Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci zawsze były na pierwszym planie

Elżbieta Lipińska, 17 marca 2006 r.
- Rodzinom, które wychowują dużo dzieci, nigdy nie jest łatwo. Ktoś może stwierdzić, że wcześniej lepiej się żyło. Niekoniecznie to musi być prawdą. Czasy są zawsze jednakowo trudne, tylko problemy się zmieniają - twierdzą Elżbieta i Joachim Szumotalscy.
- Rodzinom, które wychowują dużo dzieci, nigdy nie jest łatwo. Ktoś może stwierdzić, że wcześniej lepiej się żyło. Niekoniecznie to musi być prawdą. Czasy są zawsze jednakowo trudne, tylko problemy się zmieniają - twierdzą Elżbieta i Joachim Szumotalscy. Elżbieta Lipińska
- Urodziłam czternaścioro dzieci i tylko przez rok byłam na urlopie wychowawczym. Wykorzystałam tylko urlopy macierzyńskie - mówi Elżbieta Szumotalska z Dominikowa.

Trudno uwierzyć, kiedy słyszy się taką informację.

- Naprawdę tak było - śmieje się zadbana i dość młoda kobieta. - Jestem nauczycielką muzyki i nawet teraz po przejściu na emeryturę uczę w gimnazjum w Drawnie - opowiada. Jest także organistką, więc gra podczas mszy na terenie swojej parafii.

Przyjechali z innej części Polski

Elżbieta i Joachim Szumotalscy w Drawnie i w okolicach nie mają bliskiej rodziny. Pochodzą z Grudziądza i przyjechali tu trzydzieści sześć lat temu w poszukiwaniu pracy z mieszkaniem. Dostali ją w Drawnie. Byli już małżeństwem. Ona skończyła właśnie studia, krótko pracowała w okolicach Golubia-Dobrzynia. On, z zawodu elektromechanik samochodowy, także pracował w swoim zawodzie.

- Zawsze chcieliśmy mieć kilkoro dzieci. Myśleliśmy o szóstce - wspominają swoje jeszcze narzeczeńskie marzenia. - Macierzyństwo nigdy mnie nie przerażało. Dzieci w naszej rodzinie były zawsze na pierwszym planie. Teraz myślę o ogromie pracy, którą przyszło nam wykonać, by rodzina żyła w dostatku. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym. Wiedziałam, że muszę wyprać, ugotować, przeczytać bajkę, czy wyjść na spacer - opowiada pani Elżbieta.

Przyznaje jednak, że tak licznej rodziny nie planowali. Ciąże nie były dla niej problemem, choć porody zalicza do trudnych. Rodzice obojga byli bardzo zaniepokojeni, że ich rodzina coraz bardziej się powiększa.

- Całe szczęście, że mieszkali w Grudziądzu, więc nikt nie mógł się do nas wtrącać. Odwiedzał nas często mój tato i starał się wnukom przywieźć chociażby niedostępne w tamtych czasach owoce - opowiada kobieta.

Ludzie mili nie byli

Łatwo nie było. Zwłaszcza, kiedy nastały lata osiemdziesiąte. Wieś, do której się sprowadzili, patrzyła nieufnie na tak liczną rodzinę. Zajęli 130-metrowe mieszkanie. Przedtem zajmowali tylko dwupokojowe w Drawnie.

- Kiedy zaproponowano nam zamianę, to nawet nie zastanawialiśmy się nad przeprowadzką - mówią państwo Szumotalscy.

W sklepach świeciły puste półki.

- Na zrobienie zakupów w Dominikowie, dokąd później przenieśliśmy się, nie miałam co liczyć. Nawet chleb i mleko musiałam przywozić z Drawna - wspomina nauczycielka, którą do dziś dziwi agresja niektórych kobiet. Same miały rodziny, ale sprzeciwiały się pozostawieniu dla niej tych artykułów w miejscowym sklepie. Nawet interwencja byłego naczelnika gminy nie pomogła.

- Więcej o nic nikogo nie prosiłam. Było mi bardzo ciężko dźwigać te zakupy z autobusu, ale dałam sobie radę - mówi bez cienia goryczy, choć to nie była jedyna złośliwość, która ją wtedy bolała. Ze względu na wielodzietność wytykano ich palcami i mówiono różne złośliwości.

- Nie zwracam uwagi na cudzą agresję. Mam w sobie dużo optymizmu. W swoim życiu doświadczyłam wiele. Jeżeli komuś pomogłam chociażby dobrym słowem, to natychmiast zjawiał się ktoś, kto mi pomógł - twierdzi pani Elżbieta.

Niańka nie była potrzebna

On był już po wypadku i przebywał na rencie. Dzięki temu jego żona mogła pracować zawodowo.

- Nie mogłam pozwolić sobie na urlopy wychowawcze. Musiałam po prostu być w pracy. Dodatki rodzinne były mizerne - mówi.

Potrafiła doskonale zorganizować sobie czas. Wstawała wcześnie, już o szóstej rano wieszała pranie.

- Nie miałam pralki automatycznej. Pierwszą udało mi się kupić po znajomości dopiero w 1981 roku - wspomina.

Potem jechała do pracy w szkole. Po południu znowu zaczynała pracę w domu. I tak do wieczora.

- Gotowałam duże garnki obiadu. Całe szczęście, że dzieci nie wszystkie naraz miały duże apetyty - śmieje się wspominając dorastających chłopców. Jest dumna z dzieci.

- Zawsze były grzeczne, choć czasami trzeba było je godzić. Mają zaszczepiony ogromny instynkt opiekuńczy. Nie stoją pod sklepem, nie piją i nie kradną - podkreśla.

Z całej czternastki tylko czwórka jeszcze się uczy: 21-letnia Karolina, 19-letnia Elżbieta, 18-letnia Aleksandra i 14-letni Tomasz. Najstarszy, 35-letni Sławomir skończył rybactwo w Szczecinie. Pozostałe dzieci mają maturę i tylko 25-letni Wojtek i 24-letni Paweł mają zawodówki. 29-letni Piotr podjął studia i 27-letni Grzegorz także. Teraz są w Londynie, więc musieli je przerwać, ale może będą kontynuować naukę. 34-letni Janusz jest lakiernikiem samochodowym w Choszcznie, 33-letni Olek jest cukiernikiem w Szczecinie, 31-letnia Sylwia jest pielęgniarką, 28-letni Marcin także pracuje jako lakiernik. 22-letnia Ania skończyła technikum gastronomiczne i pracuje w Niemczech.

- Najmłodszy Tomek wychowuje się prawie jak jedynak, bo swoje rodzeństwo widzi przeważnie podczas weekendów. Odwiedzają nas starsze dzieci, które już są na swoim. A Karolina, Ela i Ola uczą się w Szczecinie, więc na stałe pozostał w domu tylko on - mówi matka.

Wszystkie dzieci mają pracę.

- Jeżeli ktoś chce ją znaleźć i umie pracować, to nie ma z tym problemu - podkreśla.

Mają dużo czasu

Teraz Szumotalscy cieszą się swobodą i zawsze czekają na dzieci, które bardzo dbają o rodziców.

- Zdarzały się sytuacje, że w dzieciństwie czegoś bardzo pragnęły, a my nie mogliśmy im tego dać, więc pytały dlaczego tyle ich jest. Odpowiedź łatwa nie była. Nie żałuję, że je urodziłam - mówi 55-letnia Elżbieta Szumotalska.

Każdego roku w Dzień Matki od rana odbiera telefony z życzeniami i gości swoje potomstwo. Rok temu dostała od nich ogromną kartkę.

- Żyjemy w zgodzie. Żona jest bardzo cierpliwa i dzieci nauczone samodzielności. Miłość potrafi wytrzymać wszystko - dodaje jej 62-letni mąż. Oboje życzą innym rodzicom takiego spokoju i radości, które przyniosły im ich dzieci.

- Synowe i zięć są jedynakami z dużych miast. To świetni ludzie - mówi teściowa.

Nie wszystkie Boże Narodzenia i święta wielkanocne mogą więc spędzać w pełnym gronie, bo jedynacy z ich rodziny siłą rzeczy pozostają u swoich rodziców. Państwo Szumotalscy są także dziadkami Karoliny, Mateusza, Szymona, Wiktora i Karola.

- Kiedy wszyscy zjadą do domu, to jest wtedy prawdziwe święto - cieszą się rodzice.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński