmy też w kierunku upłynnienia dostępności różnego rodzaju zapomóg, ingerowaliśmy w regulaminy praktycznie wszystkich programów pomocowych. Cały zarząd Gildii w ostatnich miesiącach prowadził pełnoetatową pracę pro bono na rzecz całej branży.

Ingerowaliście w regulaminy wszystkich programów, czy to znaczy, że w regulamin Funduszu Wsparcia Kultury również?

- Można powiedzieć, że uczestniczyliśmy w tworzeniu pomysłu na Fundusz. Mówiąc uczciwie i szczerze - to była bardzo słuszna i potrzebna inicjatywa. W jej ramach instytucje kultury w Polsce mogły otrzymać nawet 400 mln zł wsparcia. Nie lubię mówić - a nie mówi-em, ale od początku zwracaliśmy uwagę, że cały pomysł za bardzo skupia się nie na indywidualnych artystach freelancerach, ale na instytucjach i branży rozrywkowej. Nie neguję, że ta branża potrzebuje wsparcia. Przeciwnie. Rozumiem, że jest w równie dramatycznej sytuacji. Niestety, szczególnie ostatnie etapy pracy nad Funduszem Wsparcia Kultury nie zostały z nami skonsultowane. Podjęto decyzje, które może i były niuansami, ale doprowadziły do sytuacji, którą znamy z doniesień medialnych. To smutne, bo jak mówiłem, ten pomysł nie był zły. Przyznam, że swego czasu otrzymaliśmy również zapewnienia, że po Funduszu zostanie ogłoszony kolejny program wsparcia właśnie dla bezetatowych indywidualnych artystów freelancerów. Mam wciąż gdzieś nikłą nadzieję, że uda się wywalczyć pomoc dla tej najbardziej dotkniętej przez pandemię grupy, która często od marca nie miała szansy podjęcia jakiejkolwiek pracy.

Jednak Tobie taka szansa właśnie się przydarza. Zostałeś kuratorem programowym Teatru Współczesnego w Szczecinie. Jesteś teraz prawą ręką Anny Augustynowicz. Jakie są Twoje ambicje i plany?

- Zabrzmiało to naprawdę fantastycznie - być prawą ręką Anny Augustynowicz... (uśmiech). Nie ukrywam, że propozycja, którą otrzymałem od dyrekcji Teatru Współczesnego w Szczecinie, bardzo mnie zaskoczyła. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Rozumiem, że jest to nie tylko pewien rodzaj zaufania, ale i odpowiedzialność wobec widzów i tego doskonałego zespołu. Dla mnie osobiście też szansa na kreowanie autorskiego programu artystycznego. Pomysł na program nowego sezonu już się wykluwa, choć powstaje w bardzo trudnych warunkach i czasie.

Co to znaczy? Chodzi tylko o pandemię?

- Przejmuję to stanowisko w trudnej sytuacji - poprzesuwane daty premier, zawieszone prace nad spektaklami. Dziś uważam, i będę tego stanowiska bronił, że kryterium artystyczne jest równie istotne, co kryterium socjalne w naszej branży. Dlatego podjąłem decyzję, aby przejąć odpowiedzialność za projekty, które zostały uzgodnione przez mojego poprzednika. Z drugiej strony chcę też wdrażać moją wizję tego, co w Teatrze Współczesnym będzie powstawać.

Mówisz, że plan się wykluwa, zatem co obejmuje? Powinniśmy spodziewać się rewolucji?

- Zacznę od tego, że chciałbym, aby Teatr Współczesny w Szczecinie stał się miejscem, które bardzo aktywnie towarzyszy rzeczywistości, w jakiej się znajdujemy. Żywo wierzę w ideę teatru, który nie jest obojętny na to, co dzieje się wokół. Wręcz przeciwnie, powinien stawać się miejscem debaty i dialogu, oddawać głos słabszym i reprezentować wykluczonych. Poza tym teatr jako instytucja posiada gigantyczną sferę możliwości. Teatr Współczesny w Szczecinie to trzy sceny, liczne pracownie i, co trzeba podkreślić - wybitny zespół aktorski. Łącząc te elementy, zyskujemy coś naprawdę wielkiego. Marzy mi się, by teatr wyszedł ze swojej szufladki, która kojarzy się głównie z wieczornymi spektaklami i stał się swoistym hubem kultury, domem produkcyjnym, w ramach którego mieszamy porządki, stwarzamy rzeczy interdyscyplinarne i wpuszczamy widzów bardzo głęboko do samej instytucji. Mam takie marzenie, by widzowie, inicjując podejmowanie ważnych dla nich tematów, stali się poniekąd współtwórcami linii programowej tego teatru. Dlatego w kolejnym sezonie można spodziewać się dużej liczby inicjatyw z zakresu pedagogiki teatralnej oraz działań interaktywnych, w których razem z widzem wejdziemy głęboko w interakcje poza spektaklami. Oczywiście wszystkie te pomysły będą musiały konfrontować się z tym, w jakiej rzeczywistości się znajdziemy, myślę oczywiście o pandemii i tym kiedy się ona skończy.

To zmiany, które zobaczymy od strony widowni. A co zmieni się od tej drugiej strony?

- Bardzo mi się marzy, by otworzyć Teatr Współczesny w Szczecinie na młodych twórców. Czuję taką odpowiedzialność z racji mojego wieku. Chciałbym stworzyć ze Szczecina wiodący ośrodek artystyczny, który stałby się poligonem do poszukiwania nowego współczesnego języka teatralnego. Stąd, i tu już pierwsza zapowiedź, ruszyliśmy pełną parą z przygotowaniem daleko idącego programu, w ramach którego będziemy zapraszać debiutujących twórców teatralnych oraz początkujących artystów z bardzo różnych dziedzin, którzy będą tu przygotowywali swoje projekty laboratoryjne.

Czy to oznacza, że pojawi się nowa scena?

- W pewnym sensie tak, bo ta scena będzie miała zupełnie inny charakter. Będzie miała swoją autonomię, przestrzeń ryzyka i eksperymentu. Na razie nazywamy ją roboczo sceną „laboratorium”. Cel jest taki, by każdego sezonu zrealizować kilka takich produkcji. Twórców będziemy zapraszać w ramach otwartych naborów. Praca będzie mieć charakter swoistej rezydencji, chcę aby każda z tych osób otrzymywała silne wsparcie kuratorskie, ale i instytucjonalne. Dla mnie ważne jest, by nie tylko dawać pracę młodym ludziom, ale też dawać im przestrzeń wsparcia i pomocy do tego, by mogli w maksymalnie komfortowych warunkach wejść w teatr jako w pewien obszar sztuki, ale też instytucje.

Czy planujesz też wykorzystać w swoich działaniach lokalizację Szczecina?

- Tak, kolejny etap to działalność stricte teatralna, którą chcemy urozmaicić działalnością międzynarodową. Moim bardzo dużym marzeniem jest to, by Teatr Współczesny w Szczecinie zwrócił się w kierunku Zachodu. To jest kierunek oczywisty. Teatr, który jest w odległości godziny drogi od Berlina i kilku chwil od granicy niemieckiej musi się na tę współpracę mocno otworzyć. Jestem z pokolenia, które nie pamięta fizycznych granic w Europie, dlatego nie zamierzam uznawać tych barier, ani geograficznie, ani w rozumieniu sztuki. Ta, ma odbywać się ponad granicami narodowymi. Myślę, że to potrzeba całego mojego pokolenia. Można się więc będzie spodziewać w Szczecinie twórców i koprodukcji międzynarodowych. Chciałbym, żeby była to przynajmniej jedna taka premiera w roku.

Plany są ambitne, a czy są pierwsze konkrety? Pierwsze tytuł, nazwiska, premiery?

- Nie chcę tu za dużo zdradzać. Do nowego sezonu jest jeszcze sporo czasu i tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzy w najbliższych miesiącach. Dla mnie osobiście jednym z najistotniejszych wydarzeń nowego otwarcia będzie spektakl w reżyserii Michała Buszewicza. Zajmie się on kwestią seksualności i dojrzewania. W momencie, w którym w Polsce do dziś nie mamy możliwości skonfrontowania młodzieży z dobrą, systemową wiedzą z zakresu edukacji seksualnej, bardzo ważne jest, aby teatr podjął ten temat. Wcześniej czeka nas premiera Michała Telegi, studenta krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, który wziął na warsztat tekst doskonale wszystkim znany - „Książę Niezłomny” Juliusza Słowackiego. Z kolei Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman przygotują „Kongres futurologiczny” Stanisława Lema, rzecz bardzo aktualna, wszyscy chyba zdajemy sobie teraz pytanie - co dalej? Można powiedzieć, że wizja Lema spełniła się połowicznie, koncept tego spektaklu wydaje się fascynujący, będzie to także koprodukcja z wrocławskim Teatrem Współczesnym.Wśród istotnych nowości jest też uruchomienie platformy VOD Teatru Współczesnego. - Mimo tego, że teatry pozostają zamknięte dla widzów, my cały czas działamy. W święta 25 grudnia ruszyliśmy z pierwszą premierą na naszej nowej platformie VOD. To nasza czwarta scena. Jestem bardzo szczęśliwy z tego projektu. Wiem, że dookoła padają wątpliwości i słyszy się głosy zmęczenia onlinem. Z drugiej strony myślę, że ważne jest to byśmy się nie poddawali i próbowali działać, szukać nowych wzajemnych relacji z widzami, bez nich stajemy się niepotrzebni, umieramy. Teatr, pomimo wszystkich przeszkód, musi pozostać miejscem dialogu, nieskrępowanej i nietabuizowanej wymiany myśli. Czuję, że potencjał nagrywanych przez nas obecnie spektakli jest ogromny, ale pod warunkiem, że my te spektakle będziemy traktować jako nowe, inne dzieła, nie próbę odtworzenia tego, co widzimy w teatrze.

Jakich tytułów powinniśmy wypatrywać na platformie?

- Na początek widzowie będą mieli okazję zobaczyć „Kaspara Hausera”, niedawno prezentowanego na międzynarodowym festiwalu Boska Komedia. Teraz szykujemy premierę sztuki „Beckomberga” w reżyserii Anny Augustynowicz, a zaraz po niej premiera „Króla Potworów” Marcina Libera. Będziemy starać się, aby każdy z tych spektakli nabierał nowej filmowej jakości. Naszym celem nie jest tylko nagranie spektaklu. Oczywiście czekamy na widzów w teatrze. Teatr to miejsce, które wydarza się w siedzibie i chcemy wrócić do tej siedziby w pierwszym możliwym momencie. Jednak czekając na ten moment, działamy. Współpracujemy ze świetną ekipą filmową i szukamy rozwiązań, które pozwolą stworzyć zupełnie nową formułę spektakli. Mogę zapowiedzieć, że to jest tylko jeden z pierwszych etapów tego jak widzimy VOD.Kiedy wszystko wróci do normy i znów swobodnie kupimy sobie bilet na widownię teatru, co się stanie z tą wirtualną sceną? - Platforma VOD nie zniknie z końcem pandemii. Mamy już tę pewność. Chcemy, by ta czwarta scena na stałe weszła jako nowa przestrzeń teatru. A skoro już wiemy, że tak będzie, to nie widzę przeszkód, by w przyszłości szczeciński Teatr Współczesny wyprodukował choćby film dedykowany tej platformie VOD. Posiadamy wszystkie potrzebne możliwości i zaplecze techniczne, aby to zrobić.

Czyżbyśmy byli świadkami wykształcania się zupełnie nowego nurtu w naszym teatrze?

- Zdecydowanie wchodzimy w zupełnie nowy okres sztuki, mimo tego, że jest to okres bardzo trudny i dramatyczny. Stąd też mam mieszane uczucia. Z jednej strony ogromne poczucie odpowiedzialności, tak jak mówiłem, dziś kryteria artystyczne muszą być traktowane na równi z kryteriami socjalnymi, dlatego też będę stawiać na młodych twórców. Nie możemy pozwolić, by pandemia zmusiła ich do zmiany zawodu, zanim go jeszcze dobrze nie podjęli. W ramach odpowiedzialność instytucji leży pomoc tym, którzy dziś w swój zawód powinni wchodzić w bezpiecznych warunkach. I właśnie to zamierzam robić. Z drugiej jednak strony nie ukrywam, że sam jestem szczęśliwy i podniecony wszystkimi planami i tym, co spotka mnie w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. To dla mnie zupełnie nowa przygoda. Nie mogę się jej doczekać

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jakub Skrzywanek prawą ręką Anny Augustynowicz. Wielkie zmiany w Teatrze Współczesnym w Szczecinie - Głos Szczeciński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński