Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Piątkowska: Nie kocham boksu. Wybrałam go kalkulując na zimno

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Ewa Piątkowska ma 33 lata. Zawodowo boksuje od 2013 r. Mistrzynią świata została trzy lata później.
Ewa Piątkowska ma 33 lata. Zawodowo boksuje od 2013 r. Mistrzynią świata została trzy lata później. Szymon Starnawski /Polska Press
EWA PIĄTKOWSKA. NARODOWA GALA BOKSU. PGE NARODOWY. Ewa Piątkowska jest tłumaczką, potrafi wyważyć samolot i napisać program komputerowy, a pod koniec maja na PGE Narodowym będzie bronić tytułu mistrzyni świata w boksie. - Po prostu chcę się spełniać zawodowo. Gdybym miała udane życie rodzinne i towarzyskie, a zawodowo bym się nie spełniała, to nie byłabym szczęśliwa. Tymczasem jak zawodowo idzie mi dobrze, a w życiu towarzyskim coś kuleje, to jest to dla mnie jak najbardziej do zaakceptowania – mówi 33-letnia pięściarka.

Oglądała Pani film „Maria i jej cień”?
Nie przypominam sobie…

To film o Pani rywalce na Narodowej Gali Boksu – Marii Lindberg i jej wypadku.
Wiem, że w 1999 r. coś stało się jej w głowę. W Szwecji zakazali jej boksować. Dlatego przeniosła się do Niemiec, by móc kontynuować karierę.

Po jednej z walk amatorskich wykryto u niej krwiaka mózgu. Film pokazuje ogromną pracę, którą musiała wykonać, by wrócić do zawodowego boksu. Lekarze mówili jej, że nie będzie boksować, jej matka też nie chciała o tym słyszeć, a ona sama obawiała się, że jej rywalki będą bały się z nią walczyć, bo którymś ciosem mogłyby ją zabić.
Niepotrzebnie mi powiedzieliście. Ale w takim razie jej postępowanie jest bardzo nieodpowiedzialne. Choć minęło od tamtego momentu prawie 20 lat, to mimo wszystko nie popieram tej decyzji. Na jej miejscu znalazłabym inną drogę. No ale nic, taka wiedza nie jest komfortowa. Gdy będziemy w ringu, będę musiała wyrzucić ją z głowy.

Wysoko zawiesiła sobie Pani poprzeczkę. Poza tym, że długo Pani nie boksowała, to wraca z nowym trenerem. Czego obawia się Pani najbardziej?
Tego, że nie wiem do końca, czego się spodziewać. W jaki sposób trener będzie reagował w narożniku, jak będzie mnie motywował w trakcie walki. Idealnie byłoby przed tak dużą galą stoczyć jakiś łatwiejszy pojedynek, ale na to nie ma czasu. Szkoda, że tak długo byłam nieaktywna. Przez przerwę od boksowania mogę nie czuć dystansu. Wtedy zadaje się ciosy nie w tym momencie, kiedy trzeba i bez odpowiedniej dynamiki. Poza tym nie mam się czego bać. Jeśli mam wybierać – walka o pas czy na przetarcie, to bez zastanowienia wybieram tą pierwszą.

W ogóle nie wspomina Pani o PGE Narodowym. Ponoć niektórym sportowcom, którzy na nim występują, na początku zapiera dech w piersiach.
Stadion jest dużym plusem jeśli chodzi o otoczkę i promocję gali. Dla mnie będzie o tyle wyjątkowy, że droga do ringu jest o wiele dłuższa niż na galach w halach. Ale z samego ringu stadionu nie będzie widać, nie będę też miała czasu rozglądać się po trybunach.

Mając prestiżowy pas mistrzyni świata federacji WBC, ma Pani szansę na występy na największych galach w USA lub Wielkiej Brytanii?
Walka w USA jest moim drugim celem po tym, którym było zdobycie mistrzostwa świata. I to zanim boks kobiet zaczął się tam rozwijać. To najlepszy kraj do uprawiania sportu. Mieszkałam tam i podoba mi się, jak Amerykanie traktują sportowców. Chciałabym się tam pokazać. To możliwe, bo w USA jest dużo zawodniczek w mojej i sąsiednich kategoriach wagowych. Co ciekawe, Amerykanki nie unikają wyzwań. Natomiast o walkę w Wielkiej Brytanii jest trudniej, bo oprócz Katie Taylor są tam zawodniczki początkujące, które na walkę o mistrzostwo świata muszą dopiero zapracować.

Nie ma Pani wrażenia, że boks kobiet w Polsce nie rozwinął się tak jak mógł?
W porównaniu do USA czy Wielkiej Brytanii, u nas rozwija się on bardzo wolno. Choć mamy mało zawodniczek, to można by było go rozkręcić. Jestem ja, Ewa Brodnicka i Oleksandra Sidorenko. Każdy pojedynek między naszą trójką wzbudzałby emocje wśród kibiców. Wielokrotnie słyszałam i czytałam, że fani takich zestawień się domagają. To wina albo promotorów, którzy niektórych pojedynków nie chcą zrobić, albo zawodniczek, które takich wyzwań unikają. A bez starć polsko-polskich boks kobiet nie będzie się u nas rozwijał. Nawet jeśli sprowadzimy gwiazdę zza granicy, to niedzielny kibic nie będzie jej znał.

Wymieniła pani trzy nazwiska. Wszystkie jesteście po 30-tce. Problemem w Polsce nie jest brak młodych zawodniczek?
Boks amatorski kobiet przez wiele lat stał w Polsce na dobrym poziomie. To się zmieniło, gdy nasza dyscyplina trafiła na igrzyska olimpijskie. Od tamtego czasu świat nas przegonił. Mało dziewczyn przechodzi na zawodowstwo. Znam wiele takich, które chciały dołączyć do stajni dużych promotorów, ale ci ich nie chcieli. Związały się więc z mniejszymi grupami, którzy wysyłają je, że tak brzydko powiem, jak mięso armatnie na gale za granicą. Promotorzy nie widzą w tym takiego biznesu, jak w przypadku mężczyzn. Poza tym w boksie kobiet pieniądze są mniejsze.

Biznes biznesem, ale zawodniczek jest mało.
Gdyby były pieniądze, byłoby ich więcej.

Jest Pani absolwentką Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, którą wybrała Pani, bo nie potrafiła sobie sama poradzić z komputerem. Jaka była motywacja do boksu?
Od dziecka marzyłam, by zostać zawodowym sportowcem. Długo nic z tego nie wychodziło. Przez cztery lata trenowałam koszykówkę, ale pod koniec liceum mi się znudziła. Jakiś czas później zaczęłam trenować boks. W pewnym momencie zauważyłam dla siebie szansę. To jedna z kilku dyscyplin, którą jeśli zacznie trenować się mając 20 kilka lat, to można osiągnąć sukces. Nie ukrywam, że kalkulowałam. Do boksu samego w sobie nie zapałałam wielką miłością. Gdybym nie miała szans na sukcesy, to pewnie w którymś momencie bym wybrała inną dyscyplinę. Może rekreacyjną? Na pewną taką, która nie niesie za sobą ryzyka utraty zdrowia, jak boks.

Miała Pani chwile zwątpienia, że boks może źle wpłynąć na Pani urodę?
Tak, ale jak na razie nie jest źle. Nos miałam co prawda złamany dwa razy, ale za pierwszym razem stało się to podczas gry w koszykówkę, kiedy oberwałam od rywalki łokciem. Dopiero później zaczęłam trenować boks. Oprócz tego miewam tylko siniaki. Natomiast moją największą obawą jest głowa. Tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale zwłaszcza u byłych bokserów widać skutki boksowania.

U Pani tych skutków nie widać, chociażby patrząc na Pani CV. Zacznijmy od tego, jak to się stało, że została Pani koordynatorką lotów?
Szukałam pracy, znalazłam ogłoszenie w gazecie, że poszukiwana jest osoba do obsługi pasażerskiej, czyli przy sprawdzaniu biletów, wchodzeniu na pokład i tak dalej. Przez pierwsze miesiące pracowałam w ten sposób, poznając przy okazji jak wygląda praca koordynatorów. Po jakimś czasie był do nich nabór. Zgłosiłam się, zostałam przyjęta. Poszłam na kurs, na którym bardzo dużo się nauczyłam, m.in. wyważania samolotów. Kurs był zdecydowanie najlepszy, na jakich byłam do tej pory. Grube tomy musiałam przeczytać, żeby zdać egzaminy – pisemny i praktyczny.

Nie kusiło Pani, żeby iść dalej i zostać kontrolerką lotów?
Nie wiem, czy chciałabym wykonywać aż tak stresującą pracę. Nawet jako koordynator nie można się pomylić, a na kontrolerach ciąży jeszcze większa odpowiedzialność. Kiedyś czytałam ranking najbardziej stresujących zawodów i kontroler lotów był w pierwszej trójce. Ja wolę spokój. Choć może to dziwnie brzmi w ustach pięściarki. Jednak stres związany z walką jest dwa-trzy razy do roku. A ja naprawdę lubię się położyć, poczytać książkę, obejrzeć film, pobawić się z psem czy z nim pospacerować. Potrafię cały dzień chodzić w pidżamie, a wakacje przeleżeć na plaży. Nie czuję z tego powodu wyrzutów sumienia, ani nudy. Poza boksem nie szukam wrażeń. Jestem domatorką, choć imprezy też lubię, ale nie na co dzień. Ale jak już idę, to jestem królową.

Brzmi jakby Pani hobby było leniuchowanie. Tymczasem wciąż robi Pani coś nowego.
Po prostu chcę się spełniać zawodowo. Od zawsze był to dla mnie priorytet. Gdybym miała udane życie rodzinne i towarzyskie, a zawodowo bym się nie spełniała, to nie byłabym szczęśliwa. Tymczasem jak zawodowo idzie mi dobrze, a w życiu towarzyskim coś kuleje, to jest to dla mnie jak najbardziej do zaakceptowania.

Co Pani dała szkoła informatyczna?
Przede wszystkim nauczyłam się kilku języków programowania. Umiem na przykład napisać program, który pokaże jak się będzie rozprzestrzeniała jakaś epidemia.

Nie myślała Pani, żeby stworzyć program, który byłby wykorzystywany w boksie?
Nie, zresztą w ostatnim czasie statystyki na większych galach są coraz obszerniejsze. Jeśli bym wchodziła na rynek ze swoim programem, a mam to w planach, to chciałabym nim pomagać sportowcom w prowadzeniu kariery.

Kończy Pani studia podyplomowe z tłumaczeń symultanicznych.
Już wykonywałam zawód tłumacza, ale nie mając papierów. Jeździłam na spotkania związane z boksem za granicę. Jednak zawsze byłam ciekawa, jak to się robi profesjonalnie. Poszłam więc na podyplomówkę, która głównie skupia się na tłumaczeniach symultanicznych, ale są też inne. Ćwiczyłam wszystkie. Jestem bardzo zadowolona z tego wyboru. Ta praca nie jest łatwa. Na przykład przy tłumaczeniu symultanicznym mózg pracuje na najwyższych obrotach. Trzeba słuchać, przerabiać to w głowie i mówić w innym języku. Sesja tłumacza trwa maksymalnie 20 minut i następuje zmiana. Chciałabym, żeby moją specjalizacją był sport. Widziałam konferencje przed galami, gdzie świetny tłumacz, ale bez wiedzy bokserskiej gadał głupoty.

Znając Panią, to nie ostatnia rola, w jakiej mogłaby się Pani sprawdzić.
Myślałam o pracy w nieruchomościach. W tej branży można zacząć od zera i dzięki pracowitości zrobić fajną karierę. Mam też pomysł na projekt aktywizacji osób starszych. Będąc u rodziny w Missouri, codziennie chodziłam na siłownię. Nie było dnia, żeby nie było na niej kilku czy kilkunastu osób po 70-tce. Widać, że o siebie dbają. To jest dobre, bo pomaga nie tylko fizycznie, ale i w ukrwieniu mózgu. Dzięki temu ewentualne choroby starcze mają mniejsze konsekwencje. Choćby dlatego wciąż powtarzam rodzicom, żeby jak najczęściej się ruszali.

Często podkreśla Pani fascynację USA. Lubi Pani tam wracać?
Bardzo i robiłabym to częściej, gdyby było mniej formalności. Gdybym mogła tam pracować legalnie, to bym pewnie wyjechała na dłużej, może na stałe. Nie wykluczam, że kiedyś się tam przeprowadzę. Myślałam też o Kanadzie. Podobny kraj do USA, ale spokojniejszy. Weźmy na przykład życie emerytów tam i w Polsce. To niebo a ziemia. Nie ma tam codziennej walki o byt. Poza tym w Stanach panuje zupełnie inne podejście do sportu, wartości, jakie wpaja się od dziecka. Niektórym może się wydawać dziecinne to gadanie, że mogą być kim chcą, zdobywać świat i tak dalej, ale mnie się to podoba.

A widzi Pani siebie jako trenerkę?
Nie. Nie lubię trenować ludzi, którym brakuje zaangażowania. A tacy często pojawiają się na sali. Przychodzi taka osoba i zaczyna od gadania, że jej się nie chce, że coś ją boli i tak dalej. Nie miałabym do kogoś takiego serca. Chyba że trafiłabym na taką osobę, jak ja, gdy zaczynałam trenować. Bardzo chciałam coś osiągnąć.

Jakbyśmy słyszeli Justynę Kowalczyk, która m.in. przez luźniejsze podejście innych biegaczek zrezygnowała ze wspólnych treningów z kadrą i zaczęła indywidualnie pracować z Aleksandrem Wierietielnym. Mimo że trenowała Pani piłkę nożną, koszykówkę, rugby, to wybrała Pani boks, bo wszystko zależy w nim od Pani?
To duży plus sportów indywidualnych. Choć w boksie dużo zależy od promotorów, to w ringu liczę się tylko ja. Mam komfort, że nie muszę oglądać się na koleżanki z drużyny, nie muszę się wkurzać, że nie chce im się przykładać do treningów, i że nie traktują tego tak poważnie jak ja. To mocny argument, dlaczego wybrałam boks. Choć ci, których najbardziej podziwiam, są z dyscyplin drużynowych. Najbardziej Cristiano Ronaldo, który jest tytanem pracy. Podobnie jak Kobe Bryant.

Jak ktoś pyta Panią o zawód, to co Pani odpowiada?
Różnie. Jak powiem bokserka, to zaraz jest mnóstwo pytań. Dlatego czasem wymyślam sobie coś innego. Gdy chcę uciąć rozmowę, to mówię, że jestem księgową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ewa Piątkowska: Nie kocham boksu. Wybrałam go kalkulując na zimno - Portal i.pl

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński