Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gruzini znowu przeżywają wojnę

Bogna Skarul
Janusz Szewczuj jest honorowym obywatelem Tbilisi.
Janusz Szewczuj jest honorowym obywatelem Tbilisi. Fot. Karol Gałecki
Janusz Szewczuk, doradca prezydenta Gruzji ds. samorządowych z ramienia Banku Światowego, opowiada o sytuacji w Gruzji.

- Miał pan być teraz w Gruzji.

- ... i razem z samorządowcami przygotowywać wizytę na targach w Monachium. Mieliśmy zachęcać międzynarodowe sieci handlowe do inwestowania w Tbilisi. Ale mój kolega Gruzin zadzwonił do mnie i powiedział, żebym nie przyjeżdżał, że jak coś się już wyjaśni, to zadzwoni do mnie później. Jeśli w ogóle ktoś do mnie zadzwoni. Przeraziłem się. W Tbilisi mam znajomych, partnerów. Od 2002 roku byłem już tam setki razy. Związałem się z nimi.

- Pamięta pan pierwsze wrażenia?

- Z lotniska międzynarodowego w Tbilisi jechałem taksówką do hotelu drogą, która wcale drogi nie przypominała. To była dziura na dziurze. Tylko od czasu do czasu można było zauważyć kawałek asfaltu. Dziś jest inaczej. W każdym razie, było inaczej kiedy parę tygodni temu byłem w Gruzji. To kraj z autostradami, międzynarodowymi sieciami hoteli, oddziałami najważniejszych światowych banków. To kraj w rankingu Banku Światowego, który najszybciej się rozwija.

- Czy parę tygodni temu czuło się tam groźbę wojny?

- Nie w sposób bezpośredni. Gruzja od paru ładnych lat jest skonfliktowana z Osetią i Abchazją. Ale to nie jest wojna narodowa. Tu chodzi o ropę i gaz ziemny z Morza Kaspijskiego. Parę dni temu rozmawiałem z matką prezydenta Gruzji, która tę wojnę przeżywa jak każda matka. Dla niej nie ma znaczenia kto ginie, kto cierpi. Boli ją, że cierpią ludzie. Z drugiej strony wie przecież jacy są Gruzini. Niezwykle honorowi, wojowniczy, a relacje międzyludzkie są dla nich bardzo ważne. Wie też, że to co się teraz dzieje na Kaukazie, przejdzie na następne pokolenia.

Ale ta wojna ma też inny obraz. Moja współpracownica w Tblilisi ma 30 lat i to jest druga wojna jaką przeżywa. W czasie pierwszej uciekła z rodziną do stolicy. Mieszkała przez lata w obozie dla uchodźców. Cała rodzina dorabiała się wszystkiego. Od przysłowiowej solniczki. Dziś ma taką samą perspektywę przed sobą. Drugi raz musi zaczynać od nowa. Będzie jej łatwiej niż wtedy, bo jest już wykształcona (studiowała w Polsce), poza tym Gruzja się zmieniła.

- Jak się zmieniła?

- W rankingach Banku Światowego Gruzja jest na 28 miejscu pod względem regulacji prawnych dotyczących zarówno gospodarki, jak i życia codziennego. Tam widać transfer kapitału. Tam ludzie chcą iść do przodu. Dla porównania - Polska w tym samym rankingu jest na 78 miejscu. W Gruzji spotykają się kapitały z całego świata. Jest amerykański, japoński, niemiecki, nawet turecki.

- A polski?

- My Gruzinom dajemy co innego. Doświadczenie. Oni sami podkreślają, że Polska jest dla nich krajem do naśladowania. To co oni teraz przechodzą, ich transformacje - my przeżyliśmy parę lat temu. Jeszcze niedawno, tak jak kiedyś u nas, za kierownicą taksówki siadali ludzie z kilkoma dyplomami uniwersytetów. Bo to po upadku państwowej własności było dość proste. Mieli swoje samochody, czyli mieli swój mały warsztat. Innej pracy nie było. Teraz jest inaczej. Ludzie z wiedzą i doświadczeniem odnaleźli się. Pracują w większości w swoich zawodach, albo byli na tyle elastyczni, że się przekwalifikowali.

- Jak się żyje w Gruzji?

- Lepiej niż kiedyś, ale Gruzini też mają swoje kłopoty. Najbardziej na transformacji ucierpieli emeryci i renciści. Miesięczna emerytura to około 60 dolarów, czyli w złotówkach 130 zł. Chleb kosztuje teraz w Tbilisi w przeliczeniu 0,5 dolara, kiełbasa 1,25 dolara, a kilogram pomidorów 0,8 dolara. Ale jednocześnie bardzo wzrosły ceny utrzymania mieszkania. Choćby wywóz śmieci. Jeszcze w 2002 roku w milionowej stolicy Gruzji nie było w ogóle systemu wywozu śmieci. Paliło się je na ulicach. Teraz system jest, ale trzeba płacić.

Nadal jednak, szczególnie na peryferiach dużych miast, ludzie żyją w katastrofalnych warunkach mieszkaniowych. Ale też jeszcze parę lat temu w Tbilisi, oprócz jednej nitki metra, nie było w ogóle komunikacji miejskiej. To bardzo trudno sobie wyobrazić, że codziennie milion osób dawało sobie radę bez tramwajów i autobusów.

- Mówił pan, że relacje między ludźmi są dla Gruzinów niezmiernie ważne.

- Mają serce na dłoni. Ale jednocześnie są niesłychanie dumni i symboliczni. Podczas jednego z pierwszych pobytów na Kaukazie jeden z obserwatorów, tak był wdzięczny za pomoc z jaką przyjechaliśmy do Tibilisi, że zaprosił nas na najlepszy szaszłyk w Gruzji. Wsadził nas do samochodu i wyruszyliśmy w góry. Przejazd 200 kilometrów trwał 6 godzin, bo tam jeszcze nie było dróg. Nasz gospodarz nazywał się Dawid Kazbegi. Zawiózł nas pod górę Kazbegi do miejscowości Kazbegi. Pokazał nam pomnik wielkiego gruzińskiego poety Kazbegi. Duma z niego aż biła. A ja wszedłem do sklepu spożywczego, po którym latały wieprze i spotkałem kolegę z Polski.

- Turyści już odkryli Gruzję?

- To jeszcze nie francuska Riwiera, ale coraz więcej przyjeżdża miłośników górskich wycieczek. Jest też gruzińskie wino, życzliwi ludzie i wspaniała kultura. W Tbilisi jest kilka dużych teatrów i wszystkie są pełne. I najlepsze sieci hoteli. Bo Gruzja przeszła właśnie wielki skok cywilizacyjny.

- Ale stanęła. Czy pojedzie Pan z Gruzinami do Monachium na targi?

- Oczywiście, że razem pojedziemy. Musieliśmy tylko nieco przerobić nasze hasło promocyjne. Miało być "Tbilisi, to jest to miasto, ten czas", ale po tym co się wydarzyło zmieniliśmy na: "Dobre miejsce na następny sezon".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński