Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci z Troszyna, Wolina i Koniewa były w Szwecji, nie widziały tylko łosia (zdjęcia)

ha
Emocje zaczęły się już na promie. Dzieci po raz pierwszy płynęły takim statkiem. Każde miało kabinę. - Proszę pani, a myśmy się już dwa razy kapały - mówiła Magda do jednej z opiekunek.
Uczniowie z Troszyna na wycieczce w Ystad

Uczniowie z Troszyna na wycieczce w Ystad

Dzięki Unity Line, świnoujskiemu deweloperowi Eugeniuszowi Japtokowi i burmistrzowi Wolina, który dołożył do autokaru grupa uczniów ze szkół w Troszynie, Koniewie i Wolinie mogła zwiedzić szwedzkie Ystad i okolice. Z domu wyjechali w piątkowe popołudnie. Najpierw autobusem na prom w Świnoujściu. O 16, gdy prom Unity Line Wolin odbił od nabrzeża zaczęła się prawdziwa przygoda. Natychmiast wszyscy wyszli na pokład.

- To jedyna okazja, żeby zobaczyć Świnoujścia z zupełnie innej strony - mówiła pani Bożena, jedna z dwóch mam, które pojechały jako opiekunki.

Na Wolinie wszystko było dla dzieci nowe. Po obiedzie miłe panie z obsługi zostawiły dzieciom napoje i desery. Mogły za darmo jeść i pić do końca rejsu. Przez kilka godzin widać było w oddali niemiecki brzeg, potem piękne klify wyspy Rugia.

- Widzicie te światła? To trzy niemieckie uzdrowiska niedaleko Świnoujścia - opowiadała dzieciom jedna z opiekunek pani Hania. - Najpierw jest Ahlbeck, potem Heringsdorf i na końcu Bansin.

W drodze powrotnej jedna z dziewczynek Weronika zwróciła się do tej opiekunki. - Widzi pani te światła? To chyba już te uzdrowiska, o których nam pani mówiła w tamtą stronę. Prawda? - zapamiętała Weronika.
Była już 23, gdy prom Wolin dobił do Trelleborga. Do Ystad mieliśmy jeszcze 40 km. Nasz kierowca Lech Garbowski z Międzyzdrojów musiał jechać dość wolno, bo droga była wąska, co chwilę też mijaliśmy jakieś wioski. Koło północy dotarliśmy w końcu na miejsce. To kamping tuż nad morzem, 2 kilometry od Ystad. Dyrektor szkoły w Troszynie Piotr Karliński rozdał wszystkim klucze do domków. Zasada była taka, że w każdym z dziećmi mieszka osoba dorosła. Wszyscy byliśmy już bardzo zmęczeni. Dzieci nie trzeba było gonić do mycia i spania. Na szczęście następnego dnia dyrektor Karliński nie zrywał nas z łóżek skoro świt. O 10 wyruszyliśmy na zwiedzanie Ystad. Na początek wizyta w centrum informacji i znów miła niespodzianka. Okazało się, że pracuje tam Polka Jola Olsson. Od 24 lat mieszka w Szwecji. Dzieci oczywiście natychmiast rzuciły się na stojaki z pamiątkami. Największym wzięciem cieszyły się breloczki.
- Skoro kupujecie więcej, to opuszczę wam na cenie połowę - ogłosiła z uśmiechem pani Jola.
Mało które dziecko nie skusiło się na taką ofertę.
- Proszę pani, a dlaczego na tym breloczku jest łoś? - spytała jedna z dziewczynek.
- Bo u nas żyją te zwierzęta - wyjaśniła pani Jola. - W okolicach Ystad jest ich kilkanaście. Jak będziecie mieli szczęście, to może jakiegoś spotkacie.
Co prawda łosia nie widzieliśmy ani jednego, ale innych atrakcji było tyle, że nikt nie narzekał. No, chyba że na zmęczenie.
Ruszyliśmy na zwiedzanie starego miasta. Przed zabytkowym klasztorem dzieci podbiegły do niewielkiego stawu z kaczkami.
- Proszę pani, niech pani zobaczy. Te kaczki mają domki na wyspie! - mówiły zdziwione dzieci. - U nas nie mają. Szkoda.
Po klasztorze powrót na rynek i godzina przerwy w zwiedzaniu.
- Teraz czas wolny - tłumaczył dzieciom Piotr Karliński. - Ale nie chodzimy samemu. Proszę się dobrać w grupki. No i nie odchodzimy daleko od rynku.
Gdy tylko dyrektor skończył mówić dzieci ruszyły w stronę baru z hamburgerami na wzór Mac Donalda. Cierpliwie stały w długiej kolejce. Potem, jak to dzieci, zaczęły rozglądać się, gdzie tu by wydać pieniądze.
- Niech pani zobaczy, co kupiłam - chwaliła się Patrycja. - Taką fajną szczotkę do mycia pleców. Dam ją mamie albo tacie w prezencie.
Po południu, choć wszyscy byli już nieźle zmęczeni, dyrektor nie zamierzał wracać jeszcze na kamping.
- Jedziemy zobaczyć taki bardzo stary kamienny krąg - ogłosił.
Po około pół godzinie już wdrapywaliśmy się na wielki klif. To na jego szczycie, tuż przy morskim brzegu, stały te kamienie. To takie szwedzkie Stonehenge. Kamienny krąg w kształcie statku nazywany jest Ales Stenar.
Słońce już zachodziło, gdy ruszyliśmy w stronę kampingów. Ale to wcale nie oznaczało końca atrakcji tego dnia. Zjedliśmy, odpoczęliśmy i o 21 pojechaliśmy do Ystad posłuchać hejnału. Z okna izby na szczycie wieży kościelnej strażnik wygrywa na długiej trąbie melodię. I tak co chwilę aż do 3 w nocy.
- To taka tradycja - tłumaczy nam Jan Janik, Polak mieszkający w Ystad, którego spotkaliśmy przed kościołem. - Pochodzi z dawnych czasów. W ten sposób mieszkańcy byli ostrzegani przed pożarem albo atakiem wroga.
Było już dobrze po 22, gdy wróciliśmy do kampingów już na dobre. Szybka kąpiel, kolacja i spać. Następnego dnia powrót do Polski.
- Ale mi się nie chce wracać - mówiła już w łóżku Magda.
- Ja też bym tu jeszcze została. Fajnie jest - dodała jej koleżanka Weronika.
- Mam pomysł. Zabarykadujemy się i powiemy rano dyrektorowi, że my nie wracamy do domu - zażartowała opiekunka.
- Nooo! - podchwyciły zaraz dziewczyny.
Nie udało się jednak zostać. Następnego dnia, punktualnie o 20 prom Skania dobił do świnoujskiego nabrzeża.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński