Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak schudnąć po świętach? Magdalena Golachowska: Najpierw trzeba wyjść z dołka psychicznego

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Adam Wojnar
Jak schudnąć po świętach? To pytanie zadaje sobie niemal każdy. - Somatyczna reakcja na jedną większą porcję pierogów nie trwa dłużej niż 2-3 dni. A reakcja psychologiczna może ciągnąć się tygodniami - mówi dr Magdalena Golachowska, psychodietetyk.

Muszę dojść do siebie po tych świętach! - Często pani to słyszy?
W gabinecie dość rzadko. Natomiast mogę sobie wyobrazić, że taka myśl pojawia się po świątecznym ucztowaniu u niemal wszystkich ludzi.

Co tak naprawdę znaczy: „Dojść do siebie po świętach”?
Dobre pytanie. Według mnie na gorsze samopoczucie po świętach składają się dwa aspekty. Jeden dotyczy spraw somatycznych: przejedzenie, niestrawność, wzdęcia, opuchnięcie co wywołuje ociężałość, senność w ciągu dnia i niespokojny sen w nocy. Może nawet paradoksalnie zwiększyć łaknienie na produkty słodkie, na używki typu kawa, alkohol.

… a to wszystko działa nam na psyche.
Dokładnie! Drugi aspekt to właśnie samopoczucie. Większość ludzi, którzy starają się sprawować kontrolę nad swoim jedzeniem, przed świętami stawia sobie pewne cele: „w tym roku nie zjem tak dużo na święta, będę asertywna i nie dam się namówić babci na kolejną porcję pierogów, nie tknę w ogóle makowca, będę chodzić na długie spacery i będę ćwiczyć w domu”. Potem okazuje się, że jedzenie jest tak pyszne, że nie można się powstrzymać, nie jesteśmy w stanie sprawić przykrości babci i nie wziąć dokładki, pogoda jest nieładna, więc ze spaceru nici, a dom jest pełen gości i nie ma kiedy i gdzie poćwiczyć. No i mamy poczucie, że znów wpadliśmy w pułapkę. Chcieliśmy dobrze, zawarliśmy umowę sami ze sobą, byliśmy dumni z ambitnych postanowień, ale okoliczności nas przerosły, złamaliśmy dane sobie słowo i zamiast sukcesu jest porażka na całej linii. Jak co roku, jak na każdych świętach, jak na każdym większym przyjęciu. Dopada nas więc poczucie winy, jest nam wstyd, mamy żal do siebie i pogrążamy się w smutku. Patrzymy na siebie w lustrze i zaczyna się monolog wyrzutów, oskarżania samego siebie, oceniania, oraz lawina negatywnych myśli w stylu: „Jestem do niczego, nic nie potrafię, nigdy nie uda mi się schudnąć, to mnie przerasta, to wszystko jest bez sensu”. A czasem pojawia się większe napięcie, irytacja, złość, gniew i nawet agresja, które szukają ujścia. Wyładować się można na samym sobie albo na innych ludziach - a pod ręką mamy całą rodzinę w komplecie. Miały być takie miłe, spokojne, zdrowe, pełne miłości święta, a skończyło się jak zwykle… Brzmi znajomo?

CZYTAJ TAKŻE: PO ŚWIĘTACH CO SZÓSTY POLAK MA FINANSOWE KŁOPOTY

Jeszcze jak (śmiech).
Często wydaje nam się, że kiedy tak sobie dowalimy, to może wtedy weźmiemy się za siebie, a okazuje się, że nic bardziej mylnego. Paradoksalnie poczucie winy i inne negatywne emocje obniżają poczucie własnej skuteczności i utrudniają samokontrolę działania. Duże poczucie winy sprawi, że wtedy będziemy raczej skłonni zagłuszyć nieprzyjemne emocje kolejną porcją czegoś słodkiego i tłustego zamiast „brać się w garść” (psychologowie nazywają to ucieczką od samoświadomości). No i teraz jakoś trzeba z tego wyjść. Z tego dołka psychicznego i tej górki kalorycznej.

Od czego zacząć?
Zaczęłabym od dołka psychicznego. Z dwóch powodów - będąc w dołku raczej trudno się zebrać w sobie i skutecznie działać, a dwa - będąc w dołku zamykamy sobie furtkę fizjologiczną. Proszę pamiętać, że te wszystkie negatywne emocje, poczucie winy, wstydu, żalu, złości, te momenty, kiedy człowiek nie chce sobie w lustrze w twarz spojrzeć, mają swój oddźwięk w fizjologii - w zmianie poziomu niektórych hormonów i neuroprzekaźników. Kultywując negatywne myśli sami generujemy takie stany somatyczne, które nie tylko pogłębiają złe samopoczucie, ale dosłownie hamują wydatkowanie energii i chudnięcie. Takim hormonem reagującym na chroniczne negatywności jest na przykład kortyzol.

Hormon stresu.
Tak jest, to hormon związany z przedłużonym stresem. W normalnej sytuacji hormon ten pozwala nam rano wstać, a wieczorem zasnąć, zregenerować się po wysiłku, pomaga schudnąć. Gorzej, jeśli negatywnych bodźców jest za dużo, a czasu i zasobów na odpoczynek i regenerację za mało (za mało snu, nieodżywcza dieta). Do takich negatywnych bodźców należy na przykład zbyt duży i częsty wysiłek fizyczny, częste infekcje (brak higieny, dbania o siebie), urazy, ale także życie w ciągłym napięciu emocjonalnym. Każda negatywna myśl jest jak nieprzyjemne ukłucie, które wprowadza organizm w stan alertu, stresu. Organizm jeszcze nie zdążył dojść do siebie po poprzednim stresie (kortyzol jeszcze nie zdążył opaść do właściwych poziomów), a jest znów pobudzany. W efekcie ilość i rytm wydzielania kortyzolu ulega zaburzeniu, czego efekty są już bardzo szkodliwe.

Czyli?
Chronicznie wysoki poziom glukozy we krwi, czemu towarzyszy chronicznie wysoki poziom insuliny, skąd już krok do rozwinięcia się insulinooporności i cukrzycy typu 2. Druga ścieżka to nadciśnienie. Trzecia: stany zapalne w naczyniach krwionośnych, wysoki poziom cholesterolu we krwi i wszelkie tego następstwa. Czwarta to pogorszenie działania układu odpornościowego, stąd częstsze infekcje, a także rozwój nowotworów. Piąta to zwiększenie poziomu hormonów głodu, brak odczucia sytości, większe łaknienie na pokarmy słodkie i częstsze sięganie po używki. Kolejna to trudności z zasypianiem wieczorem, kurczenie się hipokampu, co prowadzi do zaburzeń koncentracji i pamięci, gorszego podejmowania decyzji i trwania w podjętych zobowiązaniach, do zmian w zachowaniu. Mówimy tutaj o tak zwanym obciążeniu allostatycznym, czyli gdy koszty reakcji na stres stają się zbyt wysokie i zaburzają pracę niemal wszystkich układów w całym organizmie.

Przez to, że wzięłam dokładkę pierogów?!
Nie przez to, że ktoś tylko zjadł więcej pierogów, ale przez to, że zjadł te pierogi i ma z tego powodu poczucie winy, codziennie przez kolejne dni. O to chodzi. O negatywne nastawienie, które staje się chronicznym stresorem dla organizmu. Somatyczna reakcja na jedną większą porcję pierogów nie trwa dłużej niż 2-3 dni. A reakcja psychologiczna może ciągnąć się tygodniami.

Gdyby nie zjadł, poczucia winy by nie było.
Tak, choć mógłby mieć poczucie winy, że swoją odmową sprawił babci przykrość. To jest właśnie cała sztuka bycia asertywnym - działania w zgodzie z samym sobą, ale bez sprawiania przykrości innym ludziom. Dobrze jest się tego nauczyć. Dlatego, przy procesie dochodzenia do siebie po świętach, zaczęłabym od rozprawienia się z poczuciem winy, żeby nie dopuścić do tego chronicznego stresowania się, żeby zdusić tę reakcję w zarodku. Zaakceptujmy to co się stało. No trudno, mleko się rozlało, pierogi zostały zjedzone (i druga porcja zupy, i sałatka ze śledzi, i makowiec, i pierniczki…). To już jest w naszym brzuchu i stamtąd nie wyparuje. Nie ma więc sensu robić sobie wyrzutów i katować się „dlaczego to zrobiłam?”. Obwinianie się niczego nie zmieni. Było, minęło, stało się. Przełknijmy więc ten ostatni kęs i zacznijmy myśleć konstruktywnie - co mogę, tu i teraz, z tym zrobić?

No właśnie. Co?
Proponowałabym niejedzenie.

Kiedy wspominamy święta, które miały miejsce w latach 70. czy 80. najczęściej mamy na myśli zapach pomarańczy, smak prawdziwej polędwicy. Ciężko przypomnieć sobie również święta w tamtych czasach bez śniegu i filmów Disneya. Drzewko świąteczne dekorowano papierowymi ozdobami. Pod choinką można było znaleźć skromne prezenty. Jesteśmy sentymentalni i tak też odczuwamy świąteczny okres swojego dzieciństwa. Jak kiedyś wyglądały święta Bożego Narodzenia w polskich domach? Jakie są wasze wspomnienia z tamtych lat? Czekamy na komentarze!Przeczytaj też:   Zima w Lubuskiem. Śnieg spadł w wielu miejscowościach. Zobaczcie zdjęciaZobacz również: Nie trzeba czekać na zimę, by pójść na lodowisko. Dlaczego warto postawić na łyżwiarstwo?Źródło: Agencja TVN

Boże Narodzenie kiedyś. To były święta. Pamiętacie?! [ZDJĘCIA]

Czyli post?
Post to słowo, które często bywa źle rozumiane i różnie interpretowane. To jest zupełnie dobra terapia, ale proponowałabym zacząć tę przygodę pod kontrolą dietetyka i lekarza. Tutaj chodzi mi o proste zachowanie równowagi. Jeżeli ktoś podczas Wigilii, przez pierwszy i drugi dzień świąt cały czas siedział za stołem i jadł, to niech teraz zrobi odwrotnie. Czyli niech przez kolejne 2-3 dni je mniej, a rusza się więcej. Brzmi banalnie prosto? Bo, o ile już poradziliśmy sobie z negatywnymi emocjami i mamy ochotę działać, to naprawdę jest takie proste! Tylko dla ścisłości - mówię tutaj o sytuacji, gdy ktoś w czasie 2-3 dni świąt zjadł więcej i przybrał 2-3 kg (najczęściej to po prostu większa masa pokarmu zalegającego w jelitach i większa ilość zatrzymanej wody, a nie tkanka tłuszczowa). U osób o prawidłowej regulacji głodu i sytości, i prawidłowym stosunku do jedzenia, uczucie głodu przez kolejne dni i tak powinno być niższe. Można wtedy opuścić śniadanie albo kolację, jeść rzadziej i mniejsze porcje. Wybierać produkty mniej kaloryczne i lekkostrawne. Postawić na warzywa: gotowane, pieczone, surowe lub w postaci koktajlu (ale nie soki, bo błonnik się przyda). Warzywa mają dużą objętość, dadzą więc sytość w rozciągniętym przez święta żołądku i nacieszą, przyzwyczajone do przepychu, oczy. A przy tym są niskokaloryczne. Mała ilość makroskładników w warzywach (białka, węglowodanów, tłuszczy) pozwoli odpocząć żołądkowi, wątrobie i trzustce, a duża zawartość mikroskładników (minerały, witaminy, fitoskładniki, błonnik, woda) wspomoże metabolizm i oczyszczanie z nadmiaru jedzenia. Mam tu na myśli warzywa nisko skrobiowe, takie jak marchewki, buraczki, fasolka szparagowa, brokuły, wszystkie kapusty (także kiszonki), sałaty, ogórki, cukinie, cykoria. Im więcej zielonych liściastych tym lepiej. Zazwyczaj wystarczy 2-3 dni takiego lżejszego jedzenia, żeby pozbyć się świątecznego dodatkowego balastu. Łatwiej wtedy też zacząć się ruszać, pójść na dłuższy spacer, dłużej pobawić się z dziećmi, zająć się swoim hobby, odwiedzić znajomych. Stosowanie ścisłej głodówki po sutych i ciężkostrawnych świątecznych posiłkach wcale nie jest ani rozsądne, ani skuteczne, ani tym bardziej przyjemne. A przecież ustaliliśmy już, że nie chcemy się nad sobą psychicznie znęcać.

A po świętach jeszcze tyle z tych pyszności zostało!
W dobie powszechności lodówek i zamrażarek, naprawdę nie musimy już przechowywać nadmiaru jedzenia we własnych tkankach. Pierniczki się nie zepsują, ciasta można zamrozić. A resztę konkretnych potraw jak najbardziej zjedzmy na obiad przez kolejne dni, ale w towarzystwie większej ilości warzyw. Proponowałabym odwrócić proporcje - niech warzywa będą głównym tematem przewodnim posiłku, a pozostałe składniki tylko dodatkiem - trochę sałatki, ryby, chleba czy wędlin. Nawet i kawałek ciastka można skubnąć. Zazwyczaj po solidnej porcji warzyw ochota na słodkości jest już bardzo mała, a i miejsca w żołądku niewiele. A z drugiej strony, czy naprawdę jedzenie na siłę tych samych potraw trzeci dzień z rzędu, tylko dlatego, żeby się nie zmarnowały, jest przyjemne, smaczne?

Zapomniałam o alkoholu.
Oj, to chyba nietradycyjnie, bo zgodnie ze zwyczajem, mięsa i alkoholu nie powinno być na świątecznym stole (śmiech).

W Wigilię nie, ale w święta gospodarz domu stawia na stół butelkę. Goście też przynoszą.
Stąd potem czujemy się tak ciężko i źle, bo wątroba musi pracować na 200 procent. Nie dość, że grzybki, słodycze i kapusta, to jeszcze alkohol. A poza tym alkohol zwiększa retencję wody w organizmie. Puchniemy i jesteśmy ciężsi. Ech, miejmy czasem ludzkie podejście do naszej wątroby i nie zrzucajmy jej za wiele na raz.

Co się jeszcze dzieje z naszym organizmem podczas tych kilku dni świąt?
Jest tutaj wiele niecodziennych sytuacji. Wiele sprzecznych sygnałów i sprzecznych potrzeb. Na przykład z jednej strony żołądek jest już pełny po brzegi, układ pokarmowy pracuje na maksimum swoich możliwości i mamy wszelkie możliwe sygnały sytości, a z drugiej te potrawy tak ładnie wyglądają, tak apetycznie pachną, tak kuszą żeby jeszcze skubnąć, zjeść jeszcze więcej, bo to tylko raz w roku. Na dodatek często jesteśmy uwikłani w różne sytuacje grzecznościowe - na przykład chcielibyśmy odejść od stołu, położyć się, albo nawet zająć czymś innym, ale nie wypada przecież zostawić gości samych. Z jednej strony cieszymy się na święta i kilka dni wolnego, a z drugiej czujemy też świąteczne napięcie, że wszystko musi być ładne, wyprasowane, przygotowane, pięknie podane. Pojawia się niepokój z powodu tego, że przyjeżdżają goście, że trzeba się trochę pokazać, zrobić dla nich więcej niż robimy dla samych siebie. Jednodniowe święta cieszą i mniej męczą, ale świętowanie przez kilka dni z rzędu zaczyna męczyć już trochę bardziej. Ogólnie mówiąc, organizm czuje przeładowanie i przemęczenie. Po długich świętach chcemy… odpocząć.

Brzuch się trochę zaokrąglił, a tu jak na złość zbliża się sylwester. Jest szansa i możliwość, aby w ciągu tak krótkiego czasu wbić się w zeszłoroczną suknię?
Z punktu widzenia metabolicznego człowiek nie jest w stanie przytyć 2-3 kilogramów na tkance tłuszczowej w ciągu 2-3 dni. To jest niemożliwe. To, że ważymy więcej, nie oznacza więc, że przybyło nam tłuszczu, ale że mamy więcej jedzenia w żołądku, w układzie pokarmowym, do którego nawrzucaliśmy więcej jedzenia. Zanim ono się przetrawi, zanim się zużyje, zanim pójdziemy do toalety, musi upłynąć więcej czasu, więc to sama zawartość jelit daje nam tę masę. To po pierwsze. Po drugie - słodycze, czyli zbyt duża ilość cukrów prostych i ogólnie węglowodanów zatrzymuje wodę w organizmie. Jesteśmy więc bardziej spuchnięci niż utyci. Zatem jeśli po świętach waga pokazuje nam, że mamy dwa-trzy kilo więcej, to możemy to równie szybko zrzucić. Tak jak mówiliśmy wcześniej - mniej kaloryczne posiłki, a więcej ruchu, najlepiej na świeżym powietrzu. Możemy w domu sprzątać, możemy zająć się swoim hobby, możemy zabrać rodzinę na pieszą wędrówkę. Ale musi być jakieś działanie. Siedzeniem i samym chceniem wiele się nie zmieni. Nie chodzi tu o żaden intensywny wysiłek fizyczny, o to, żeby od razu biegać i męczyć się, tylko po prostu być w ruchu. Niech nasze mięśnie przepalą te nadmierne kalorie, nadmiar wody. Polecam aby przez te kilka dni przejść na dietę o niższej zawartości węglowodanów niż na co dzień - czyli nieco mniej produktów skrobiowych, mniej słodkiego, mniej przetworów owocowych. A zamiast tego zwiększyć ilość warzyw niskoskrobiowych, można też jeść więcej błonnika, który da sytość i pobudzi perystaltykę jelit.

Często słyszę wśród koleżanek na siłowni, że woda im stoi w organizmie. Polecają pić wodę z odrobiną zwykłej soli kuchennej. Ile pić, żeby poprawić sobie nawilżenie i żeby ta woda nie stała w organizmie? Przecież to się nie klei.
Klei, bo organizm ma to wszystko trochę inaczej poukładane. Woda w organizmie może być w komórkach, może być w płynach ustrojowych, może być poupychana w różnych tkankach, a do tego jest woda w jelicie i pęcherzu. Zatem to wszystko prawda, tylko że należy osadzić ją we właściwym kontekście, co i kiedy się dzieje. W ogóle zaczęłabym od tego, że dla osoby aktywnej fizycznie trzy litry wody to minimum. Dwa litry wody jest dla osoby siedzącej, takiej, która w ogóle nie ćwiczy. Jeśli ktoś przy uprawianiu sportu poci się więcej, to powinien pić nawet jeszcze więcej wody. Z tym że my pijemy najczęściej wodę stołową czy źródlaną, która jest bardzo nisko zmineralizowana. W czasie wysiłku fizycznego tracimy zarówno wodę jak i elektrolity. Zaś stan nawodnienia organizmu oznacza nie tylko ilość wody w organizmie, ale też ilość elektrolitów. Jeśli więc tracimy elektrolity, to woda, którą pijemy, przepływa przez nas, nie jest zatrzymywana, bo brakuje tego drugiego elementu, tej gąbki która by tę wodę złapała. Jeśli więc ktoś dużo się poci przy dużym wysiłku fizycznym, to, podobnie jak w lecie, poleca się, żeby pić wodę ze szczyptą soli, albo napoje izotoniczne, które mają podobną osmotyczność i podobną osmolarność jak nasze płyny ustrojowe. Dzięki temu woda plus elektrolity i trochę glukozy ma podobne stężenie jak nasze płyny ustrojowe i dzięki temu ona te płyny ustrojowe uzupełnia. Sama czysta woda tego nie zrobi.

CZYTAJ TAKŻE: Dlaczego święta bywają koszmarem?

Czy zima jest dobrą porą na to, żeby podjąć decyzję o schudnięciu?
Według mnie na zrzucenie zbędnych kilogramów każda pora jest dobra. Tylko cała sztuka polega na tym, żeby obrać właściwą strategię, dopasowaną do własnych możliwości i aktualnego stanu zdrowia. Najczęściej ludzie, którzy próbują zrobić to na własną rękę, za pomocą dziwnych informacji z internetu, przyjmują zły plan, złą strategię. Często zaczyna się od niefizjologicznych życzeń („chcę zrzucić 10kg w tydzień”) oraz zbyt drastycznych reżimów („nie będę nic jeść; nie będę jeść żadnych słodyczy” ; „będę ćwiczyć codziennie 1 godzinę”), które zamiast chudnięcia wpędzają organizm w stres, w niedobory, wyczerpanie. Zła i nierealna strategia musi skończyć się porażką. Takim ludziom nie brakuje przecież ani chęci, ani motywacji, mają czas i mają możliwości, tylko plan jest nieodpowiedni.

Jak ułożyć dobry plan?
Najlepiej pójść do specjalisty, który zrobiłby wywiad medyczny, dietetyczny, środowiskowy, żeby zobaczyć z czym tu mamy do czynienia. Na przykład tłuszcz brzuszny najczęściej jest wynikiem długotrwałego zaburzenia poziomu insuliny i kortyzolu. Pytanie - jaka jest tego przyczyna? Skąd ten stres? Osobiście jestem zwolennikiem szukania pierwotnej przyczyny i próby jej eliminacji. Jeśli przyczyna cały czas istnieje, to samo ograniczanie jedzenia czy zwiększanie wysiłku nie pomoże żeby obniżyć poziom insuliny, czy żeby przywrócić wydzielanie kortyzolu do normy. A wręcz przeciwnie - narzucanie sobie reżimu związanego z jedzeniem czy wyciskanie z siebie siódmych potów na siłowni ten stres nam jeszcze bardziej zwiększy. Nie tędy droga. Nie o to chodzi w skutecznym i bezpiecznym odchudzaniu.

A o co?
Jeżeli chcemy walczyć z oponką na brzuchu, to powinniśmy przyjąć zupełnie inną strategię. Przede wszystkim trzeba znaleźć źródło stresu i go zmniejszyć. Czy to są problemy emocjonalne w rodzinie, w relacjach, w pracy, z dziećmi? Czy to jest raczej negatywny dialog wewnętrzny: patrzę w lustro i się nienawidzę, nie wiadomo dlaczego? Czy stres wynika stąd, że mam niewygodne buty i przez cały dzień bolą mnie stopy? A może w pracy mam hałasujący wentylator? A może w zębie jest niewidoczna próchnica? A może często zarywamy noce i zasypiamy później niż ok. 23:00? Rodzajów stresorów jest wiele a wszystkie one sumują się i obciążają cały nasz system. Chodzenie późno spać i spanie zbyt krótko jest w stanie wywołać nadwagę u prawie każdego człowieka. Chudnięcie bez wyregulowania snu jest niemal niemożliwe. Sama dieta tutaj nie wystarczy, pocenie się na siłowni też nie pomoże.

Zasada, żeby jeść mało, a często, co trzy godziny Już nie działa?
Szczerze? Wielu dietetyków zaczyna kwestionować taką strategię odżywiania dla dorosłych, w miarę zdrowych ludzi. Okazuje się, że 5 posiłków dziennie i jedzenie co 3 godziny z zegarkiem w ręku nie tylko jest męczące dla samego pacjenta (bo ciągle musi myśleć o jedzeniu), ale i dla jego układu pokarmowego, który jeszcze nie zdąży strawić i wchłonąć jednego posiłku, gdy już pojawia się następny.

Ale nawet diety pudełkowe oferują 5-6 posiłków dziennie.
Ale po co? Pięć posiłków sprawdza się dla seniorów, dla dzieci, które jedzą malutko, więc dobrze, by jadły częściej. Sprawdza się dla kobiet w ciąży, zwłaszcza cierpiących na mdłości albo refluks. Dla sportowców, którzy mają większy wysiłek na treningach i większe zapotrzebowanie kaloryczne. Ale dla zwykłego człowieka, który jest w miarę zdrowy, prowadzi normalny styl życia, czyli nie biega codziennie maratonu, za to pójdzie na siłownię dwa-trzy razy w tygodniu, albo na spacer, trzy, maksymalnie cztery posiłki dziennie w zupełności wystarczą. Właściwa przerwa między posiłkami wynosi 4 godziny niejedzenia, nietrawienia, niepobudzania układu pokarmowego. To oznacza - żadnych kalorii! Nic, co wymaga trawienia. Czyli połknięte trzy orzeszki to już jest posiłek. Ciastko do kawy - to też jest posiłek. Nawet śmietanka do kawy to już jest posiłek.

A sama kawa?
Kawa może być, ale gorzka. Bez mleka. Herbata gorzka też jest OK. Ewentualnie z łyżeczką cukru, czy słodziku, bo one nie wymagają trawienia. Mleko wykluczone, bo ma białko, tłuszcze, węglowodany, są już w nim kalorie, które wymagają trawienia. Zatem jest to już posiłek. Polecam utrzymać rytm 3-4 posiłków, przynajmniej 4 godzin bez podjadania między tymi posiłkami i przynajmniej 12 godzin przerwy między kolacją a śniadaniem na drugi dzień. Gdy zdarzy nam się później zjeść kolację, nie ma problemu, wtedy zjedzmy śniadanie nieco później. Jeśli ktoś chce schudnąć, to można wydłużyć przerwę nocną nawet do 14 godzin, jadać tylko 3 posiłki dziennie i nieco zmniejszyć ilość węglowodanów, na korzyść większej ilości niskoskrobiowych warzyw i nierafinowanych tłuszczy. Posiłek może być wtedy większy, bardziej kaloryczny i sycący, bo mamy odpowiednio długi czas na jego obróbkę- w ciągu tych 4-5 godzin przerwy organizm zdąży strawić, wchłonąć, zużyć i poczuć normalny głód przed kolejnym posiłkiem. Właściwie taki rytm jedzenia jest dla nas bardziej zdrowy i wygodny, bo możemy zająć się czymś innym, nie musimy ciągle krążyć wokół kuchni. Proste rozwiązania i strategie, które ułatwiają zamiast utrudniać mają większe szanse powodzenia i wytrwania w nich w dłuższej perspektywie czasowej. A z dietami jest tak, że działa ta, którą można stosować zawsze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak schudnąć po świętach? Magdalena Golachowska: Najpierw trzeba wyjść z dołka psychicznego - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński