Wielkanoc, to główne święto ewangielickie mieszkańców przedwojennego Szczecina. Nie święciło się palm, jak dziś, podobnie jak nie czyniono to z pokarmami i nie budowano grobów Chrystusa.
Święta czasu wojny
Koncentrowano się bardziej na przekazywaniu i zwiastowaniu Słowa Bożego. Jednocześnie było to święto radosne, a Wielki Piątek - największym świętem roku kościelnego. Tamte święta niosły podwójną radość, ze zmartwychwstałego Jezusa i ze zbliżającej się wiosny.
- Zmieniło się obchodzenie świat w czasie wojny - opowiadała mi pani Hildegarda, która po wojnie wyszła za mąż za Polaka, sołtysa z Radziszewa, Edwarda Kalitę. Przed wojną mieszkała w Szczecinie. - W pierwszym okresie wojny na ulicach widziało się więcej umundurowanych młodych ludzi, więcej nachalnych uroczystości partyjnych, ale zaopatrzenie w sklepach było dobre - wspomina.
- Dopiero później wojna zaczęła dawać o sobie znak, również w zaopatrzeniu. Rodzice starali się jednak, aby podstawowe potrawy były na stole, żebyśmy z siostrą Eryką nie odczuli zmian. Święta spędzaliśmy w skupieniu i z nadzieją na lepsze. To pierwsze Święto Wielkanocy po nabożeństwie spędzaliśmy rodzinnie, a dopiero nazajutrz, w Poniedziałek Wielkanocny, po nabożeństwie i świątecznym obiedzie odwiedzaliśmy bliskich znajomych.
Dodaje też: - Po 1943 roku świat się "zawalił", gdy z innymi dziewczętami zostałam wywieziona do fabryki amunicji w Ueckermünde. Nie było już świąt.
Pierwsze święta po wojnie
O pierwszych powojennych świtach Wielkiej Nocy opowiadał mi nieżyjący już dziś Zdzisław Miller, który przyjechał z Włocławka do Szczecina w 1945 roku i współtworzył pierwszy Urząd Skarbowy. Opowiadał o morzu gruzów, które jego i kolegę, z którym przyjechał, przeraziło. Gdy byli jeszcze w Koszalinie, opowiadano im o Szczecinie, jak o Eldorado. Rzeczywistość była inna.
Podobnie pierwsze chwile po dotarciu do centrum miasta, gdy idąc w tunelu zrobionym wśród gruzów w okolicach Hakenterasse (Wałów Chrobrego) dostali się w środek gwałtownej wymiany ognia. Między kim, nie dociekali, tylko uciekali, ile tchu w piersiach.
- Pierwsze święta Wielkanocy, a na stole to, co kto zdołał załatwić, jakieś "tuszonki" radzieckie, chleb, ktoś przyniósł kwitnącą gałązkę jakiegoś drzewa, ale jakiego, nie pamiętam - opowiadał. - Było nas kilka osób z tworzone skarbówki. Chcieliśmy być w tym dniu razem, stworzyć namiastkę rodziny, bo te każdy z nas posiadał gdzieś daleko, w Polsce. Jeszcze wówczas w urzędzie państwowym obchodzono je oficjalnie. Chyba nie udało się, o ile dobrze pamiętam, zaprosić na wieczerzę żadnego księdza. Tych polskich było wówczas, jak na lekarstwo. Ówczesna skarbówka powstawała w budynku na rogu ulic Preussiche (dziś Mazurskiej) i Kaiser Wilhelm Strasse (al. Jana Pawła II). Dziś mieści się tu policyjny komisariat.
Święta prezydenta
Jan Stopyra, obecnie przewodniczący rady miasta i najdłużej piastujący stanowisko prezydenta Szczecina (1972 - 1984) wspomina, że zaraz po wojnie święta Wielkiej Nocy obchodzono zgodnie z tradycją jeszcze powojenną.
- Wielkanoc nieco odbiegała od tego, co dziś się dzieje. Była tradycja stara, przedwojenna i nikomu nie przyszło do głowy, aby to zmieniać. A nowa władza nie była na tyle silna, aby próbować wybić z głowy Polakom obchodzenie świąt kościelnych. Sklepy, przynajmniej do roku 1948 były stosunkowo dobrze zaopatrzone, na stołach było to, na co wówczas poszczególne rodziny było stać.
Opowiada o swoim przyjacielu, który pochodził z rodziny wielodzietnej, gdzie było siedmioro dzieci i panowało ubóstwo.
- Jego ojciec ciężko pracował w zakładach mięsnych. W rodzinie panowała naprawdę bieda jak cholera. Później on sam też pracował, bo rodzeństwo trzeba było wyżywić, a matka była chora. Moi rodzice, których było stać na o wiele więcej, praktycznie go przygarnęli i żywił się u nas. Tak więc różnie stoły były zastawione, ale nigdy tak obficie, jak to czyniono na Boże Narodzenie. Ale święta Wielkanocne zawsze były rodzinnie, przebiegały w skupieniu. Ów przyjaciel po latach był w Szczecinie szefem prokuratury.
- W latach pięćdziesiątych, gdy władza wzięła się ostro za zwalczanie całego prywatnego handlu i przedsiębiorczości, ze sklepów praktycznie wszystko znikło - opowiada dalej Jan Stopyra. - Nie było cytrusów, nie było słodyczy, nie było wędlin, a jeśli już, to tylko towary przypominające te z pierwszych lat powojennych. I to wówczas, mimo ogromnych trudności z zaopatrzeniem, objawił się cud gospodarczy Polaków - w sklepach nie było nic, a na stołach podczas świat, było wszystko.
Przy czym, wówczas nie celebrowano gastronomicznie świąt w takim stopniu, jak dziś, gdy mentalnie zrównano obchody Wielkanocy ze świętami Bożego Narodzenia. Potrawy były podstawowe, skromne, ale tradycyjne. Jak dziś pamiętam smak żurku, jajka, pachnącą białą kiełbasę i cudowną babkę piaskową.
Dodaje też po chwili: - Wielkanoc była świętem bardziej kościelnym i rodzinnym. Każde wyjście do kościoła z rodziną było bardzo uroczyste, miało inny wymiar niż obecnie. Wówczas wydawało mi się, że do kościoła na uroczystości chodzi mało osób, ale jak porównam to z liczbą obecnie chodzących, to wówczas były tłumy.
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?