Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy foki sięgają po Mickiewicza. Nowy spektakl na deskach Teatru Małego w Szczecinie

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
Już 8 kwietnia na scenie Teatru Małego w Szczecinie premiera „Fok” według pomysłu Pawła Soszyńskiego i Marii Magdaleny Kozłowskiej. Widzowie będą mieli okazję zmierzenia się z teatrem w teatrze, a zarazem rodzajem detektywistycznego musicalu, który zgłębi zagadkę przejęcia teatralnej sceny przez foki. Więcej o premierze zdradzili nam Maria Magdalena Kozłowska, współautorka tekstu i Jan Tomza-Osiecki, odpowiedzialny za kostiumy i scenografię.

Polskę obiega niecodzienna nowina: podopieczne fokarium w Szczecinie wystawiają „Grażynę” Mickiewicza - czytamy w zapowiedzi spektaklu. Pierwsze, co przychodzi do głowy, to pytanie - to tak na poważnie?

- M. - Wystawienie dzieła Mickiewicza przez foki jest w spektaklu przedmiotem fantazji i spekulacji. Możemy je traktować jako plotkę, teorię spiskową albo poważne wydarzenie, które wpłynie na przyszłość teatru. Inspiracją była dla nas między innymi wojna informacyjna – fake newsy, propaganda, teorie spiskowe, pomijanie faktów i gubienie ich w natłoku wiadomości. Można powiedzieć, że status informacji jest głównym bohaterem tego spektaklu. Aktorzy prezentują całe spektrum możliwości podejścia do sprawy – wierzą, nie wierzą, wyciągają wnioski, ponoszą konsekwencje... A przede wszystkim wracają do źródeł teatru, by przypomnieć publiczności, dlaczego ludzki teatr jest tak szczególny. „Foki" są pewnego rodzaju kryształem, rozszczepiającym prawdę na różne jej wizje.

Podczas konferencji prasowej, jeszcze w ubiegłym roku, padła wskazówka, że „Foki” będą miały charakter musicalu detektywistycznego. Jak dosłownie powinniśmy potraktować ten zwiastun?

- M. - Na pewno nie jak zapowiedź tradycyjnego musicalu. Muzyczność „Fok” rodzi się na styku mowy i śpiewu, czasami bierze się z potrzeby wyrażenia emocji, które wykraczają poza język. Dźwięczne są też same kostiumy i scenografia. Jeśli chodzi o detektywistyczny charakter sztuki, odnosi się on do artystycznego śledztwa, badania - czym teatr może być, na ile możemy zmieniać relację między widzem a aktorem, jaka jest natura bycia na scenie i w końcu czy ludzki teatr może konkurować z teatrem foczym?

Ale skąd w tym wszystkim „Grażyna”? Nie jest to najbardziej znany utwór Mickiewicza.

- M. - No właśnie, czemu Mickiewicz? Czemu „Grażyna”? Czy foki same podjęły tę decyzję, czy ktoś wybrał za nie i je wyszkolił? Jakie będą konsekwencje dla teatru ludzkiego? Te i inne pytania obejmie nasze śledztwo.

Czołowy motyw „Grażyny” stanowi idea zachowania jedności narodowej Litwy. Patriotyzm, pycha i problemy moralne. Czy w tym „teatrze w teatrze” powinniśmy szukać odniesień do współczesności?

- M. - „Foki” zaczęliśmy wymyślać jeszcze z Pawłem Soszyńskim, dramaturgiem i drogim przyjacielem, który niestety zmarł w ubiegłym roku. Jednak nadal staramy się podążać za jego myślą i oryginalnym pomysłem. Pomysł narodził się, gdy żartowaliśmy z tendencji do pokazywania w teatrze tradycyjnych dzieł w nowym kostiumie i ich pozornej aktualizacji. I w tym miejscu pojawiła się „Grażyna”, która rzeczywiście nie jest najczęściej wystawianym klasykiem. Eskalując pomysł o uwspółcześnianiu tradycyjnej literatury, wyobrażaliśmy sobie, co by było, gdybyśmy te wszystkie zabiegi przepisali na zwierzęta. Foki były rodzajem pioruna, który w nas trafił – pewnie ze względu na epickie sceny batalistyczne w „Grażynie”, na ich tłumność i grupowość.
Ważnym elementem tej historii jest też kobiecość, emancypacja głównej bohaterki rozgrywająca się na polu wyboru między patriotyzmem a lojalnością wobec męża. Do tego Mickiewicz zaszył w tytułowej postaci wiele tajemnic. Nie zawsze jesteśmy pewni, jakie kryją się w niej emocje, co się z nią tak naprawdę dzieje. Ten motyw maskowania w wielu momentach był dla nas sprzyjający. Bo tak jak wspomniałam, „Foki” to kryształ, gabinet luster, gra iluzji. Aktorzy fikcjonalizują własne tożsamości. Spektakl tworzyliśmy wspólnie, dużo rozmawialiśmy. Nie tworzyliśmy sztuki w oparciu o martwy tekst. Często najpierw działaliśmy, a później spekulowaliśmy.

Czy to wszystko nie jest aluzją do kondycji współczesnego teatru? Do kondycji współczesnej publiczności?

- Oczywiście podczas tworzenia spektaklu zadawaliśmy sobie to pytanie. Sztuka, pozostając osobnym elementem kultury, jakoś jednak konkuruje z mediami masowymi. Walczy choćby o czas. Ludzie mają tak łatwy dostęp do treści rozrywkowych, że teatr ma coraz trudniejsze zadnie. Do tego publiczności teatralne starzeją się. Teatr oferuje jednak coś, czego nie ma w żadnym innym medium – obejmuje ulotną, a jednocześnie niezwykle namacalną chwilę, którą wszyscy dzielimy, uczestnicząc w spektaklu. Teatr jest wspólnotą. Dzielimy jedną przestrzeń, jedno powietrze, oddech… Ten podział, że jedni patrzą, jak drudzy coś robią, nie jest tak naprawdę najistotniejszy. Najistotniejsze jest to, że grupa ludzi zbiera się w ciemnej sali, by czegoś wspólnie doświadczyć. Myślę, że teatr oferuje bardzo specyficzny rodzaj skupienia, rodzaj wibracji, coś, czego można doświadczyć podczas obrzędu, mszy, ale też koncertu.

Jak temu odpowiada scenografia i kostiumy? Czeka na nas współczesny minimalizm czy epokowe nawiązania? Wspomniałaś też o pewnym ich udźwiękowieniu.

- J. - W dzisiejszych czasach obcujemy ze światem wirtualnym, światem nadrzeczywistym, który się bez przerwy zmienia i przetwarza. Często nie pytamy nawet, co jest prawdziwe. Pewniki okazują się kolejnymi znakami zapytania. Dlatego motywem przewodnim scenografii jest lustrzaność, odbicia i refleksy. Dzięki nim ważąca niemało scenografia przemienia się w rodzaj widziadła, hologramu.

- M. - Punktem wyjścia były dla nas też woda, płynność. Środowisko, w którym przebywają foki, ale przepuszczone przez nasze fantazje i nasze spekulatywne podejście. Odzwierciedli się to w kostiumie i jego pozornej mokrości - Janek zdecydował się użyć lakierowanego lateksu.

- J. – Kroje kostiumów są wzorowane na tzw. normcore, na bardzo basicowych ubraniach. Tylko właśnie specyficzny charakter lateksu sprawia, że ta normalność znów jest stawiana pod znakiem zapytania.

- M. – Punktem wyjścia dla scenografii był basen, zaczerpnięty ze skądinąd rosyjskiego wideo, na którym foki wytresowane zostały do gry na instrumentach, malowania. Nie interesuje nas przy tym prosta analogia: aktor-foka, ale napięcie między tymi dwoma figurami. Ważne jest to, że mamy do czynienia z tajemnicą.

- J. – Tajemnica to dla mnie też nowe obszary na styku sztuki i scenografii. Interesuje mnie tworzenie rzeczywistości scenicznej dla aktorów, która nie tylko dekoruje i pomaga stworzyć iluzję, ale takiej, która jest performatywna. Taka scenografia wymaga od aktorów dostosowania, nie jest neutralna. Jest takim nieruchomym aktorem, z którym jednak trzeba się liczyć.

Pozostaje nam jeszcze kwestia samej ekologii, jak mocno na scenie jest akcentowana katastrofa klimatyczna?

- M. - Podczas pracy nad spektaklem naszą konsultantką merytoryczną była Anna Barcz, badaczka zajmująca się zwierzętami, animal studies. Dużo rozmawialiśmy o stosunku zwierzę-człowiek i o przekonaniu człowieka o własnej wyższości. Przez rozmowy przewijała się też melancholia związana z katastrofą klimatyczną. Koniec świata nie spadnie na nas z dnia na dzień. Już w nim żyjemy. Inspiracją „Fok” była też eko-fikcja i literatura możliwych przyszłości (possible futures). Te nurty zakładają, że przyszłość dzieje się na naszych oczach, a nasze futurystyczne marzenia nie wybiegają już zbyt daleko do przodu. Podbój kosmosu, przekraczający wyobraźnię rozwój technologii - to wszystko się już dzieje. Jesteśmy świadkami kryzysu futuryzmu.

- J. – W kontekście katastrofy klimatycznej i katastrofy w ogóle dodałbym jeszcze, że ludzkość nie przetrwa, jeśli nie przetrwają foki. My też jesteśmy zwierzętami i nie musi to znaczyć nic złego. Jesteśmy częścią ekosystemu i musimy to zrozumieć. Niebezpieczeństwo pojawia się, gdy staramy się za wszelką cenę utrzymać stare porządki. Szczególnie teraz, w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej, widzimy, do czego taka perspektywa prowadzi.

To pierwszy raz, kiedy współpracujecie z Teatrem Współczesnym w Szczecinie?

- M. – Tak, dzieje się to na zaproszenie Kuby Skrzywanka. Zdecydowanie bliskie nam są kierunki jego zainteresowań i postulaty. Szczególnie ten dotyczący wyjścia spektaklu poza budynek teatru. Właściwie od tego zaczęliśmy naszą rezydencję w Szczecinie. Razem z Pauliną Kitlas kilka miesięcy temu przygotowałyśmy performance. Stojąc nago, „dobudowałyśmy” do fontanny na deptaku Bogusława „rzeźby”, wcieliłyśmy się w pewnego rodzaju boginki. Dokumentacja z tego działania pojawia się na plakacie spektaklu. Zainteresował nas wątek fikcjonalizacji przestrzeni miejskiej w kontekście wody i wodności. Jedni uważają, że Szczecin leży nad morzem, drudzy, że nie. Choć są dokumenty potwierdzające zdanie tych pierwszych. Podoba mi się, że sam Szczecin zaprasza do spekulowania na własny temat.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński