Dekomunizacja czy niszczenie historii? Płyta upamiejętniająca generała Świerczewskiego zniknie z placu Grunwaldzkiego

Marek Rudnicki
Gdzie przeniesiona zostanie płyta zadecydują radni na sesji.
Gdzie przeniesiona zostanie płyta zadecydują radni na sesji. Fot. Marcin Bielecki
Sprawa załatwiona Nie będzie już na placu Grunwaldzkim płyty upamiętniającej generała Waltera Świerczewskiego. Ale co się z nią stanie zadecydują radni podczas sesji rady miasta.

Gen. major Świerczewski

Gen. major Świerczewski

Świerczewski całe życie związany był z sowiecką Rosją. W 1940 r. mianowany generałem majorem Armii Czerwonej. Jego alkoholizm oraz lekceważenie życia podległych mu żołnierzy wywoływało liczne konflikty z gen. Zygmuntem Berlingiem. Od 14 lutego 1946 pełnił funkcję II wiceministra Obrony Narodowej. Zginął w Jabłonkach koło Baligrodu 28 marca 1947 r.

Placu Grunwaldzki od wielu lat zdobi lub szpeci, jak chcą inni, płyta upamiętniająca kontrowersyjnego generała wojsk polskich, który był też generałem majorem armii radzieckiej. Walka o zniknięcie tej tablicy trwa od ponad dwóch lat między osobami o skrajnie odmiennym widzeniu tej postaci.

Sprawa została rozstrzygnięta po intensywnej wymianie pism między dwoma organizacjami, urzędami miasta i wojewódzkim oraz Andrzejem Przewoźnikiem, sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie.

- Świerczewski to był zbój, który chlał bez opamiętania, doprowadzając m.in. do ciężkich strat wojsk polskich w bitwie pod Budziszynem - mówi Henryk Michałowski ze stowarzyszenia Kontra, które domaga się zlikwidowania tablicy. - Na rozkaz tego bandyty polowano na partyzantów AK. Ma ich krew na swoich rękach.

- Ogarnięci nienawistną obsesją wojowniczy mołojcy z Kontry nie ograniczają się do wylewania pomyj na osobę generała Waltera - to opinia Romana Mazurkiewicza z Społecznego Komitetu Pamiątek Szczecina występującego w obronie generała.

Tablicę ułożono w 1948 r. W 1998 r. zniknęła. W 2004 r. pojawiła się za zgodą władz miasta jej kopia dzięki dzięki m.in. Związkowi Komunistów Polskich i SLD.

- Legenda gen. Świerczewskiego, jako wybitnego dowódcy wojskowego mija się z rzeczywistością - to opinia Andrzeja Przewoźnika. - Jako dowódca 2 Armii WP zapisał się przede wszystkim nieudolnym dowodzeniem w operacji drezdeńsko-budziszyńskiej, w której 2 Armia WP poniosła niezwykle dotkliwe straty.

- O zmianie lokalizacji pomników zdecyduje Rada Miasta 27 lipca - mówi Robert Grabowski z Biura Promocji i Informacji UM. - Opinia Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ma znaczenie pomocnicze.

Co sądzisz o przeniesieniu płyty upamiętniającej generała Świerczewskiego? Podyskutuj na forum.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 6

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

A
Ajo58
Nie jestem oszołomem,ale mysle,że my Polacy powinniśmy stawiac pomniki ludziom zasłużonym pozytywnie dla naszego kraju i narodu,ludziom którymi można się szczycić.Z pewnością rosyjski generał Świerczewski do takich nie należy.Tłumaczenie bzdurne,że to część naszej historii jest zenujące.Rozumując w ten sposób mozna dojśc do wniosku,że Hitler i Stalin tez w jakiś sposób byli związani z historią Polski.Czy im takze mamy stawiac pomniki?Jestem za likwdacją płyty lub umieszczeniem jej w siedzibie SLD
J
J57
A może prościej zlikwidować Plac Grunwaldzki, Boże w jakim kraju ja żyję.
s
szarak
Dla ostudzenia "gorących łbów" - moja spowiedź zwykłego człowieka.
Urodziłem się w głębokiej komunie, poczęty zostałem jeszcze przed odwilżą październikową 1956 roku. Ssałem mleko z robotniczej piersi matki, oraz z państwowej komunistycznej mleczarni, srałem w pieluchy wyprodukowane w państwowych, czyli w komunistycznych zakładach Polski Ludowej. Czasami nadużywałem bezpłatną państwową służbę zdrowia, łażąc po państwowych dentystach i państwowych przychodniach. Ojciec nie był żołnierzem AK jak dzielny Rajmund K, tylko szeregowym w armii Berlinga, co to ze wschodu szli, niosąc jak to się teraz określa zniewolenie na ponad 45 lat. Wtedy to też odbył najdłuższą podróż „swojego życia” idąc z karabinem na piechotę z Syberii aż na ziemie zachodnie. Tutaj został po demobilizacji, bo taki był rozkaz, a i tak naprawdę to nie miał do czego wracać na wschód, bo za najjaśniejszej II-giej RP z całą rodziną niczego się na kresach nie dorobili i klepali biedę jak miliony podobnych mu obywateli, zwanych biedotą. Poszedłem do nowo zbudowanej szkoły zwanej „tysiąclatką”, ładnej, z lekarzem i dentystą na etacie, czego teraz w szkołach publicznych nie uświadczysz. Uczyłem się nieźle, tylko dlatego że chciałem wyjść z tej biedy, w jakiej żyli rodzice. Oboje byli po przedwojennych podstawówkach, mieli nadzieję że mi będzie lepiej po ukończeniu szkół. Ojciec umarł jak miałem 16 lat, po prostu za późno trafił do szpitala, a matka nie miała znajomości jak to się dzisiaj określa, może to było przyczyną śmierci, może co innego, nie wiem. Nawet nie wiedziałem że należy mi się jakaś renta, bo ojca dopiero co Gierek ubezpieczył jako rzemieślnika. Poszedłem na studia, zdałem egzamin i zostałem przyjęty, dano mi akademik, stypendium i bieda znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo mama nie musiała do mnie dokładać, kasy starczało mi na wszystko. Nie interesowała mnie polityka, zresztą na tej uczelni byli tacy sami biedacy jak ja, bo to typowa techniczna szkoła o ścisłych umysłach, gdzie jak nie nauczyłeś się wzorów, to żadne „pływanie” nie pomogło. Do NZSu, ani do ZSP nie należałem, nie należałem nigdzie, bo szkoda mi było na składki. Wolałem za to kupić coś sobie (radio stereo, magnetofon, ciuchy) bo pomimo tego ze w sklepach był tylko ocet, jak to teraz piszą, to ja mogłem kupić wszystko, nawet płyty zachodnich zespołów muzycznych. Wtedy też był „Empik” z płytami i to lepszy niż teraz. Były też inne sklepy z towarem wcale nie za dolary, a zresztą dolara można było kupić za cenę jednej flaszki „żytniej”, bo taki był przelicznik. Na wakacjach mogłem dorobić, bo roboty dla „fizycznych” było na każdej ulicy. Płacili nieźle, lepiej niż w biurze. O ile pamiętam, to ci „działacze” studenccy NZSu, to byli długoletni studiujący niekiedy po 10 lat, bez względu na opcje polityczne. Wylatywali z uczelni wcale nie za przekonania, tyko za brak projektów technicznych, których im się rysować nie chciało. Niektórym z nich „pomagałem” przy rysowaniu, bo za to też od nich kasę dostawałem. Oni – synkowie z „dobrych domów” woleli mi dać zarobić z ich tatusiowej forsy na parę flaszek niż samemu ślęczeć nad rysunkami. Dla mnie czasy Gierka to okres rozwoju Polski, to nowe fabryki, to ściągnięcie kilku milionów ludzi ze wsi do miast i danie im mieszkań luksusowych w porównaniu do tego co żyli na wsiach, to awans cywilizacyjny, to radość z tworzenia czegoś nowego. Od roku 1980 to już tylko agonia systemu, który tak naprawdę żerował na tym że ludzie będą nadążać za budową infrastruktury technicznej. Studia techniczne, magisterskie skończyłem w roku 1981-szym na państwowej – komunistycznej uczelni i od razu poszedłem do pracy – oczywiście do komunistycznego zakładu. Tam pracowałem jako inżynier konstruktor – tam spotkałem się po raz pierwszy z klasą robotniczą, tą zdrową, stojącą „po słusznej stronie. Tam zostałem nazwany „fartuchowcem”, co w ówczesnym żargonie robotnika było nawet czymś gorszym niż obecnie „wykształciuch”. Pomimo tego że znałem tych ludzi, że bawiłem się z ich dziećmi w piaskownicy, bo to małe miasteczko, to byłem dla nich wróg od pierwszego dnia zatrudnienia w zakładzie. Zaraz potem wezwano mnie do wojska po studiach i zostałem zmuszony do wyjazdu pod Stocznię Gdańską w celu obrony komuny. Tam spotkałem robotników z „kolebki”, tam nazwano mnie „gestapo” choć niczemu nie byłem winny, a znalazłem się tam, bo taki był rozkaz. Tam poznałem co to nienawiść i wzajemne oczernianie się, wyzwiska, klękanie i modlitwa na pokaz. Wyszedłem do cywila, wróciłem do pracy i dalej budowałem komunizm w postaci rysunków technicznych, projektów technologicznych. Największą radością dla mnie było patrzenie jak z papierowego rysunku na tokarni lub innej maszynie powstawał gotowy detal o realnych kształtach, a potem produkcja seryjna. Cieszyła mnie każda nowinka techniczna, każde usprawnienie procesu technologicznego. Pierwszą tokarkę numeryczną uruchamialiśmy kilka dni i pamiętam miny tych robotników jak nagle okazało się że jest ona kilka razy szybsza, dokładniejsza i bezawaryjna w stosunku do ludzi. Wtedy zrozumiałem dlaczego robotnicy nie chcieli mnie kochać, bo ich „fachowość” nie nadążała za postępem, a ja wprowadzając ten postęp byłem największym wrogiem. Część z moich wyrobów do dzisiaj służy ludziom, choć wcale nie projektowałem ich dla kapitalizmu, czy komunizmu tylko dla ludzi. Nie dzieliłem ludzi na komunistę, solidarnościowca, tylko na mądrego i głupiego. Tych drugich omijałem z daleka, bo dyskutować z nimi nie miałem ani sił, ani chęci. Pamiętam pierwsze wolne wybory, pamiętam co obiecywano naiwnym ludziom w kampanii wyborczej, aby tylko zagłosowali na Solidarność. Te wykresy Balcerowicza o wzroście, o zarobkach jakie będą mieli jak zagłosują, pokazywanych w TV jako słupki rosnące w górę śnią mi się do dzisiaj jako późniejsze hasło „ciemny lud to kupi”. W roku 1989 padł komunizm, zaraz potem padł mój zakład, tak jak wiele innych zakładów. Nikt nie zainteresował się ani mną, ani moimi znajomymi, co to cieszyli się że dyrektora komucha wywalono razem z nimi. Oni poszli na wymarzone kuroniówki, a potem na zasiłki do MOPSu, dyrektor sobie poradził i pod kościołem nie żebrze, ani nie pożycza 2 złote na wino jak niektórzy z nich. Historia toczyła się w wielkich miastach, a u nas wszystko toczyło się inaczej, świat jakby się cofał, zamiast iść do przodu. Jako „wykształciuch” szybko znalazłem pracę – u prywaciarza, waszego dobrego wyznawcy, co to krzyż miał nad biurkiem, a „Solidarność” napisaną na pół ściany w biurze. Wytrzymałem 3 lata, inni pękali szybciej, po prostu ideałami nie dało się żołądka napełnić, a prywaciarz płacił mało, tylko roboty nie szczędził. Kodeks pracy to była księga zakazana, gorsza niż „bibuła’ za komuny. Za czytanie lub rozpowszechnianie groziło od razu wywalenie na pysk z wilczym biletem obowiązującym w całej okolicy. Nikt z tamtych roboli nie dorobił się ani domu, ani willi z basenem, nikogo do sejmu z nas nie wybrano. Udało mi się znaleźć inną pracę, bardzo dobrą w porównaniu do tego co miałem, ale nie taką jak chciałem, szukałem innej. Kilka lat temu, za rządów sprawiedliwego prawa, miałem szansę stanąć do konkursu na wysokie stanowisko w innym mieście, spełniałem wszystkie warunki w ogłoszeniu – pojechałem na egzamin, a tam gość z ramienia Ministra zadał mi pytanie: czy należałem do partii. Nie pytał się o to co umiem, z czego jestem dobry, jaki mam program. Tylko to najważniejsze pytanie. Od niego zaczął. Odpowiedziałem że nigdy nie należałem i nie chcę należeć do żadnej partii.. „Egzaminator” na mnie spojrzał i w tym momencie wiedziałem że przegrałem. Wygrał – wiadomo kto i przez kogo polecany. To że idiota techniczny i ekonomiczny, to nie przeszkadza brać mu kasę o jakiej wyborcy „wolności” mogą tylko marzyć.
Zostało mi za mało lat do końca życia abym uciekał z tego kraju i walczył z młodymi o miejsce na zmywaku za granicą. „Znajomości” nie mam, nawet nie chciałem mieć, bo nie umiem fałszywie mówić co innego w oczy, a co innego za plecami. IPN ze mnie pożytku nie ma, ja też tam niczego szukać nie chcę, nie interesuje mnie co inni na mój temat mówili czy pisali. Dzięki pracy za komuny mam jakieś mieszkanie, oraz dom po mamie, co to jeszcze jest poniemiecki, na tzw ziemiach zachodnich. Zostawię to moim dzieciom, bo one teraz nigdy takiego mieszkania, ani domu nie kupią za te pobory, które obecnie w tym wolnym kraju otrzymują. Dzieci wykształciłem już teraz, za Wolnej Polski, ale syn na politechnice miał mniej zajęć technicznych niż ja 30 lat temu. To kto zostanie niedouczonym wykształciuchem, ja czy on?. Moja mama po 50-ciu latach ciężkiej pracy za komuny i kapitalizmu (fakt - nie wszystkie lata opłacała ZUS, dopiero od Gierka) miała na starość taką emeryturę że ja „po cichu” płaciłem za nią podatki, ogrzewanie, prąd, lekarza, remonty bo inaczej na leki by jej nie starczyło. Dożyła 80-ciu lat, ale nie mogła się nadziwić jak to robotnicy naiwnie rozwalili swoje zakłady i dali się tak „wyrolować” na dziadów. Ona pamiętała swoją biedę przedwojenną i wiedziała do czego można wrócić. Pamiętała też jak za PRLu musiała płacić za dentystę, za lekarza, bo tylko „prywatnie” ją przyjmowali. Własnymi rękami obijała cegły z ruin na odbudowę Warszawy, którą to dzielni powstańcy w ruiny obrócili, nic z tego nie mając, ani żadnych tytułów „Budowniczych Polski Ludowej”. Zmarła w szpitalu powiatowym, bo była „za stara” i nie urodziła nikogo ważnego aby ja leczyć po rządowych klinikach.
Nie chcę aby te państwo mnie kochało, nie muszę być „wybrańcem narodu”, ani bohaterem narodowym. Nie chcę aby moim nazwiskiem nazywano ulice, place czy lotniska i to ani za życia, ani po śmierci. To co mam, to mi wystarczy abym przeżył, nie muszę ręki do nikogo wyciągać, na emeryturę, która choć za kilkanaście lat dopiero mi przysługuje też zapracowałem, co widać po moim koncie w ZUS jakie mi przysyłają co roku, abym tylko dożył do tego czasu, bo renty kombinować nie chcę. Boje się jednak że obecni górnicy, wojsko i inni uprzywilejowani rozkradną te moje składki, tak jak rozkradziono majątek narodowy. Chcę tylko dożyć takiego dnia że nikt nie będzie się mnie czepiał że żyłem za komuny, pracowałem uczciwie w ówczesnym komunistycznym zakładzie, miałem jakieś sukcesy zawodowe i wcale nie zawdzięczałem to ani PZPR, ani PISowi, ani innym partyjnym nawiedzonym oszołomom. Po prostu zwykły szary obywatel, co to przestrzegał prawa, zarówno wtedy jak i teraz. To nie moja wina, że moi rodzice po wojnie spotkali się na ziemiach zachodnich, bo Stalin ich tutaj przegonił. I że w czasach mrocznej komuny spłodzili mnie 5 lat po swoim ślubie kościelnym. Nie obchodzi mnie to czy „styropian” mi to wybaczy ze jeszcze żyję z tym dyplomem komunistycznej politechniki co to na ziemiach zachodnich była i to zbudowana za komuny od zera na polach pod miastem, gdzie Niemcy przed wojną kartofle sadzili, a komuchy potem uczelnię wybudowali, do której każdy kto zdał egzamin mógł się dostać, a nawet jeszcze na „wrześniowy” nabór wystarczało. Moje dziecko, za wolnej Najjaśniejszej RP, teraz co miesiąc musiało do mnie rączkę przez pięć lat wyciągać, bo inaczej nigdy by tego dyplomu inżyniera nie osiągnęło, co ja praktycznie bezpłatnie za komuny. Nikt nigdy przez moje życie nie zabronił mi chodzić do kościoła, chrzcić dzieci, mówić co chcę, byleby nie były to słowa nieprawdziwe i obraźliwe dla ludzi. Teraz mogę chodzić do kościoła, ale mi się nie chce, jak widzę tych co to kiedyś w komitetach krzesła grzali, a teraz w pierwszych ławkach w kościele klęczą i z księdzem po plecach się klepią. Nie interesuje mnie czy ksiądz pokropi mój grób, bo ja lepiej od niego przestrzegam 10-ciu przykazań i to przed Bogiem, a nie przed klechą będę stawał do apelu ostatecznego i tam się tłumaczył z życia na ziemi.
Życie nauczyło mnie że każdy kredyt trzeba spłacić, bo pamiętam jak w domu po śmierci ojca pojawił się komornik za niespłacone długi taty, bo interes mu nie wypalił. Pamiętam ile nas to kosztowało i jak ciężko było. Dlatego jak policzyłem sobie że obecnie dług Polski zrobiony przez te 20 lat „wolności” gdyby chcieć go spłacić to potrzeba 2-ch lat aby nikt w tym kraju nie brał poborów za swoją pracę, albo emerytur, to boję się że bankructwo kraju to tylko kwestia szybkiego czasu. Gierek wziął kredyty, ale to co po nim sprzedano, to znacznie przekroczyło wpływy do budżetu niż on pożyczył. Tylko ze wolna Polska te pieniądze po 1989 roku przeżarła, zamiast zainwestować w coś nowego. To co jest teraz z Polską to przypomina mi moich sąsiadów co to po wojnie od komuny dostali dom poniemiecki, gospodarstwo i tak przez lata wysprzedawali maszyny, ziemię po kawałku, a teraz jak już wszystko sprzedane, to nawet prąd im odcięli, bo już nie mają z czego żyć. A oni zdziwieni że im krzywda się dzieje, mają pretensję o ironio, do tych co to od nich kupili że za tanio i awanturują się z sąsiadami.
Tej kłótni i tej wojny w tej Najjaśniejszej którejś tam Rzeczypospolitej boję się najbardziej, a dzisiaj widać już jej początki.
Możecie sobie przeinaczać historię, Wy przeminiecie, prawdziwa historia przetrwa. Ktoś ją kiedyś napisze dla potomnych. Ja może tego nie dożyję, mi ona niepotrzebna, ja wiem jak było.
n
neo-1
"Edek" ma rację. Przyjdą inne czasy, inni ludzie i będą burzyli teraźniejsze pomniki.
~EDEK~
OJ LUDZIE HISTORIA LUBI SIE POWTAZAC A CO WAM PRZESZKADZA TATABLICA TO JUZ HISTORJA .JESZCZE 5 LAT I TAK BEDA LIKWIDOWANE POMNIKI PAPIEŻA I POMNIK SOLIDARNOSCI BO NASTEPNE POKOLENIA TO SAMO POWIEDZA ONICH .TAK ZE JEST CZAS NA ZASTANOWIENIE SIE .BO PANSTWO BEZ HISTORI TO NIEMA PANASWA .
u
upierdliwy
Dzis WY zburzycie ten pomnik jutro ONI zburza WASZE...Glupi to narod co burzy pomniki..HISTORII nie dacie rady zmienic!!!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński
Dodaj ogłoszenie