Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia regionu. Bliskie spotkania na wodzie i w powietrzu

Piotr Kawałek
Fot. Archiuwm
W naszym regionie latające spodki atakowały kutry rybackie, lądowały na wyspie Wolin, ale też uciekały przed myśliwcami bojowymi. Tak miały wyglądać spotkania z UFO na polskim Wybrzeżu.

Jedna z najbardziej wiarygodnych relacji z wizyty Niezidentyfikowanego Obiektu Latającego dotyczy spotkania z czerwca 1983 roku. Opisał ją Dirk Vander Ploeg, badacz UFO. 6 czerwca przed południem na ekranach radarów wojskowych w podsłupskim Głobinie pojawił się nieznany obiekt, który przemieszczał się nad polską strefą Morza Bałtyckiego na wysokości Darłowa.
Aby sprawdzić, kto naruszył naszą przestrzeń powietrzną, wysłano dwa samoloty odrzutowe TS11 Iskra. Jeden wystartował z Redzikowa koło Słupska (z lotniska, na którym powstanie amerykańska tarcza antyrakietowa), drugi z Zegrza Pomorskiego pod Koszalinem.

Kapitan Zbigniew Praszczałek, pilot Iskry, która wystartowała z Redzikowa, pierwszy dotarł do celu, miał raportować: „Lecieliśmy na wysokości stu metrów, w okolicach Darłowa. Mimo intensywnych manewrów nie udało mi się zauważyć celu.”
Po wzniesieniu się na wysokość czterech kilometrów nad poziom morza zauważył coś zdumiewającego.

– Widzę cel. Jest w kolorze stali, wygląda jak obracające się cygaro, zakręca jak bumerang. Nie ma żadnych widocznych oznaczeń ani cech charakterystycznych dla jakiegokolwiek samolotu – powiedział do centrum dowodzenia.

Otrzymał zezwolenie na zestrzelenie obiektu, gdy miał wcisnąć przycisk uruchamiający karabin pokładowy... ­obiekt nagle zniknął.
Tak później raportował tę sytuację: „Nie zauważyłem ani silników, ani żadnych śladów dymu. Obiekt manewrował z zadziwiającą prędkością. W pewnym momencie musiałem wykonać gwałtowny skręt w kierunku północno-wschodnim, ponieważ obiekt znajdował się w takiej odległości, że mogło dojść do zderzenia. Poprosiłem stanowisko dowodzenia o zgodę na użycie broni. W tym czasie obiekt próbował dostać się w tylną część samolotu. Gwałtownie zniżyłem wysokość do 300 metrów ponad poziom morza. W tym czasie przyszła zgoda na użycie broni. Niestety, za późno. W trakcie manewrów zbliżyłem się do niego na odległość nie większą niż 90 metrów. Widziałem go bardzo wyraźnie”.

Po latach tę relację potwierdził nam Ireneusz Bijata, były pilot myśliwców i były radny Słupska, który w 1983 roku pełnił służbę w Redzikowie. Na łamach „Głosu Dziennika Pomorza” mówił: – Wszyscy wiedzieli, że stało się coś dziwnego. Zresztą samo wydanie rozkazu zestrzelenia było sytuacją wyjątkową – opowiada. – Piloci po wylądowaniu mówili o obracającym się, stalowym cygarze. Z powodu niewykonania rozkazu piloci musieli tłumaczyć się przed przełożonymi i prokuratorem.

Zbigniew Praszczałek, pilot, który miał zestrzelić UFO, z wojska odszedł dopiero w marcu 2013 roku, po 40 latach pracy. Po odejściu z Redzikowa był m.in. attaché obrony przy Ambasadzie RP w Iraku, ostatnie zajmowane stanowisko służbowe: koordynator Biura Łącznikowego NATO w Tbilisi w Gruzji.

Na kolejną niesamowitą relację natknęliśmy się na portalu altao.pl. Spotkanie z UFO opisał francuski badacz Jacques Vallee w książce Anatomy of a Phenomen. 31 lipca 1953 roku o godzinie 19.00 na drodze na wyspę Wolin miał wylądować metaliczny obiekt o średnicy około dwudziestu metrów, który nadleciał z ogromną szybkością. Widziało go siedmiu ludzi. Wedlug ich relacji obiekt miał kształt dysku z kulistą kopułą w środku. Wzdłuż jego obwodu biegł ciąg otworów. Niestety, z tej relacji nie dowiadujemy się, jak długo UFO gościło na wyspie i czy doszło do kontaktu.

29 lat później, w 1982 roku, na Wolinie znów miało wylądować UFO. Jeśli wierzyć relacjom, harcerka, 13-letnia wówczas Ilona, i jej kolega z hufca około trzeciej godziny w nocy kończyli wartę, gdy nagle ujrzeli nad morzem silną łunę światła. Nad plażą dość nisko wisiał elipsowaty obiekt o średnicy około 15 metrów. Promieniował pomarańczowym światłem. Gdy para podeszła bliżej, ogarnął ją paraliż. Chcieli uciec, ale nie mogli ruszyć się z miejsca. Wkrótce obiekt uniósł się pionowo w górę, na chwilę zawisł, a następnie zniknął. Harcerzom nic się nie stało.

W książce pt. „Bermudzki Trójkąt Śmierci” Henryk Mąka opisuje inną relację pilotów wojskowych z października 1958 roku „Noc była bezchmurna. Księżyc świecił jasno. Około 1.30 lecieliśmy w dwie maszyny na wysokości 4000 metrów. W pewnym momencie usłyszałem przez radio głos kolegi: uważaj, coś żółtego kręci się wokół mnie i goni mnie! Za chwilę ujrzałem wyraźnie jakiś świecący owalny przedmiot, który oddalał się z olbrzymią szybkością. Wraz z kolegą popędziliśmy za obiektem. Światło jednak znikło. Zdezorientowani schodziliśmy do lądowania. I nagle w momencie trzeciego skrętu świecący przedmiot pojawił się znowu. Ruszyliśmy w pogoń. Nieznany obiekt okazał się dużo szybszy. Nie gasząc świateł, oddalał się od nas z łatwością. Twierdzę, że musiał mieć szybkość powyżej dwóch stopni macha. Wylądowaliśmy zdziwieni w najwyższym stopniu. Zjawisko to obserwowano również na ziemi, gdzie określono je jako szybko przesuwające się kule o dziwnym blasku” .

UFO zauważyli również rybacy z kutra „Hel 127” latem 1979 roku. Pod koniec sierpnia nad Bałtykiem działy się dziwne rzeczy. Przez kilka dni z rzędu ludzie opowiadali o świecących kształtach unoszących się nad morzem oraz w okolicach lotniska w Rębiechowie, nad Pruszczem Gdańskim i w Malborku. Relację rybaka Lucjana Szomborga spisał Stanisław Barski i jest dostępna na portalu paranormal.pl: „W czwartek, 23 sierpnia, w południe, znalazłem się na łowisku ok. 40 mil morskich od Helu. Dwa próbne zaciągi nie dały rezultatu – ryb nie było. Około godziny 19.30 włączyłem radar – żadnego sygnału. Radar nagle zaczyna działać i po kilku minutach znów przestaje. Na niebie, po burcie pojawiają się lecące wysoko dwa obiekty latające. Nie słyszę ich, obserwuję jednak uważnie i widzę, jak odrywa się od nich świecący punkt i wlatując do morza kilkaset metrów od kutra przemienia się w ognistą, czerwoną kulę.” Szyper chciał się zbliżyć do tajemniczego obiektu, ale kula wciąż ustawia się w linii dziobu. Kolejne manewry nic nie dają.

„Nagle czuję, że moje ciało drętwieje, coś z potworną siłą uciska mi klatkę piersiową, czuję silny, ostry zapach, ogarnia mnie strach. Kuter zaczyna dziwny taniec. Półprzytomny, na kolanach czołgam się, chwytam za ster, daję „cała lewo na burtę”, kompas nie działa. Co się z nami dzieje? Wiem, że gdzieś niedaleko jest ojciec, muszę go ostrzec, wołam przez radio - uciekajcie od tej czerwonej boi. Czuję, że tracę świadomość, słyszę głos ojca „co wy wyprawiacie z tym kutrem”. Głos ten mobilizuje mnie na chwilę, jeszcze raz ostrzegam przed ognistą kulą i instynktownie biorę kurs na Hel. Z potwornym bólem głowy i klatki piersiowej prowadzę kuter. Widzę coraz gorzej, co chwila tracę wzrok. Umieram, ale wczepiam się kurczowo w ster. Kula stale mi towarzyszy. Dopiero po jakimś czasie zaczyna powoli znikać. Powoli też mijają bóle, ustępuje paraliż, poprawia się wzrok. Tylko w ustach wciąż czuję słodkawy smak. Widzę kuter ojca, który asekuruje mój powrót do Helu. W porcie jesteśmy nad ranem. Pod koniec dnia udajemy się wszyscy do szpitala wojskowego. Każdy z nas osobno składa relację i zostaje dokładnie przebadany. Lekarze stwierdzają ostre stany depresyjne i wykluczają możliwość zbiorowej psychozy. Jedynie u mnie ujawniono zmiany w rytmie pracy serca”. Lucjan Szomborg zmarł w 1991 r. na serce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Historia regionu. Bliskie spotkania na wodzie i w powietrzu - Głos Koszaliński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński