Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Izu Ugonoh: Nie szukam przyjaciół, tylko możliwości walk. Od Marcina Najmana dostałem dobrą ofertę

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Izu Ugonoh
Izu Ugonoh William Booth
To najważniejsza walka w mojej karierze. Staram się do niej podchodzić jak Kamil Stoch, skupiać się na każdym kolejnym treningu zamiast na celu długoterminowym. Chcę dobrze pokazać się przed własną publicznością i wygrać w dobrym stylu - podkreśla Izu Ugonoh (17-1, 14 KO), polski pięściarz wagi ciężkiej, który 25 maja na Narodowej Gali Boksu zmierzy się z Kameruńczykiem Fredem Kassim. Z urodzonym w Szczecinie 31-letnim pięściarzem rozmawia Tomasz Dębek.

Tomasz Dębek: Spotkaliśmy się niedawno na KSW 42 w Łodzi. Jak podobała się panu gala?
Izu Ugonoh: Wyniki walk bardzo mnie zaskoczyły. Zwłaszcza porażki Michała Materli i Mameda Chalidowa. Wielu chłopaków z WCA kibicowało Tomkowi Narkunowi, bo trenował u nas przed tą walką. Też go poznałem, chłopak jest dobry w tym, co robi. Walka była kapitalna. Przez dwie rundy Narkun nie istniał, Mamedowi wchodziło prawie wszystko. Ale jak to w sportach walki, chwila nieuwagi i szala przechyla się na drugą stronę. Fajne były słowa Chalidowa po walce. Powiedział, że nareszcie przegrał i się z tego cieszy. To pokazuje, jak duży ciężar spadł mu z barków.

Porażki Chalidowa, Materli i Łukasza Jurkowskiego to sygnał, że w MMA szykuje się zmiana warty?
Z jednej strony tak to wygląda. Być może faktycznie kończy się pewna epoka. To nieuchronne, każdego w którymś momencie dopada wiek. Ale gdyby doszło do rewanżu Chalidowa z Narkunem, stawiałbym na Mameda. Tak samo jak na Materlę z Askhamem. W sportach walki doświadczenie jest bardzo ważne. Mądrzy zawodnicy wyciągają wnioski. A nie zawsze jest tak, że wygrywa ten lepszy.

Jako zawodnika, który zaczynał w muay thai i kickboxingu pana do MMA nie ciągnie?
Ostatnio wiele osób mnie o to pyta. Przede wszystkim skupiam się na kolejnej walce, w boksie. Świadomie wybrałem tę drogę. W polskim kickboxingu nie było dużych możliwości, mogłem pójść w stronę boksu lub MMA. Przekwalifikowałem się na boks, bo bardziej ciągnęło mnie do tej dyscypliny. Nie zastanawiam się, co by było, gdybym wybrał inaczej. Chociaż uczę się szybko, więc mógłbym mieć naturalne zdolności do mieszanych sztuk walki.

W Warszawskim Centrum Atletyki, gdzie od niedawna pan trenuje, jest od kogo się uczyć.
Absolutnie, od najlepszych w Polsce. Widać, że chłopaki przychodzą na treningi żeby się rozwijać. Nie ma nic bardziej motywującego niż taka ekipa. Ale pod względem bokserskim też mamy fajny skład, jest m.in. Artur Szpilka. WCA to świetne miejsce, bardzo mi się tam podoba.

Sparował pan niedawno z Janem Błachowiczem, który przygotowywał się do walki na sobotniej gali UFC w Londynie.
To były typowo bokserskie sparingi. Cieszę się, że mogłem mu pomóc. Poza tym fajnie jest potrenować z kimś, kto nie ma nawyków typowego pięściarza. Zawodnik MMA trochę inaczej się ustawia, bo może zostać sprowadzony do parteru. Stójka Janka jest jednak ułożona, chłopak ogarnia temat boksu. Mam nadzieje, że nasze sparingi pomogą mu przed walką z Jimim Manuwą. [Błachowicz w sobotę pokonał wyżej notowanego Anglika na punkty - red.]

Izu Ugonoh: Wierzę, że frekwencja gali na PGE Narodowym zbliży się do tej z KSW Colosseum

Ogłoszono już oficjalnie, że pana rywalem podczas gali na PGE Narodowym będzie Fred Kassi. Wyczekiwał pan tej chwili z niecierpliwością?
Jakiś czas temu zostałem zapytany, czy chcę z nim walczyć. Wyraziłem zgodę, po czym wszystko było już w rękach jego i promotora. Szybko doszli do porozumienia, no i mam rywala. Cieszę się, że wiem już, z kim będę boksował. Na tym etapie przygotowań może nie ma to jeszcze wielkiego znaczenia, ale znacznie ułatwia pracę, jaką mam do wykonania później.

Kiedy przygotowania ruszą pełną parą?
Typowe sparingi zamierzam rozpocząć w kwietniu. Będę chciał popracować z Arturem. Fred Kassi to zawodnik, który często zmienia pozycję. Najrozsądniej przygotowywać się do walki z nim sparując zarówno z praworęcznymi, jak też mańkutami. „Szpila” co prawda nie przypomina Kassiego warunkami fizycznymi, ale myślę że i tak będę mógł sporo wyciągnąć ze wspólnych treningów.

Minął rok od walki z Dominikiem Breazeale'em. Porażkę w minimalny sposób osłodził fakt, że „The Ring” uznał trzecią rundę waszego pojedynku za rundę roku, a w plebiscycie ESPN na walkę roku zajęliście piąte miejsce?
Gdyby w sporcie chodziło przede wszystkim o emocje, to pod tym względem mógłbym uznać tę walkę za wygraną. Tak nie jest, choć czasem żeby coś wygrać trzeba najpierw przegrać. Walka z Breazeale'em nauczyła mnie więcej niż kilkanaście poprzednich zwycięstw. Powinienem lepiej rozegrać ten pojedynek pod względem taktycznym. Dostałem nauczkę, teraz będę walczył dużo mądrzej. Kiedy trzeba boksował, kiedy trzeba polował na nokaut. Nad odpowiednim rozkładaniem sił dużo pracuję zresztą z trenerem Andrzejem Gmitrukiem.

Czym spowodowana była zmiana trenera?
Od Kevina Barry’ego wiele się nauczyłem. Nie tylko o boksie, lecz też o życiu. Rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Kariera karierą, a mnie zależało na tym, żeby być blisko rodziny. Treningi w Warszawie bardzo mi pasują. Zawsze mogę pojechać na weekend do Gdańska i tam odpocząć, spędzić czas z bliskimi. Kiedy wyjechałem do Stanów, byłem tam kompletnie sam. Miałem w głowie tylko jedną myśl, trenować i stawać się jak najlepszym. Próbowałem, myślę że bardzo się tam rozwinąłem. Ale na dłuższą metę nie da się w ten sposób żyć. Ten czas przypomniał mi o aspektach życia, które też są bardzo ważne.

ciąg dalszy wywiadu na następnej stronie

W Warszawie zostanie pan na stałe?
Na razie mieszkam u kolegi, Grześka. Szukam czegoś swojego. Kilka mieszkań widziałem, ale nie trafiłem na takie, które by mi się bardzo spodobało. Nie jest to wielki problem. Mam samochód, mogę dojechać gdzie potrzebuję. Wszystko co najważniejsze idzie w dobrym kierunku. Sprawy takie jak treningi, dieta i tak dalej powoli się układają.

Przerwę po ostatniej walce wymusiły m.in. problemy zdrowotne. Jak poważna była sytuacja?
Problemy zaczęły się jeszcze przed walką z Breazeale'em. Nałożyło się kilka kontuzji. Miałem dolegliwości brzucha, sam nie jestem w stanie bliżej określić, co je spowodowało. Do ringu wyszedłem osłabiony, po walce tylko się pogorszyło. A ze względu na kontrole antydopingowe nie mogłem zażywać wielu leków. To też spowodowało, że walka wyglądała tak a nie inaczej. Najmądrzejszą decyzją byłoby wycofanie się z pojedynku. Ale w życiu nie dostaje się wielu takich szans. Trzeba spróbować je wykorzystać, inaczej człowiek później pluje sobie w brodę przez całe życie. W tamtym momencie zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by wykorzystać daną mi okazję. Nie byłem faworytem, ale wyszedłem i walczyłem z całych sił. Do szczęścia zabrakło milimetrów.

To dla pana już druga dłuższa przerwa w karierze, wcześniej z powodu zawirowań kontraktowych przestał pan boksować na prawie dwa lata. Szkoda straconego czasu?
Czas dla każdego płynie nieubłaganie. Ale nie mogę powiedzieć, że to okres, który straciłem. Fajnie byłoby, gdybym mógł się gdzieś zaszyć, skupić się tylko na treningach i toczyć dobre walki. Nie przejmować się życiem, a kwestie kontraktowe zostawić komuś innemu. Rzeczywistość jest, jaka jest. Jeśli sam nie ogarnę tych spraw, to kiedyś obudzę się z ręką w nocniku. W boksie każdy dba o własne interesy. Menedżerowie i promotorzy nie będą robili tak, żeby mnie było jak najlepiej. Każdy myśli przede wszystkim o własnych korzyściach, ja też muszę zadbać o siebie.

Pojedynek na Narodowym traktuje pan jako twardy reset kariery? W maju Izu wróci bardziej doświadczony, mądrzejszy boksersko?
Bardzo na to liczę. Po tym co przeszedłem moje podejście do wielu spraw się zmieniło. Zszedłem tak nisko, że mogłem dogłębnie poznać siebie. Dzięki temu stałem się mocniejszy. A na pewno bardziej świadom tego, kim jestem. Mam teraz trochę inne podejście do ludzi. Zawsze byłem bardzo ufną osobą. Staram się nie tracić pozytywnego nastawienia, ale życie jest brutalne. Trzeba wyciągać wnioski z tego, co nam daje. Na pewno nie pozwolę, by w moim życiu powtórzyły się pewne sytuacje z przeszłości.

Powrót akurat podczas gali na PGE Narodowym cieszy podwójnie?
Cieszę się przede wszystkim z tego, że wystąpię na dużej gali. W Polsce nie walczyłem od pięciu lat. Przy okazji będzie to pierwszy pojedynek, który zobaczy na żywo cała moja rodzina. Jest o co walczyć. Chcę pokazać się dobrze przed ludźmi, którzy wierzyli we mnie od początku kariery. Oczywiście nie ma co podchodzić do tego zbyt emocjonalnie. Muszę wejść do ringu i zrobić swoje. Ale cała otoczka na pewno będzie motywująca. Fajnie, że na gali wystąpią też tacy zawodnicy jak Artur Szpilka i Mariusz Wach. Jestem podekscytowany tym projektem.

Jeśli wszyscy wygracie swoje walki, jest pan otwarty na starcia z nimi lub innymi Polakami?
Musiałbym się nad tym poważnie zastanowić. Nie zależy mi na obijaniu ludzi pracujących równie ciężko co ja za pieniądze, które nie są tego warte. Moje sportowe aspiracje to jedno, życzenia kibiców drugie. A promotorzy, którzy zbiliby na tym kasę, a zapłacili byle jak – trzecie. Taki pojedynek musiałby się opłacać wszystkim. Zwłaszcza, że nie jestem gościem, który ma zatargi z innymi polskimi pięściarzami. Nigdy nie miałem problemu z boksowaniem z jakimkolwiek rywalem. Ale w jakiś sposób utożsamiam się z tymi chłopakami. Znamy się, wiem jaką przeszli drogę. Przechodziliśmy przez współpracę z tymi samymi promotorami, mieliśmy podobne przeciwności losu. Jeśli mamy się ze sobą bić i któryś musi przegrać, niech przynajmniej dostanie za to dobrą wypłatę.

Miał pan inne oferty?
Oferty to za dużo powiedziane, ale były inne opcje. Miałem możliwość powrotu do USA, ale się nie zgodziłem. W tym momencie chcę potrenować w Polsce. Nie potrzebuję, by ktoś uczył mnie jak się boksuje. Pewnie, są elementy, które muszę poprawić. Nie muszę z tym jednak jechać na drugi koniec świata. Trener Gmitruk to wybitny fachowiec. Widzi bardzo dużo, ma też indywidualne podejście do każdego zawodnika. Wcześniej tylko o tym słyszałem, teraz mam możliwość przekonać się o tym na własnej skórze. Jestem z tej zmiany zadowolony, ale nie zachłyśnięty w dziecinny sposób. Wiesz, nowy trener, nowy start, nowy Izu... (śmiech) Mam na naszą współpracę dojrzałe spojrzenie. Wykonujemy normalną pracę.

Była propozycja od Mateusza Borka, który organizuje galę w Częstochowie?
Nie dostałem oferty. Były rozmowy, ale nie zostały sfinalizowane. W międzyczasie Mateusz Borek wyjechał na wakacje do Tajlandii, a pod jego nieobecność wiele się wydarzyło.

ciąg dalszy wywiadu na następnej stronie

Mamed Chalidow: Nie interesują mnie występy dla innych organizacji niż KSW i ACB

Marcin Najman to na tyle kontrowersyjna postać, że część zawodników nie chciała nawet rozmawiać o występie na jego gali. Czym przekonał pana?
Po pierwsze, mnie nigdy nie wyrządził żadnej krzywdy. Wiele rzeczy o nim słyszałem, inne widziałem w telewizji i uważałem za głupie. Do jego osiągnięć sportowych nie mam potrzeby się odnosić, bo w tym przypadku wystąpił w roli promotora. Trzy razy przyjeżdżał do mnie do Gdańska. Nie szukam przyjaciół, tylko możliwości wykonania pracy. Dostałem od niego dobrą ofertę i ją zaakceptowałem. Dlaczego miałbym kierować się czymś, co kiedyś o nim usłyszałem i ją odrzucić? Jeśli inni nie chcą z nim pracować, mają do tego prawo. Ale to emocjonalne, a nie racjonalne podejście. Wielu Polaków dziwi się, że Marcin Najman organizuje galę na PGE Narodowym. A dlaczego nie mógłby tego zrobić, i to zrobić dobrze? Nikt nie zabraniał innym promotorom spróbować tego samego.

Jak wyglądają warunki finansowe u Najmana w porównaniu np. do tego, co oferowano panu za występ na Polsat Boxing Night?
Trudno mi porównać, bo nie miałem konkretnej oferty występu na PBN. Były wstępne rozmowy, na zasadzie „moglibyśmy coś zrobić, byłoby fajnie, pociągnąłbyś tę galę”. Wszystko fajnie, tylko nikt nie powiedział mi, ile miałbym za to dostać. Dla mnie oferta jest wtedy, gdy dostaję maila i mam wszystko czarno na białym. Masz walczyć z tym rywalem, dostajesz za to tyle i tyle. Od organizatorów PBN nigdy niczego takiego nie dostałem. Więc jeśli pan Mateusz Borek twierdzi, że złożył mi ofertę, a ja jej nie przyjąłem, to niech przedstawi na to jakieś dowody. Nie zrobi tego, bo były między nami tylko luźne rozmowy. W przypadku majowej gali dostałem konkretną, dobrą ofertę. Trochę ponegocjowaliśmy i doszliśmy do porozumienia. Jak mawia pan Andrzej Wasilewski, kompromis jest wtedy, gdy obie strony są nie do końca zadowolone. (śmiech) Ale myślę, że w tej sytuacji jest inaczej. Jakieś drobne rzeczy odpuściliśmy, tak samo jak promotor. Dla obu stron ta współpraca powinna być korzystna. Zobaczymy, co będzie działo się dalej. Sporo elementów musi jeszcze „kliknąć”, żeby wszystko przerodziło się w sukces. Dzieje się sporo, dlatego jestem dobrej myśli.

Jak wyglądają warunki finansowe u Najmana w porównaniu np. do tego, co oferowano panu za Polsat Boxing Night?
Trudno mi porównać, bo nie miałem konkretnej oferty występu na PBN. Były wstępne rozmowy, na zasadzie „moglibyśmy coś zrobić, byłoby fajnie, pociągnąłbyś tę galę”. OK, tylko nikt nie powiedział, za ile. Dla mnie oferta jest wtedy, gdy mam wszystko czarno na białym. Będziesz walczył z nim, zarobisz tyle. Od organizatorów PBN nigdy niczego takiego nie dostałem. Więc jeśli pan Mateusz Borek twierdzi, że złożył mi ofertę, a ja jej nie przyjąłem, to niech przedstawi na to jakiś dowód. Na majową galę dostałem konkretną, dobrą ofertę. Ponegocjowaliśmy i doszliśmy do porozumienia. Pan Andrzej Wasilewski mawia, że kompromis jest wtedy, gdy dwie strony są nie do końca zadowolone. (śmiech) Ale myślę, że w tej sytuacji jest inaczej. Dla obu stron ta współpraca powinna być korzystna.

Mówi się, że za występ na Narodowym zawodnicy dostają dwa razy więcej niż wynoszą stawki rynkowe. Może pan to potwierdzić lub zdementować?
Nie wiem, jakie płace mają inni zawodnicy. Moja gaża jest dobra. Pięściarze powinni zarabiać tyle, albo jeszcze więcej. Chyba nikt nie powinien mieć pretensji do promotora, który chce zapłacić zawodnikom godziwe pieniądze, prawda? To my wkładamy w każdy występ ogromny wysiłek. Długo przygotowujemy się do walk, poświęcamy zdrowie, ponosimy masę wyrzeczeń. Ludzie przychodzą na galę, żeby nas oglądać. A promotorzy bohaterom wydarzeń, które organizują, chcą płacić drobnymi. To jedno wielkie nieporozumienie.

Podoba się panu otoczka gali, podczas której wystąpią m.in. Edyta Górniak, Liroy i zespół Kombii?
Będzie tam po trochu wszystkiego. Również walk MMA i kickboxingu czy muzyki. Wierzę, że nie zabraknie przede wszystkim boksu na wysokim poziomie. Moim zdaniem gala zapowiada się na tyle fajnie, że nie ma potrzeby dodawania do niej występów artystycznych. Ale z tego co wiem, muzycy wystąpią raczej na zasadzie krótkiej przerwy i oddechu pomiędzy walkami. Myślę, że to fajnie się zepnie. KSW od lat miesza sport z dobrym show i wychodzi im to świetnie. Dzięki podobnemu połączeniu gala na Narodowym być może dotrze do szerszej publiczności.

Narodowa Gala Boksu ma potencjał, żeby dorównać ubiegłorocznemu KSW Colosseum na tym samym obiekcie?
To bardzo duże wyzwanie. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się by stadion zapełnił się aż tak jak wtedy. Prawie 58 tysięcy to fantastyczny wynik. Jestem przekonany, że frekwencja na majowej gali może się do niego zbliżyć. Jeśli na trybunach pojawi się około 40 tys. kibiców, będzie naprawdę fajnie.

Niedawno przyznał pan, że pod względem podejścia do występów wzoruje się na Kamilu Stochu. Skromność w boksie nie jest chyba jednak opłacalna?
W sporcie i życiu przydaje się pewność siebie. Z nią człowiek jest w stanie osiągnąć więcej. Byle nie przerodziła się w pychę, wtedy jest zgubna. U Kamila podoba mi się jego nastawienie. Skupia się tylko na najbliższym celu. Dziś mam trening, więc nie ma co myśleć o jutrzejszych zawodach. Staram się myśleć tak samo. Walka na Narodowym będzie najważniejszą w mojej karierze. Zrobię wszystko, żeby być do niej optymalnie przygotowany. Chcę wygrać w dobrym stylu. Dlatego codziennie wstaję z myślą o pracy, jaką mam do wykonania. Ale zbyt daleko w przyszłość nie wybiegam.

W dzisiejszych czasach da się „sprzedać” walkę bez trash talku?
Każdy ma na to swój sposób. Mam nadzieję, że z mojej strony wybryków nigdy nie będzie. Przed walką chcę być opanowany i skupiony na pracy, a zamiast gadać głupoty wolę pokazywać swoją wartość w ringu. Z drugiej strony widzimy, że w dobie wszechobecnego hejtu czasem trzeba zainteresować ludzi kontrowersją. W idealnym świecie pięściarz powinien sprzedawać walki tylko tym, że dobrze się bije. Dobrze wiemy, że tak się nie da. Ludziom są potrzebne emocje, również te złe. Konflikty generują największe zyski. Kibice często mają zawodnikom za złe, że promują walki trash talkiem. Ale jednocześnie kupują bilety czy pay-per-view na te pojedynki. Taki już jest ten biznes. Wielu pięściarzy ma wielki talent, ale są mniej popularni niż ci, którzy potrafią się wypromować. Umiejętności nie zawsze wystarczają by konkurować ze skandalami.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Izu Ugonoh: Wierzę, że frekwencja gali na PGE Narodowym zbliży się do tej z KSW Colosseum

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Izu Ugonoh: Nie szukam przyjaciół, tylko możliwości walk. Od Marcina Najmana dostałem dobrą ofertę - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński