Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Goście na stałe

Magdalena Łukasiuk, 13 września 2002 r.
33-letni Phan Van Son osobiście przygotowuje potrawy w swoim barze.
33-letni Phan Van Son osobiście przygotowuje potrawy w swoim barze. Magdalena Łukasiuk
Nie sposób przejść obojętnie obok kogoś o innym kolorze skóry i oryginalnej urodzie. Trudno się nie uśmiechnąć, kiedy łamią sobie język na polskim "cz" i "ć". Cudzoziemcy w naszym mieście przywykli do tego, że stanowią "atrakcję".

Amadou Sy z Senegalu w Polsce mieszka już 24 lata. Dokładnie pamięta kiedy przyjechał do naszego kraju. To był październik 1978 roku.
- Papież jechał wówczas do Rzymu, a ja do Polski - wspomina. - W Senegalu, który był i jest krajem kapitalistycznym wszyscy dziwili się, że jedziemy do kraju socjalistycznego, za "żelazna kurtyną". Znajomi byli przekonani, że jesteśmy straceni. Byłem wtedy bardzo młody, miałem niespełna 20 lat. Było w tej wyprawie coś zakazanego. Może była przeznaczeniem? Jeszcze w liceum należałem do koła historyczno-geograficznego. Bardzo interesowałem się krajami Europy Wschodniej i II wojną światową. Wśród kolegów uchodziłem za "eksperta" w tej dziedzinie. Potem okazało się, że fascynację wschodnioeuropejskimi krajami mogę pogłębić.

Kukuryku, czyli mąż kury

Zanim jednak Senegalczyk trafił do Stargardu, kilka lat mieszkał w Łodzi. Zaraz po przyjeździe uczęszczał na ośmiomiesięczny kurs języka polskiego dla cudzoziemców, który prowadzono przy tamtejszym uniwersytecie. Przyznaje, że po jego ukończeniu ledwie mówił w naszym języku. Prawdziwą męka były dla niego zakupy.
- Przeżywałem ogromny stres w sklepie - opowiada. - Często chodziłem tam ze słownikiem. Zdarzało się, że na przykład chciałem kupić masło i pokazywałem je ekspedientce. Ona próbowała zrozumieć, o co mi chodzi: jajka, ser, kurczak? W końcu rezygnowałem i wychodziłem z kurczakiem. Po odstaniu w długiej kolejce! Potem, gdy już upewniłem się, jak po polsku jest masło, wracałem. Znowu trzeba było odstać swoje.
W tamtych czasach pan Amadou przebywał z ok. 300. studentami z 75 krajów. Grupa szybko stworzyła swój własny słownik języka polskiego, który miał ułatwić codzienne kontakty. I tak powstały słowa takie jak "nogawiczka" czyli skarpetka - od polskiej rękawiczki, albo zwroty: woda do pióra - atrament czy kukuryku lub mąż kury.
Pan Amadou ukończył Akademię Górniczo - Hutniczą w Krakowie - został geologiem. W 1984 roku wrócił do Senegalu, przez rok szukał pracy. Nie znalazł. Poczuł, że nie ma zobowiązań wobec swojego kraju. Tym bardziej, że na studiach w Polsce zakochał się. Razem z Anną planowali założyć rodzinę. Przez 10 lat mieszkali w Łodzi - pan Amadou pracował najpierw w swoim zawodzie, potem uczył języków francuskiego i angielskiego w szkole w Aleksandrowie Łódzkim. Przypadkowo poznał właściciela stargardzkich Zakładów Chemii Gospodarczej "Pollena". Ten zaproponował mu współpracę. Firma eksportowała wówczas szare mydło do krajów afrykańskich, a pan Amadou miał przeprowadzić analizę rynku w zachodniej Afryce. Znowu wrócił na sześć miesięcy do swojej ojczyzny. Po powrocie z Afryki właściciel "Polleny Stargard", zaproponował mu miejsce pracy w zakładzie w charakterze specjalisty ds. marketingu, a po sześciu miesiącach został kierownikiem działu marketingu i eksportu. Po 2 ,5 latach zrezygnował z pracy w "Pollenie". Potem jeszcze krótko pracował w Urzędzie Wojewódzkim w Szczecinie i w końcu trafił tu gdzie obecnie pracuje - do Urzędu Miejskiego w Stargardzie Szczecińskim. Mieszka z żoną, dwoma synami i córką na osiedlu Zachód. Twierdzi, że żyje polskim życiem, polubił zimę i bardzo lubi Święta Bożego Narodzenia.
- Nawet mój organizm się chyba przystawił na tutejszy klimat.- śmieje się. - Kiedy podróżuję do Senegalu, nie mogę już wytrzymać tamtejszego gorąca.

Wielbiciel kiszonej kapusty

Przez żołądek do serca - tak Wietnamczyk, Phan Van Son, zjednał sobie stargardzian. Chińsko-wietnamskie potrawy, które serwuje w swoim barze "Złoty Smok" przy ul. Kościuszki cieszą się sporym powodzeniem. Ludzie rozpoznają go na ulicy, zagadują, uśmiechają się. Przyzwyczaił się, że stanowi "lokalną atrakcję".
- Czasem matki z małymi dziećmi podchodzą do męża i pokazują palcem: patrz synku Chińczyk - opowiada jego żona Małgorzata. - On rozumie, ale jakby nigdy nic śmieje się z tego. Nie obraża się. Myślę, że właśnie tą życzliwością zjednuje sobie ludzi. Wie, że jest tu gościem i chce się za tę gościnę odwzajemnić. Próbuje poznać tutejsze zwyczaje, zaklimatyzować się.
Pani Małgorzata, stargardzianka od urodzenia, poznała męża ponad 4,5 roku temu. Małżeństwem są od ponad trzech lat. Na ich ślub sprowadzono tłumacza aż z Warszawy - pan Phan składał małżeńską przysięgę po wietnamsku. Teraz oboje marzą, że kiedyś, gdy będą mieli dzieci, pojadą do Wietnamu, do rodziny pana Phana, która żyje w miejscowości odległej 30 km od Hanoi. Jego rodzice są nauczycielami, ma jeszcze dwóch braci i trzy siostry. Nie widział ich odkąd przyjechał do Polski. Sześć lat temu zaczynał jako kucharz w Chińskiej Restauracji przy ul. Chrobrego. Dla niego przyjazd do Polski również był młodzieńczą przygodą.
- Byłem młody, nie miałem rodziny i zobowiązań - mówi pan Phan. - Pomyślałem, że jestem wolny... Miałem pracę, ale w Polsce przecież też ją miałem mieć. Uważałem, że jak będzie mi źle, wrócę. I było mi źle na początku. Obcy kraj, nikogo znajomego. Było mi smutno.
Dopiero kiedy poznał panią Małgorzatę zmienił zdanie. Przyznaje, że w jego kraju Polki uchodzą za jedne z ładniejszych kobiet na świecie.

Jak wyznał jej miłość?

- Zwyczajnie - dziwi się mojej ciekawości - U nas wyznaje się ją tak samo jak w Polsce - słowem, wzrokiem, gestem.
Co jego zdaniem różni Polaków od Wietnamczyków? Dla pierwszych zabawa oznacza taniec. Pan Phan dopiero w Polsce nauczył się tańczyć. W Wietnamie podczas towarzyskich spotkań w klubach czy kawiarniach śpiewa się karaoke. Czas upływa na rozmowach. Poza tym w małżeństwie Państwa Phan nie ma różnic - podkreślają oboje. Panują partnerskie stosunki. Mąż jedynie rządzi w kuchni. Oprócz azjatyckich specjałów potrafi przygotować pyszny rosół. W polskiej kuchni zaś uwielbia...kiszoną kapustę.

Od Znachora do doktora

Z Afgańczykiem, Qadirem Rahmanim, chirurgiem w stargardzkim szpitalu rozmawiamy w dniu szczególnym - w rocznicę 11 września. Rok po terrorystycznym ataku na Stany Zjednoczone Ameryki.
- 11 września zginęli niewinni ludzie - mówi. - Z jednej strony terroryzm jest dla mnie straszny. Terrorystów trudno nazwać ludźmi, nie nazwałbym ich nawet terrorystami, bo to nieodpowiednie słowo. Jednak data ta stworzyła nadzieję dla moich rodaków. Talibowie przez lata maltretowali ich, zniszczyli cały dorobek kulturowy mojego kraju, który powstawał przez wieki. To analfabeci, którzy służą jako narzędzie do zabijania. Dla nich książka, nauka i tradycja nie istnieje. Kiedy widzę w telewizji jak płoną wieże Word Trade Center mam przed oczami twarze moich przyjaciół, którzy zginęli z ich rąk. Dzięki 11 września, świat to w końcu zobaczył.
Rahamni w Polsce mieszka od ponad 16 lat. Decyzję o przyjeździe do naszego kraju podjął po szkole średniej. W Kabulu miał przyjaciół Polaków, którzy byli inżynierami. Bardzo imponowali mu wszechstronną wiedzą i wykształceniem. Zdawał na medycynę. Najlepsi studenci mieli do wyboru możliwość studiowania między dawnymi NRD i Czechosłowacją oraz Węgrami i Polską. Fasynacja polskimi przyjaciółmi sprawiła, że wybrał nasz kraj. Na studiach w Pomorskiej Akademii Medycznej poznał przyszłą żonę - Beatę. Mają trójkę - dzieci dwie córki i syna. Przed 90 rokiem był w swoim kraju trzy razy. Był także w Nowym Jorku, bo tam mieszka jego najbliższa rodzina. On czuje się najlepiej w Polsce.
- Przyroda stanowi dla mnie największe piękno i wartość tego kraju. - mówi doktor Rahmani. - Dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu z moją rodziną. To mnie najbardziej relaksuje. Ale i wasza kultura też mnie interesuje. Bardzo się przecież różni. Cenię polskie kino, szczególnie filmy Andrzeja Wajdy - "Kanał" i "Człowieka z marmuru". Jednak pierwszy polski film, który obejrzałem jeszcze w Afganistanie, to był "Znachor".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński