Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień kobiet w czasach PRL

Bogna Skarul
W bogatszych latach, prócz pączka i kawy, szef stawiał swoim paniom wino.
W bogatszych latach, prócz pączka i kawy, szef stawiał swoim paniom wino.
Dzień Kobiet nieodwracalnie przegrał z Walentynkami. W zasadzie na życzenie kobiet. Panowie bowiem - bez przypominania i delikatnych wskazówek - potrafią zapamiętać wyłącznie datę własnych urodzin i wigilii Bożego Narodzenia.

Panie zatem wybrały święto zakochanych i chyba tego nie żałują, choć leciutka nuta nostalgii brzmi w ich wspomnieniach.

Krystyna Pilarska jest na emeryturze od 7 lat. Wcześniej pracowała w banku przy al. Wojska Polskiego w Szczecinie. Najpierw "przy okienku", później w dziale kredytów.

- Dzień Kobiet zawsze był u nas hucznie obchodzony - wspomina. - Pewnie dlatego, że wtedy w banku pracowało więcej kobiet, niż mężczyzn. Szczególnie w sali obsługi klientów.

Goździk ich powszedni

Pamięta dobrze, że pierwsze kwiaty - wtedy nie tulipany a goździki - dostawała od klientów. A klientów już od rana było sporo, bo kolejki ustawiały się jeszcze przed otwarciem banku.

- Po godzinach pracy szef robił nam na zapleczu mini bankiet. Były kwiaty dla każdej pani, w dobrych czasach nawet bombonierki. Na stolikach leżały ciastka i koniecznie wino. Słodkie, takie babskie raczej.

Zupełnie inaczej obchodziła Dzień Kobiet kiedy awansowała i przeniosła się do działu kredytów. Dzień Kobiet był bardzo dobrym pretekstem, aby klient mógł podlizać się pani od kredytów.

- Przynosiłam do domu 8 marca deficytową szynkę, jakiś kawałek dobrego żółtego sera - opowiada Krystyna. - Był też pan, który obdarowywał mnie zawsze śledziami, bo raz przyznałam mu się, że bardzo lubię śledzie w oleju.

Krystyna wspomina też, że tego dnia co prawda praca kończyła się dużo wcześniej niż zwykle, ale ona i jej koleżanki do domów wracały późno.

- Panowie zapraszali nas na jakieś winko do restauracji - tłumaczy. - Albo któraś z nas wyprawiała taki babski dzień u siebie w domu. Zawsze było pełno śmiechu i trochę więcej luzu.

Były i rajstopy

Katarzyna (lat 71) całe życie pracowała w szkole. Najwięcej kwiatów do domu przynosiła właśnie z okazji Dnia Kobiet, wcale nie z okazji Dnia Nauczyciela, czy końca roku.

- Bo wtedy dostawałam nie tylko od uczniów (a nie było takiego ucznia, który nie przyszedł do szkoły z jakimś tulipanem), ale także od kolegów nauczycieli i dyrektora szkoły.

Katarzyna przyznaje, że też do domu wracała dużo później, bo po lekcjach dyrektor szkoły zapraszał wszystkie panie do pokoju nauczycielskiego na pączka i kawę.

- A były lata, że jakieś winko znalazło się na stole - przyznaje się dzisiaj.

Pamięta też dobrze, że kiedyś od dyrektora szkoły z okazji Dnia Kobiet wszystkie panie dostały rajstopy.

- I pamiętam swoje uczucie - podkreśla dziś. - Z jednej strony radość, że nie kolejny tulipan, a z drugiej strony jakieś upokorzenie. Bo w końcu kobiety od obcego faceta takich prezentów nie powinny otrzymywać. To nieeleganckie.

Alicja Bednarz (także emerytka) pracowała w dziale księgowości w ZPO "Odra".

- Tam pracowały przede wszystkim kobiety. Na cały zakład pracy panów było zaledwie kilku. Nie tylko w działach produkcji, ale dosłownie wszędzie - wspomina dziś niemal ze łzą w oku. Opowiada jak właśnie z okazji Dnia Kobiet kobiety robiły sobie w pracy święto.

- Przynosiłyśmy do pracy sporo różnych smakołyków, które zrobiłyśmy w domu. Ci nieliczni panowie mieli w obowiązku przynieść alkohol. I tak bawiliśmy się dość długo, do późna w nocy. Do domu wychodziły tylko te, które miały małe dzieci.

Na coś się to dziwne święto przydało

- Nie lubię tego święta i nigdy nie lubiłam - twierdzi Krystyna Łyczywek, znana szczecińska fotografik i pionierka Szczecina. - Dlaczego mężczyźni nie mają swojego święta? To zawsze mnie zastanawiało i stąd też mój bunt.

Krystyna Łyczywek wspomina, że jej mąż też nie lubił Dnia Kobiet i specjalnie nie zwracał na ten dzień uwagi.

- Kiedyś, właśnie 8 marca zadzwonili do mnie koledzy męża z kancelarii i powiedzieli: Pani Krystyno, daliśmy pani mężowi kwiaty dla Pani z okazji tego dnia, ale on te kwiaty włożył do kieszeni, więc jak przyjdzie do domu, to proszę mu wyjąć. Będą trochę pogniecione, ale to nie nasza wina.

Krystyna Łyczywek przyznaje że, prezenty od męża jednak dostawała.

- Najczęściej książki, ale też pierwszy aparat fotograficzny - wspomina. - To był rok 1948. Mój syn Włodek miał wtedy dwa lata a ja chciałam mieć jego ładne zdjęcie, bo był takim ślicznym dzieckiem. Miał jasne loczki, oczy niebieskie.

Pani Krystyna postanowiła, że zabierze syna na sesję zdjęciową do zakładu fotograficznego. Wybrała zakład przy ul. 5 Lipca. Umówionego dnia weszła tam z 2-letnim synem, a fotograf usadził dziecko na fotelu.

- Nie podobało mi się to, ciągle miałam uwagi do tego fotografa - opowiada Krystyna Łyczywek. - Fotograf się zdenerwował i powiedział mi, abym sobie sama robiła zdjęcia, a on je będzie tylko wywoływał.

I rzeczywiście, sama nie wie jak, ale po paru dniach mąż, wraz z fotografem z ulicy 5 Lipca, przynieśli jej nową "praciticę".

- I tak zaczęła się moja przygoda z fotografią - mówi Krystyna Łyczywek.

Być mężczyzną w PRL-u

Heniek (lat 68) nigdy nie lubił tego dnia.

- Bo to dla mnie było takie wymuszone święto - przyznaje dziś. - Zresztą panowie mieli wtedy więcej obowiązków niż zwykle.

Rano trzeba było wręczyć kwiatek żonie i przypomnieć jej, że z okazji Dnia Kobiet w pracy będzie musiał zostać dłużej.

- Denerwowało mnie, że i ona nie wracała o określonej godzinie - wspomina. - W przeddzień piekła jakieś ciasta i to wszystko brała do pracy.

W drodze do pracy Heniek kupował ze 20 goździków, bo najtańsze, a i po nie rano ustawiały się kolejki przed kwiaciarniami.

- I cały dzień musiałem się do wszystkich kobiet uśmiechać - mówi poirytowany. - Trzeba było odsiedzieć na różnych kawkach i herbatkach w różnych pokojach w pracy. A po pracy zawsze było jakieś winko. Najczęściej bardzo słodkie. Nie do picia.

Inaczej Dzień Kobiet wspomina Andrzej. Dla niego nie było problemem kupienie kilku kwiatków dla koleżanek z pracy i uroczyste złożenie życzeń.

- Podobało mi się, że to był taki radosny dzień, a przede wszystkim inny niż pozostałe. Po prostu coś się tego dnia działo. I to było widać już wcześnie rano na ulicy - wspomina.

Karol (lat 67) pamięta dobrze jeden Dzień Kobiet sprzed ponad 25 lat, jak rano zapomniał żonie złożyć corocznych życzeń, a o tym, że jest Dzień Kobiet dowiedział się właśnie na ulicy, gdy idąc do pracy zobaczył jak mężczyźni ganiają od kwiaciarni do kwiaciarni w poszukiwaniu tulipanów lub goździków.

- Wszedłem do delikatesów, aby kupić paniom z pracy jakieś wino, a tu akurat "rzucili" pomarańcze kubańskie (takie żółte, prawie bez soku). Kupiłem tych pomarańczy z pięć kilogramów i zamiast kwiatów, każdej kobiecie w pracy podarowałem takiego jednego pomarańcza. Były zachwycone i częstowały mnie winem. Nie pamiętam jak wróciłem do domu. Rano obudził mnie potworny kac i żona ze ścierką - wspomina dziś i dodaje, że po tym dniu przynajmniej przez tydzień musiał spać sam na rozkładanym łóżku w kuchni. - Żona nie mogła zrozumieć, dlaczego pomarańcze rozdałem swoim koleżankom, a nie przyniosłem do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński