Lata 70. Gubin. Granica ma się dobrze. Jest doskonale strzeżona przez uzbrojonych w automaty pograniczników. W okolicy, wzdłuż brzegu rzeki chodzą patrole. Wyłapują każdą postać, która tylko pojawia się przy "zielonej granicy".
W mieście i okolicy stacjonuje potężna ilość wojska. Szare obiekty doskonale pasują do granicznego miasta państwa bloku sowieckiego. Szaro, buro, nijako. Nastrój imperium ZSRR czuć doskonale. Dalej, na Zachód Niemiecka Republika Ludowa - sojusznicy. Jeszcze dalej Republika Federalna Niemiec - marzenie, zakazane dla wielu.
W takiej scenerii ciężko przedostać się przez granicę w mieście. Tym, który udaje się jechać na Zachód i tak przechodzą wnikliwą kontrolę. Celnicy zaglądają we wszystkie zakamarki samochodów. Przeczesują bagaże. Zadają szczegółowe pytania o cel podróży. Dane z paszportów trafiają do komputerowej bazy danych. Powaga i strach, z tym kojarzona jest granica.
Mysz się nie przeciśnie. Czołg? Tak. Wielki, kilkudziesięciotonowy. Przejedzie przez granicę bez żadnych przeszkód. Nie padnie nawet jeden strzał. Nikt nie odda ani jednej salwy z armaty. Nikt nie zaglądnie do wnętrza, nie sprawdzi bagażu.
I tak też się stało. Polscy żołnierze pili w jednostce, albo gdzieś w mieście. Nieważne. Byli upici, ledwo szli. Jeden z nich dostał się do koszar. Tam przeszedł na plac, gdzie stacjonowały olbrzymie czołgi.
Bez problemu wsiadł do maszyny i uruchomił silnik. Ruszył przed siebie. Płynnie wyjechał z koszar. Minął bramę. Strażnicy nie zareagowali. Dziwne, że nic nie zrobili.
Czołg jechał dalej, w kierunku granicy. Po drodze niczego nie narobił. Żołnierz, który prowadził potężna maszynę spisywał się nam medal. Co było dziwne, kierował się w stronę przejścia granicznego. Dojechał tam bez żadnych przygód.
Czołg wjechał na przejście graniczne. Wyminął zapory i ruszył na Niemcy. I wtedy się zaczęło. Zaalarmowano odpowiednie służby. Zaczęło się wielkie zamieszanie. - Dobrze, że nikt nie strzelał - wspomina prokurator Jacek Buśko, wtedy prokurator wojskowy, dziś prokurator zielonogórskiej prokuratury okręgowej.
Czołg jechał ulicami Guben. Niemcy podążali za nim. - To była naprawdę bardzo poważna sprawa - mówi prokurator Buśko. Polski czołg jechał po niemieckim mieście. Niemieccy wojskowi robili, co tylko mogli, żeby maszynę zatrzymać. Nie użyli broni.
W końcu, tuż za miastem czołg wpadł w zapory. Tam gąsienice odmówiły posłuszeństwa. Silnik jedynie warczał, ale maszyn stała. - Żołnierz był kompletnie pijany, Nie był stanie utrzymać się na nogach. Jak on zdołał przejechać taką odległość wielkim czołgiem - dziwi się prokurator Buśko.
Jego czyn wywołał olbrzymie zamieszanie. Sprawa trafiła na samą górę władz wojskowych sojuszu. To groziło skandalem, a w najgorszym przypadku konfliktem.
Czołgista stanął przed sądem odpowiadając za dezercję. To było bardzo poważne przestępstwo.
Źródło:
Pijany żołnierz wsiadł do czołgu w Gubinie i... ruszył na Niemcy - gazetalubuska.pl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?