Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gehenna mieszkańców spalonego domu

Agnieszka Grabarska
- To wszystko co mamy. Z mieszkania ocalało jedynie to - pokazuje Marianna Woźniewicz. Obok stoi jej mąż.
- To wszystko co mamy. Z mieszkania ocalało jedynie to - pokazuje Marianna Woźniewicz. Obok stoi jej mąż. Agnieszka Grabarska
W ubiegłym tygodniu, w nocnym pożarze w Ciećmierzu, w gminie Karnice, dach nad głową straciło aż 11 osób. Z domu, w którym mieściły się mieszkania komunalne, zostały tylko zgliszcza.

Budynek ma być rozebrany. Pogorzelcy od kilku dni przebywają w szkole, w sąsiedniej wiosce.

W płomieniach najbardziej poszkodowane zostało starsze małżeństwo. Zabrano je do szpitala w Gryficach, pana Mariana - z oparzeniami twarzy drugiego stopnia, a jego żonę z zatruciem dymem. Państwa Woźniewiczów spotkaliśmy w dniu, w którym przyjechali do szkoły w Paprotnie.

Zostali z niczym

Jedna z dawnych klas, ma teraz być ich domem. W pomieszczeniu, które jako lokum zastępcze wskazała im gmina, oprócz tapczanów, stołu i kilku szafek nie było nic.

Małżeństwem natychmiast zaopiekowali się sąsiedzi. Pomogli także mieszkańcy okolicznych wiosek.

- Ludzie przynieśli mnóstwo ubrań. Właśnie sprawdzam, które będą pasowały. Ci państwo uciekali z płomieni w piżamach i na boso. Z części domu w której mieszkali, zostały tylko zgliszcza. Oni nie mają dosłownie nic - mówiła Emilia Piertala, młoda mieszkanka Ciećmierza, która od początku pomaga pogorzelcom.
Małżeństwo zostało bez dokumentów, a chorująca od lat na cukrzycę pani Marianna, bez leków.

- Ze szpitala dostałam zapas insuliny na jakieś półtora miesiąca. Ostatnio brałam niewielki kredyt, na życie. W ogniu zginęła też książeczka spłat. Nie wiem jednak za co później będę kupowała lekarstwa - martwi się kobieta.

Mogli zginąć

Mimo ogromnych strat, mieszkańcy i tak mówią o wielkim szczęściu. Dopiero teraz, kiedy emocje opadły, zdają sobie sprawę, że mogli zginąć w płomieniach. W trakcie akcji gaśniczej, zapalił się bowiem gaz z rozszczelnionego przewodu butli.

- Próbowaliśmy ratować dobytek tych ludzi, ale dym i płomienie były tak wielkie, że strażacy zabronili się zbliżać - wspominają mieszkańcy wioski.

Okazało się, że jedyną rzeczą ocalałą z pożaru, jest obrazek z wizerunkiem papieża. Kiedy Woźniewiczowie wrócili ze szpitala, sąsiedzi wygrzebali pamiątkę z ruin i przynieśli do szkoły.

- Jesteśmy szczęśliwi, że mamy chociaż to. Obrazek stał na parapecie. Nie jest nawet okopcony. To prawdziwy cud - uważa pani Marianna.

Skandal z prądem

Nie wiadomo jednak, czy dla tych ludzi los nadal będzie łaskawy. Atmosfera we wsi i w szkole, do której trafili, jest napięta. Są bowiem przypuszczenia, że to w ich mieszkaniu było zarzewie pożaru. Przy okazji, wyszedł na jaw kolejny skandal. W mieszkaniu przydzielonym przez gminę, które spłonęło, od ponad dziesięciu lat nie było prądu. Wolniewiczowie żyli przy świeczkach. Wodę bezinteresownie dostarczali sąsiedzi z domu obok.

- Media zostały odcięte, bo były zaległości w opłatach. Małżeństwem zajmowała się jednak opieka społeczna. Także zaraz po pożarze dostali żywność. Będą też doraźnie wspomagani finansowo - deklaruje Lech Puzdrowski, wójt Karnic.
Mieszkańcy wioski, którzy jednak bliżej znają całą sprawę, mają zastrzeżenia do władz gminy.

- Gdyby ktoś wcześniej pomógł tym ludziom, może nie doszłoby do tragedii. A tak cierpią teraz i oni i reszta pogorzelców - komentują mieszkańcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński