Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gortat: Finał NBA kompletnie mnie nie interesował. Na razie mam dość koszykówki

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Marcin Gortat przy mikrofonie czuje się równie swobodnie jak na parkiecie. We wtorek czarował uczniów Zespołu Szkół na krakowskim osiedlu Dywizjonu 303. Tam swoją siedzibę ma właśnie Szkoła Gortata
Marcin Gortat przy mikrofonie czuje się równie swobodnie jak na parkiecie. We wtorek czarował uczniów Zespołu Szkół na krakowskim osiedlu Dywizjonu 303. Tam swoją siedzibę ma właśnie Szkoła Gortata Joanna Urbaniec / Polska Press
Marcin Gortat, koszykarz Washington Wizards, odwiedził we wtorek w Krakowie szkołę sportową, której jest założycielem i patronem. My porozmawialiśmy z nim nie tylko o edukacji, ale także o PZKosz (padają mocne słowa) i… spotkaniu z Davidem Cameronem, byłym premierem Wielkiej Brytanii. A także o przyszłości. W NBA nasz jedynak w w tej lidze widzi się jeszcze przez trzy-cztery lata. Tylko w jakiej drużynie?

W szkolnych murach czuje się Pan swobodnie czy wracają młodzieńcze traumy?
(śmiech) Może szkoła nie była czymś, co ubóstwiałem, ale traum nie mam, w panikę też nie wpadam. Poza tym tu czuję się dobrze, bo to jest moja szkoła. Tu są fantastyczne dzieci, fantastyczna kadra. Krakowska filia naszej szkoły rośnie w siłę, bardzo fajnie układa nam się też współpraca z miastem. Ze strony władz jest duża życzliwość i pomoc. Bo nieważnie jak duży jest Marcin Gortat, pewnych rzeczy sam nie przeskoczy.

Szkoła Gortata jest też w Łodzi, wkrótce otworzycie kolejne w Poznaniu i Trójmieście. Czym dla Pana jest ten projekt? Campy, koszykarskie kliniki mają naturalny związek z Pana zawodową drogą. Ale szkoły?
To część większej układanki, którą próbujemy poskładać. Układanki pod nazwą system szkolenia w Polsce. Szkoły są w niej ogromnym puzzlem. Mówię tu głównie o koszykówce, ale cieszę się, że mamy różne dyscypliny i rozwijamy to wielowątkowo. Wierzę, że dzięki tym szkołom wyrosną przyszli medaliści.

Marcin Gortat z wizytą w swojej szkole

Krótko mówiąc, od dołu próbujcie zbudować system, który wyprze stare mechanizmy.
Świat się rozwija, zmienia. Technologia idzie do przodu, dziś już nie nie korzystamy z telefonów, na których trzeba wykręcić numer, dzwoni się przez Facetime. Tak samo jest ze sportem, trzeba iść z duchem czasu. Programy, które były stworzone… Hm, w koszykówce tych programów już nie ma. Zniknęły. Trzeba budować je od nowa i trzeba budować je lepsze.

Sugeruje Pan, że PZKosz jest jeszcze w epoce telefonów z tarczą?PZKosz dzisiaj nie ma, gdzieś zniknął. Został w epoce kamienia łupanego, a może zgubił się jeszcze wcześniej. Nie mówię tego dlatego, żeby się wyzłośliwiać i wbijać szpilki, ale stwierdzam fakt: PZKosz jest w krytycznym stanie. Trzeba to wszystko wyczyścić i zacząć od podstaw.

Brzmi Pan jak człowiek z misją.Mam swoją własną misję. Nazywa się Marcin Gortat, ja nie potrzebuję innych organizacji i związków, żeby coś stworzyć. Robię swoje, działam. Mam bardzo silne zaplecze pracowników, zaufanych ludzi. Również zaplecze medialne i finansowe. Staramy się to wszystko sensownie poukładać. Jesteśmy cierpliwi. Wyniki naszej pracy pojawią się za pięć-siedem lat. Ja już wtedy będę siedział na kanapie, jadł pizzę, przerzucał kanały w telewizji i – taką mam nadzieję - oglądał naszych wychowanków grających w reprezentacji.

A zarwał Pan noc, żeby obejrzeć piąty mecz finału NBA?Nie, kompletnie mnie to nie interesowało. Zobaczyłem dopiero na Twitterze, że wygrało Golden State.

Zainteresuje Pana dopiero finał, w którym Pan będzie grał?
O, to na pewno, ale teraz było dla mnie ważniejsze spotkanie z dziećmi, chciałem być w formie. Poza tym na razie mam dosyć koszykówki, sezon niedawno się skończył i chcę się trochę od tego odciąć. Koncentruję się teraz na innych rzeczach, organizacji kolejnego campu (30 lipca w Łodzi – red.), wakacjach i tak dalej.

Telefon Pan jednak sprawdza, czy nie ma jakiś wiadomości od agenta o ewentualnych zmianach, ofertach?Sprawdzam, choć teraz jest jeszcze za wcześnie na konkrety. Na przełomie czerwca i lipca powinien zacząć się większy ruch w interesie.

Pan chciałby zostać w Waszyngtonie?He, he, pomidor. Następne pytanie proszę.

Załóżmy, że jest Pan skazany na zmianę. Wybrałby Pan zespół, który zagwarantuje dużą liczbę minut na parkiecie, czy taki, który będzie walczył o mistrzostwo?To musi być miks tego i tego. To musi być zespół walczący o finał, a ja na pewno muszę sporo grać. Mówiąc trochę zarozumiale, te dwa warunki muszą być spełnione.

Z ostatniego sezonu jest Pan zadowolony?Jeżeli w sezonie zasadniczym jesteś w gronie kilkunastu zawodników, którzy mogą pochwalić się średnią double-double (10,8 punktów i 10,4 zbiórek – red.), to byłoby głupotą, gdybyś z tego się nie nie cieszył. Zespół dotarł do półfinału play-off Konferencji Wschodniej, co też jest bardzo dobrym rezultatem. Choć niedosyt pozostał, bo byliśmy fajną drużyną i stać nas było na jeszcze więcej.

Podkreśla Pan, że rola centrów w NBA się zmienia.Kompletnie.

A zwiększa rola zawodników obwodowych.Dzięki Bogu, patrząc na to, co dostarczam do stołu, jestem w stanie utrzymać się w tej lidze i robić to na dobrym poziomie. Gdybym jednak dzisiaj dostawał się do NBA z umiejętnościami, które mam teraz, to w perspektywie kariery mającej trwać 10 czy 15 lat byłoby mi ciężko. Nie byłbym tak dominującym graczem. Dziś już nie podaje się piłek do centra, center jest takim typowym zadaniowcem, który stawia zasłony, zbiera, blokuje, gra w obronie, ewentualnie czyha na dobitki. Chyba, że rzucasz za trzy, wtedy możesz coś powalczyć.

Ale widziałby się Pan w takim, powiedzmy, Golden State?Heh, nie lubimy Golden State.

Do NBA puka teraz Przemysław Karnowski. Jest szansa, że te drzwi się przed nim otworzą?Chciałbym, mocno mu kibicuję. Przemek jest dla mnie jak brat, zresztą dużo klubów dopytuje się u mnie o niego. On jednak wie doskonale, co stoi na przeszkodzie i jaki jest jego problem. I tylko on go może rozwiązać. A miał na to pięć lat. Przed nim trudne zadanie.

Problem to waga i sylwetka.No tak, teraz jest jak jest. Czas pokaże, co będzie z nim dalej. Pod względem umiejętności na pewno jest kompletnym zawodnikiem.

Za chwilę fundacja MG13 zorganizuje już 10. camp. Szybko zleciało.Zleciało bardzo szybko, aż zbiera nam się czasem na refleksję. Chcieliśmy robić to tak długo, jak będę grał, ale nie spodziewałem się, że ten pomysł rozwinie się do flagowego formatu naszej fundacji i będzie miał stałe miejsce sportowym kalendarzu Polski. Nie wykluczam, że za rok trochę zmieni się formuła. Raczej nie będziemy już zapraszać zawodników z NBA, bo to nakłada na nas ogromne obowiązki organizacyjne. Być może jednak będziemy te campy robili w większej liczbie miast.

Energii Panu nie brakuje. Z Krakowa pojechał Pan prosto do Łodzi na spotkanie z Davidem Cameronem, byłym premierem Wielkiej Brytanii. Czego dotyczyło?Spokojnie, nie negocjowałem międzynarodowych umów, spotkanie miało charakter prywatny. To była w zasadzie kolacja. Uwielbiam spotykać się osobami, które miały w swoich rękach dużo władzy, doświadczeń, są bardzo inteligentnymi ludźmi, a ja mogę się czegoś od nich nauczyć.

To element przygotowań do tego, o czym opowiadał Pan uczniom? Do miękkiego lądowania po zakończeniu kariery?Statystyki są wymowne. W pierwszych pięciu latach po zejściu z parkietu wielu byłych koszykarzy bankrutuje, wpada w depresję. Nie radzą sobie z nową rzeczywistością. Ja kontrakt mam ważny jeszcze przez dwa lata, potem chcę podpisać jeszcze umową na rok, może dwa. Nie wyobrażam sobie, żebym grał w NBA mając więcej niż 37 lat. Ale tak, już teraz przygotowuję się do tego, co będzie potem.

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24

- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gortat: Finał NBA kompletnie mnie nie interesował. Na razie mam dość koszykówki - Dziennik Polski

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński