Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hit w Lidze Mistrzów PSG - Bayern. Co naprawdę dzieje się w paryskiej szatni i kto tu gra fair

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Dzisiejszy mecz PSG - Bayern ma szczególny wymiar. Z prawej Robert Lewandowski podczas treningu
Dzisiejszy mecz PSG - Bayern ma szczególny wymiar. Z prawej Robert Lewandowski podczas treningu Remigiusz Półtorak
Być może ujawnione właśnie horrendalne zarobki Neymara, jeszcze większe niż myśleliśmy, pogorszą atmosferę, ale na razie - wbrew temu, do czego starają się przekonywać wszystkie media... spoza Francji - ani szatnia PSG nie jest tak podzielona, ani gwiazdor z Brazylii nie ma w niej tylko wrogów. Choć problem niewątpliwie istnieje. Tylko gdzie indziej.

Środowy mecz z Bayernem, jeden z pierwszych hitów w tegorocznej Lidze Mistrzów, sam w sobie byłby wydarzeniem, ale w obecnej, napiętej atmosferze w obu klubach nabiera jeszcze większego znaczenia. Sytuacja jest zresztą paradoksalna. Z jednej strony Robert Lewandowski w wywiadzie dla "Spiegela" wyraził coś, co ponoć myśli nie tylko on - że mistrz Niemiec powinien być bardziej agresywny na rynku transferowym, jeśli chce podjąć walkę o najważniejsze trofea, z drugiej - właśnie taka polityka, chęci kupowania sukcesu za wszelką cenę, może powodować nieoczekiwane tarcia, czego przykładem jest obecnie drużyna francuska. Zderzenie jest więc nie tylko prestiżowe.

Publiczne starcie gwiazd PSG, Neymara i Cavaniego, na oczach całego świata o to, kto ma wykonywać rzut wolny i rzut karny w ligowym meczu z Lyonem, od dwóch tygodni uruchomiło lawinę spekulacji na temat podziałów w paryskiej szatni. Również od kilku dni sami zawodnicy, głównie za impulsem Daniego Alvesa i kapitana Thiago Silvy, wysyłają pojednawcze sygnały, że przynajmniej starają się opanować sytuację i wyciszyć emocje. Najpierw było to spotkanie w eleganckiej restauracji Victoria Paris tuż przy Łuku Triumfalnym, gdzie Alves, uważany za charyzmatycznego lidera szatni, którego brakowało od czasów odejścia Ibrahimovicia, zaprosił kolegów z zespołu. Przyszli wszyscy.

Potem, w ostatnią niedzielę, Thiago Silva zorganizował urodziny w jednym z salonów Parc des Princes. Na wspólnym zdjęciu udostępnionym w mediach społecznościowych nie ma tylko Meuniera, Kurzawy, Draxlera i Cavaniego. Czy należy z tego wyciągać jakieś daleko idące wnioski? Nie. Urugwajczyk już wcześniej zapowiedział, że się nie pojawi na imprezie, bo ma inne plany, od dawna wiadomo też, że nie jest amatorem takich spotkań i rzadko korzysta z uroków paryskiego życia. Z tego również powodu, jak ujawnia Damien Degorre, dziennikarz "L'Equipe" bodaj najlepiej poinformowany w niuansach paryskiej szatni, Cavani jako pierwszy opuścił wcześniejszą imprezę w Victoria Paris. Nie wynikało to bynajmniej z tego, że nie odpowiadało mu towarzystwo. Taki charakter.

Zresztą, jeszcze zanim do tego doszło, mogli sobie w cztery oczy wyjaśnić z Neymarem nabrzmiałe wątpliwości, a nawet Brazylijczyk miał przeprosić (potem także przed całą drużyną) za nadmierne uniesienie w szatni po meczu z Lyonem, kiedy między dwoma gwiazdorami zaiskrzyło do tego stopnia, że Thiago Silva i Marquinhos musieli interweniować, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli.

Ucho prezesa, czyli ryzykowna strategia właścicieli z Kataru
Problem tkwi jednak gdzie indziej. Pojednawcze gesty ciągle nie dały odpowiedzi na najważniejsze pytanie - kto ma w pierwszej kolejności strzelać karne dla PSG. Neymar uważa bowiem, że to powinna być jego domena jako największej i najdroższej gwiazdy zespołu. Cavani z kolei nie tylko ma lepszy procent wykorzystanych jedenastek w karierze (80,7 proc.; Brazylijczyk - 80 proc.), ale dzięki 49 golom w poprzednim sezonie oraz wzorowej pracy w defensywie zyskał szacunek w paryskiej szatni i jest przekonany, że zasłużył na swoją pozycję w drużynie.

W zasadzie starcie dwóch tak silnych osobowości powinna rozstrzygnąć instancja wyższa. I tu dochodzimy do sedna całej sprawy.
Spięcie na linii Neymar - Cavani jest, przyznajmy, dość efektowne dla kibiców, bo widać je na boisku jak na dłoni. Znacznie ważniejsza jest jednak jego geneza, a ona nie dotyczy tylko piłkarzy i ich wybujałych ego. W takich sytuacjach w normalnie funkcjonującej szatni powinien zadziałać autorytet trenera (w pierwszej kolejności), a jeśli to nie pomaga, nawet prezesa. W PSG tak to nie działa. Unai Emery nie potrafił do dzisiaj jednoznacznie ustalić hierarchii, kto jest za co odpowiedzialny, niejasno tłumacząc, że będzie to jeszcze ustalał z zawodnikami. Generalnie wydaje się trochę zagubiony w zarządzaniu takimi gwiazdami.
Najnowsze starcie jest jednak przede wszystkim pochodną filozofii obranej dawno temu, w zasadzie od początku katarskiej ery w Paryżu. W największym skrócie: Katarczycy w swoim zapędzie, aby zyskać uznanie na arenie międzynarodowej przyjęli, jak się dzisiaj okazuje, bardzo ryzykowną strategię. Szukając gwiazd, które mają nadawać klubowi światowy sznyt i rozpoznawalność (wcześniej był to Ibrahimowić, teraz jest Neymar), prezes Nasser al-Khelaifi dał im jednocześnie niemal wszelkie plenipotencje.

Złożyły się na to przeróżne czynniki, łącznie... z geopolitycznymi, bo mały emirat umiejętnie wykorzystuje "swój PSG" do rozgrywek wybiegających poza sport, ale kluczowy jest efekt: klub jako instytucja cierpi na tym kosztem pojedynczych zawodników. Wśród wielkich europejskich marek nie ma drugiej takiej sytuacji. Najbardziej widać to było przy okazji wybryku Serge'a Auriera, który publicznie zwymyślał trenera Blanka, ale nie dość, że szybko został rozgrzeszony, to jeszcze prezes pokazał się na trybunach podczas meczu rezerw, gdzie Auriera na krótko zesłano. Sygnał był ewidentny: jako klub jesteśmy w stanie tolerować takie zachowanie. W zasadzie od tego zaczęły się ubiegłoroczne kłopoty PSG, co znalazło potem odzwierciedlenie w fatalnych transferach (m.in Krychowiaka) i klęsce na boisku.

Co więcej, Nasser świadomie pielęgnuje taki układ. Jeszcze za trenera Blanka niektórzy zawodnicy mieli uprzywilejowany dostęp do ucha prezesa (szczególnie Ibra), teraz katarscy właściciele byli w stanie postawić wszystko na jedną kartę, byle tylko wstrząsnąć piłkarskim światem i sprowadzić Neymara, kupując go zapewnieniami, że tylko w Paryżu może wyjść z cienia Messiego. Czytaj: nikt nie będzie zasłaniał jego blasku.

O pozasportowym znaczeniu transferu Neymara do PSG pisaliśmy tutaj

Tu pojawia się drugi, równie istotny element, który nakłada się na brak skutecznego managementu. Walka o to, kto ma strzelać karne, uwidacznia tylko genetyczną rozbieżność między różnymi celami, jakie mogą przyświecać PSG jako klubowi i Neymarowi jako zawodnikowi. Brazylijczyk zdecydował się na Paryż skuszony mirażem niebotycznych pieniędzy (jak twierdzi Der Spiegel, 3,07 mln euro na miesiąc netto, czyli ok. 100 tys. euro na dzień!), ale przede wszystkim większym prawdopodobieństwem nagród indywidualnych, w tym Złotej Piłki. Nietrudno zauważyć, że ma na to większe szanse, gdy wszystkie światła będą rzucone tylko na niego, a drużyna całkowicie mu podporządkowana. W interesie klubu jest natomiast to, aby Neymar był, owszem, liderem, ale jeszcze bardziej - aby wkomponował się do zespołu, stanowiąc niezbędną wartość dodaną, widoczną w najważniejszych meczach o stawkę.

Połączenie tej wody z ogniem jest niewątpliwie najtrudniejszym wyzwaniem dla Unaia Emery'ego w tym sezonie.

A presja będzie się tylko zwiększać, czego próbkę mamy już teraz, po ostatnich publikacjach głownie hiszpańskich mediów. Nawet jeśli niekoniecznie mają one duży związek z rzeczywistością. Informacja katalońskiego "Sportu", jakoby zaraz po feralnym meczu z Lyonem Neymar miał domagać się od prezesa, aby klub pozbył się Cavaniego wydaje się czystą fantazją. Tak samo, jak antagonizowanie całej szatni przeciwko brazylijskiemu gwiazdorowi, co rozpowszechniał "El Pais". Hiszpanie mają wiele powodów, aby wkładać paryżanom kij w szprychy. Zresztą, znamienna jest jedna rzecz. Żadna z francuskich gazet, których dziennikarze mają najlepszy dostęp do tego, co dzieje się w szatni PSG, nie podjęła na poważnie tych rewelacji, nawet w kontekście czysto informacyjnym.

Ciekawsza jest za to odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście prezes al-Khelaifi proponował Cavaniemu duże pieniądze, żeby tylko zrezygnował ze strzelania karnych na korzyść Neymara. Nie można tego wykluczyć, choć i tu są poważne wątpliwości. Deal, jeśli wierzyć przekazom medialnym, miał być taki: Cavani, który miał w kontrakcie klauzulę, iż dostanie dodatkowy milion euro za tytuł króla strzelców otrzymałby taką kasę niezależnie od wyścigu snajperów. Od osoby, która zna wiele kulisów paryskiego klubu i powoływała się na dwa źródła, w tym jedno z otoczenia Cavaniego, usłyszeliśmy jednak inną wersję. Urugwajczyk posiadał taki zapis w umowie, ale starej, w podpisanym niedawno kontrakcie już go nie ma.

PSG i finansowe fair play: tu nie chodzi tylko o pieniądze
Mówiąc o dzisiejszym PSG nie należy też zapominać o specyficznym kontekście, który powstał po rekordowych manewrach na rynku transferowym. Paryżanie wdarli się na niego taranem, zachodząc za skórę potentatom. Prztyczka w nos dostała nie tylko Barcelona (Neymar), ale też Real (mający ochotę na Mbappe), a zagrożeni ofensywą napędzaną państwowym zapleczem z Kataru poczuli się m.in. Juventus i Bayern, by wymienić tylko tych największych. Nie jest to pierwsza taka sytuacja (wcześniej kupić sukces chciał też Abramowicz w Chelsea i szejkowie z Emiratów w City), ale tutaj mamy jednak do czynienia z czymś historycznym. Inwestycja Kataru w PSG ma wymiar wykraczający poza sport, dlatego nie brakuje chętnych, którzy z różnych powodów chętnie podłożyliby nogę paryżanom. Najbardziej ewidentnym sposobem na to jest kontrola finansowego fair play.

Idea tego narzędzia (o ironio, wprowadzonego w życie przez byłego prezesa UEFA Michela Platiniego, który... zachęcił do inwestowania Katarczyków w Paryżu) trochę się ostatnimi czasy zdewaluowała, to fakt, ale mimo wszystko pogłoski o jej śmierci wydają się przesadzone.

W praktyce paryżanie nie uciekną przed zbilansowaniem wydatków i zysków (w ciągu trzech lat strata nie może być wyższa niż 30 mln euro), ale... mają na to trochę czasu. Zgodnie z przyjętymi zasadami transfer Neymara będzie rozpatrywany przez instancje kontrolne dopiero jesienią przyszłego roku, a umowa Mbappe (180 mln euro), ze względu na kruczki prawne i zapis o wypożyczeniu piłkarza, jeszcze rok później. Co więcej, 402 mln euro na transfery tych dwóch zawodników plus ponad 150 mln euro rocznych zarobków podlega amortyzacji przez cały okres kontraktu, czyli pięć lat.

Można oczywiście mieć wątpliwości co do polityki PSG, ale na dzisiaj spekulacje o wyrzuceniu drużyny z pucharów są dosyć ekstrawaganckie. Kluczem będzie bowiem to, co stanie w ciągu najbliższego roku. I to na wielu polach - marketingowym, biznesowym i sportowym.

Prezes al-Khelaifi liczy przede wszystkim na zwiększenie przychodów od 20-40 proc. związanych z szeroko rozumianym sponsoringiem, prawami telewizyjnymi, merchandisingiem. Zadanie bardzo ambitne, bo już teraz (dane Deloitte za rok 2016) przychody paryskiego klubu wywindowały do 521 mln euro. Paradoksalnie, jest jednak jeszcze pokaźny margines. PSG dostaje na razie od sponsora technicznego (Nike) i od sponsora na koszulkach (Emirates) po 25 mln euro rocznie, podczas gdy inni potentaci mogą liczyć na dużo więcej (MU - 61 mln od Chevroleta, Chelsea - 66 mln od Nike). Nie ma wątpliwości, że nastąpi renegocjacja umowy, tym bardziej, że Neymar i Mbappe mają tego samego sponsora z charakterystycznym przecinkiem, a role zostały już rozdzielone - Brazylijczyk, jako globalna marka będzie motorem napędowym na całym świecie, Mbappe, jako dziecko Paryża, ma być twarzą we Francji, a szczególnie w stolicy i na przedmieściach.

Bardziej problematyczne będzie z pewnością zwiększenie lukratywnej umowy sponsoringowej, według której PSG otrzymuje grubą kasę od podległego emiratowi funduszu Qatar Tourism Authority. Gdy przed trzema laty kontrakt ten opiewał na kwotę 200 mln euro rocznie, UEFA wysłała paryżanom ostrzeżenie w związku z finansowym fair play i dostosowała umowę do ówczesnych wartości rynkowych, obniżając ją o połowę. Od tego czasu kontrakt znowu poszybował w górę i dzisiaj jest na poziomie 175 mln euro. Nie wiadomo jeszcze jak europejska instancja na to zareaguje.

Jeśli paryżanie chcą utrzymać równowagę, działania poza boiskiem są niezbędne, ale równie istotne będzie... przekonanie wielu zawodników, aby odeszli. To potencjalnie kolejne wewnętrzne źródło konfliktów. O tym, że paryską szatnię trzeba odchudzić, wiadomo od momentu, gdy Neymar podpisał kontrakt. Inaczej się nie da, bo sprzedaż zawodników i zmniejszenie budżetu na zarobki (jak stało się w tym sezonie w przypadku Krychowiaka, którego całość ponad 5-milionowego wynagrodzenia przejął West Bromwich Albion) są konieczne, aby paryżanie mogli zapłacić Neymarowi niebotyczną kasę, ale też - w szerszym kontekście - spełnić warunki finansowego fair play. Próbkę jak to może być skomplikowane mieliśmy już tego lata, gdy padła propozycja, żeby sprowadzenie Mbappe z Monaco połączyć z oddaniem do księstwa któregoś z całkiem niezłych piłkarzy (Draxler, Lucas, Pastore, Di Maria). Wszyscy postawili jednak weto (zawodnicy z Ameryki Płd. bronili się przed odejściem, argumentując między innymi, że ich żony są w ciąży...), co zapowiada, jak trudne negocjacje szykują się w najbliższych miesiącach, gdy klub rzeczywiście stanie pod ścianą. Na razie wszyscy grają na czas.

Nie zmienia to generalnej konstatacji, która wyłania się z analizy finansowego fair play. Paradoksalnie, w wojnie, którą dotychczasowi potentaci europejskiego futbolu wytoczyli nuworyszom z Paryża, mniej chodzi o astronomiczne pieniądze, które zostały położone na stole, a bardziej o władzę i kontrolę nad rynkiem transferowym.

I drugi wniosek: ustanowienie finansowych reguł gry ma bardzo pozytywny efekt, jeśli weźmiemy pod uwagę zmniejszenie zadłużenia europejskich klubów (1,7 mld euro w 2011 roku, 286 mln w ubiegłym), ale spowodowało jednocześnie umocnienie futbolowej oligarchii, wcześniej budowanej często na... ogromnym zadłużeniu. W tym znaczeniu nie ma tu nikogo, kto mógłby z czystym sumieniem rzucić kamieniem. W takich warunkach paryżanie postawili na inną metodę - wyważenia drzwi z futryną, decydując się jednocześnie na bardzo ryzykowny zabieg sportowy, bo nadmiar graczy ofensywnych może powodować nierównowagę całej drużyny.

Mecz z Bayernem będzie więc pierwszym testem, czy taka filozofia jest skuteczna. Choć przy okazji warto przypomnieć inną ciekawostkę. Działacze z Monachium nie unikają okazji, aby wbić szpilkę kolegom z Paryża, ale te ataki nie są tak ostre, od kiedy okazało się, że sami mają bliskie związki z Katarem, a dwuletnia umowa z lotniskiem w Dausze przynosi im 7 mln euro rocznie. I ma tam być nawet otwarty oficjalny sklep Bayernu z pamiątkami.

Business is business.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hit w Lidze Mistrzów PSG - Bayern. Co naprawdę dzieje się w paryskiej szatni i kto tu gra fair - Dziennik Polski

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński