Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Izabela Pek i Stanisław Pięta to nie pierwszy taki romans w Sejmie. Niejeden polityk zapomniał się, będąc z dala od rodziny

Michał Majewski
W przyszłym tygodniu sprawą romansu posła Stanisława Pięty zajmie się prezydium klubu PiS
W przyszłym tygodniu sprawą romansu posła Stanisława Pięty zajmie się prezydium klubu PiS Marek Szawdyn
Romans Izabeli Pek i Stanisława Pięty wstrząsnął sceną polityczną i może zakończyć karierę posła PiS. Ale nie był on pierwszym politykiem, który zapomniał się, będąc z dala od rodziny. Takie historie opisuje w swojej książce Michał Majewski.

Jeśli w klubie jest ponad stu posłów, a do tego dochodzą jeszcze senatorowie, to co parę dni są jakieś urodziny czy imieniny. Ale obyczaje się zmieniają. - Nasze pokoje w hotelu sejmowym to klitki, trzy na trzy metry. Ostatnio widziałem u kolegi taką scenę: w pokoju z dwunastu chłopa, muzyka z jamnika, flaszki na stole. I kilka naprawdę znanych postaci polskiej polityki. Jeden na zydelku, trzech na wersalce, kolejny palił papierosa w oknie. Normalnie jak na wycieczce klasowej we wczesnym liceum - opowiada poseł prawicy. - Spytałem, czemu nie zajdą do knajpy sejmowej, by napić się jak ludzie. A oni na to, że tam siedzą posłowie opozycji. I jeszcze nakręcą jakiś filmik telefonem, rano wrzucą na Facebooka, więc nie ma co ryzykować. I dalej bawili się jak na koloniach.

Wyprowadzka z hotelu sejmowego też może się skończyć przygodą. - Asystent znalazł mi pokój z kuchnią niedaleko Wiejskiej. Pewnego wieczoru wracam do domu i mijam na klatce jednego z założycieli mafii pruszkowskiej. Poznałem go, bo wcześniej byłem urzędnikiem MSW iA i otarłem się o sprawę rozbijania tej grupy - opowiada jeden z prawicowych polityków. - Próbowałem sobie to spotkanie jakoś racjonalizować. Przekonywałem siebie, że przecież Warszawa to taka większa wieś. Ale okazało się, że facet mieszka na tym samym piętrze, drzwi w drzwi ze mną. Kiedyś przez wizjer zobaczyłem, że przyszło do niego dwóch kolejnych z dawnej grupy pruszkowskiej. Następnego dnia wróciłem do hotelu sejmowego.

Poselskie hamulce łatwiej puszczają na wyjazdowych, zamkniętych dla mediów posiedzeniach. Poseł liberalnej partii: - Pojechaliśmy kiedyś za Warszawę do takiego ośrodka. Znana posłanka tak się upiła, że padła w windzie i przez jakiś czas jeździła z góry na dół i z powrotem. Mieliśmy też w klubie posła, który bez przerwy pił herbatę. Dużo o niej opowiadał, radził nam, jak najlepiej zaparzyć poszczególne gatunki. Mówiliśmy na niego „Anglik”. W końcu zrozumiałem, o co tu chodzi. Kiedyś z marynarki wypadła mu piersiówka, z której dolewał do tej herbaty. Pracownik jednego z sejmowych klubów miał dość nietypowe zadania. - Na początku zajmowałem się obsługą medialną kilku posłów. Wyszukiwałem im informacje, by w studiu wychodzili na dobrze zorientowanych. A że sam byłem dziennikarzem telewizyjnym, to podpowiadałem na przykład, jak mają siadać, by marynarka im się nie gniotła, jak przerywać przeciwnikowi, by nie wyjść na chama - opowiada.

Problem w tym, że chodziło o jedną z najważniejszych osób w państwie, a przez niedyskrecję romans mógł się zaraz wydać

- Szybko się okazało, że muszę też zadbać o to, by moi podopieczni byli na chodzie. Brat jest lekarzem, więc szybko dogadałem się z zaufaną ekipą od stawiania na nogi. Oni przyjeżdżali z kroplówką, witaminami, odżywkami, a ja z planem wieczornego występu posła w programie publicznym. Pacjent dogorywał w łóżku, a ja próbowałem sączyć mu do głowy, co i jak ma powiedzieć w telewizji. Jak zawodnik był w szczególnie złym stanie, to starałem się dowiedzieć, jakie pytania dostanie. Dziennikarze nie robili większych problemów, bo akurat moi podopieczni byli pupilkami mediów.

Jeden z premierów opisywał mi kiedyś swój zwyczaj. Po skończonym dniu pracy, zwykle ok. godz. 22, zapraszał najbliższych współpracowników na szklaneczkę. To był jego pomysł na integrację, moment na spokojną rozmowę, okazja, by przeprosić kogoś, kogo opieprzył w ciągu dnia. - Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że część osób na tę szklaneczkę przyjeżdża specjalnie z domu. Chciałem być miły, a okazało się, że rodziny tak rozbijam. Wycofałem się z tego. Poza tym przejrzałem rozliczenie mojego funduszu reprezentacyjnego i okazało się, że whisky w knajpie była trzy razy droższa niż w sklepie! - opowiadał premier.

Odległość od domu sprzyja flirtom wśród posłów. Niegdyś tajemnicą poliszynela był romans jednego z dziesięciu najważniejszych polityków w kraju z pewną młodą dziennikarką. Dzięki tej relacji ona miała dobre informacje. Jej redakcja puszczała swego czasu newsy o budowaniu rządu, których inni nie mieli. Ale flirt zaczął się przeradzać w niebezpieczną sytuację. Dziennikarka wyobrażała sobie, że polityk zostawi dla niej rodzinę i wkrótce będzie niańczyła ich wspólne dziecko. Ale facet nie miał takich planów, miał za to bardzo władczą i zaborczą żonę. Dziennikarka była mocno zakochana i nie przyjmowała tego do wiadomości. Po nocach słała do polityka SMS-y, płakała przed koleżankami, że wyjeżdża z Warszawy na święta, a przecież mógłby zostać z nią.

I tak się toczył ten brazylijski serial romantyczny. Problem w tym, że chodziło o jedną z najważniejszych osób w państwie, a przez niedyskrecję młodej dziennikarki romans mógł się zaraz wydać. Doszło nawet do tego, że znana i doświadczona reporterka, sprzyjająca partii polityka, umówiła się z nim na spotkanie, by zdać sprawę z powagi sytuacji i poinformować o krążących plotkach. W końcu facet zerwał romans, ale jego partyjni koledzy długo mieli z tego używanie i pozwalali sobie na koszarowe żarty wobec młodej dziennikarki. Przykra sprawa, bo dziewczyna chyba się wtedy autentycznie zakochała.
Historii początkujących dziennikarek, które próbowały robić karierę przez łóżka polityków, jest sporo. Ale zwykle były to kariery na krótką metę. By osiągnąć sukces w mediach, nie wystarczy parę wyciągniętych w łóżku informacji. Trzeba mieć jeszcze wiedzę o polityce, warsztat, rozumieć, na czym polegają partyjne rozgrywki. Poważne kariery nie zaczynają się w łóżku, a fama kochanki polityka może się ciągnąć za taką dziennikarką przez lata.

Częściej zdarzają się romanse wewnątrzpartyjne. Jedną z takich historii sprzed kilku lat opowiedział mi poselski asystent. - Była taka brunetka tuż po trzydziestce, powabna, trzepocząca rzęsami. Od jakichś trzech lat kręciła się wokół partii, bywała na demonstracjach, wspierała nas na Facebooku. Aż wreszcie wypatrzył ją sobie jeden z naszych posłów - opowiada. - Ten polityk był konserwatystą, ważne były dla niego rodzinne wartości. Jak się okazało, konserwatystą był tylko od pasa w górę. Dziewczyna zaczęła przyjeżdżać do Warszawy ze swojego miasteczka.

Chodziła z nim na zakupy, do modnych knajp, a potem do jego pokoju w sejmowym hotelu. Brunetka, poza fizyczną atrakcyjnością, miała też spore ambicje i znakomite zdanie na swój temat. - Zupełnie nieuprawnione. Z trudem odróżniała Sejm od Senatu i Ministerstwo Sprawiedliwości od resortu spraw wewnętrznych. A chciała być pracownicą naszego klubu, udzielać się przed kamerami. Ale nawet nasz konserwatysta nie był na tyle nierozsądny, by się na to zgodzić - opowiada poselski asystent. - Wiedział, że istnieje granica, za którą łatwo wpaść w kłopoty. Ktoś by tę dziewczynę przepytał w Sejmie, a ona by nie wiedziała na przykład, kto jest ministrem obrony. Zrobiłaby się afera, media by się na to rzuciły, zaczęłoby się wewnętrzne śledztwo, kto ją do nas sprowadził i dlaczego. To już o krok od tego, by romans się wydał.

Poseł postanowił inaczej zaspokoić potrzeby brunetki. Zadzwonił do wiceszefa spółki skarbu państwa, któremu wcześniej pomógł zająć ten stołek. Ale i tu sprawa wymagała zachodu, bo podopieczna posła nie była w stanie samodzielnie napisać listu motywacyjnego. Nie można było tego komuś zlecić, by sprawa się nie wydała. - Więc ten nasz konserwatysta sam musiał napisać list za dziewczynę, którą znał ledwie dwa miesiące. Z posadą się oczywiście udało, a odwiedziny w sejmowym hotelu trwały. Praca za seks? No a jak to inaczej nazwać? - pyta mój rozmówca.

Historia z drugiej strony politycznej barykady. - Zaczęło się od tego, że lider konkurencyjnej partii podłożył się niemądrą wypowiedzią. Nasza młoda działaczka, nieznana dziewczyna z prowincji, zgrabnie to wykorzystała w mediach społecznościowych. Zauważyli ją internauci i dziennikarze. Padł pomysł, by ściągnąć ją do Warszawy - opowiada poseł lewicy. - Chodziło o to, by na jakiejś konferencji powiedziała parę słów, bo nie chcieliśmy w kółko pokazywać tych samych ogranych twarzy. Działaczka przyjechała do stolicy, ale w ostatniej chwili odebrała telefon. - Ktoś ją zaczął namawiać, by dała sobie spokój z wychodzeniem przed kamery. Chcieliśmy się dowiedzieć, o co chodzi i kto daje jej takie instrukcje - opowiada poseł. - Ktoś pojechał za nią do znanego warszawskiego hotelu. Tam czekał na nią wpływowy polityk naszej partii. Wsiedli do windy i pojechali na górę.

Może poseł podejrzewał, że medialna aktywność jego koleżanki może zwrócić uwagę na ich relację? Przecież w domu czekali na niego żona i dzieci. - To się źle potoczyło. Któregoś dnia ta dziewczyna opublikowała w mediach społecznościowych post o przemocy wobec siebie. Dała dość jasno do zrozumienia, kto za to odpowiada. Media się tym zainteresowały, ale sprawa szybko przycichła. Może ją przekonał, może jej zapłacił. Faktem jest, że ten polityk jest dziś w drugim szeregu. I raczej nie wróci do pierwszego, bo ta historia zostałaby przypomniana w błyskawicznym tempie. Wielu reporterów o niej wie - uważa poseł.

Czasem romanse pomagają na styku biznesu i polityki. - To była ważna sprawa dla naszego koncernu. Szykowała się zmiana przepisów, która popsułaby nam biznes w Polsce. Chodziło o naprawdę duże pieniądze - tę historię z początku XXI w. opisuje były menedżer wielkiej firmy.

- Byliśmy bezradni, tradycyjne metody przekonywania polityków zawiodły. Argumentów ekonomicznych i społecznych nikt nie chciał słuchać. Ale sprzyjało nam szczęście. Jedna z pracujących u nas dziewczyn była w doskonałych relacjach z bliskim współpracownikiem premiera. To była wpływowa osoba. I ten ich kontakt został wzmocniony. Zaczęli się częściej widywać, wyjeżdżać razem na weekendy. To nam pomogło. Po kilku tygodniach argumenty, z którymi nie mogliśmy się przebić, pojawiły się na posiedzeniu Stałego Komitetu Rady Ministrów i w konsultacjach międzyresortowych. Przepisy, które w nas uderzały, w końcu wypadły z ustawy.

***

Michał Majewski, „Tak to się robi w polityce”, Wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2018

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Izabela Pek i Stanisław Pięta to nie pierwszy taki romans w Sejmie. Niejeden polityk zapomniał się, będąc z dala od rodziny - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński