Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czują się oszukani

Aleksandra Paulska, 1 sierpnia 2002 r.
Wybuch gazu odcisnął ślad na psychice lokatorów. Izabela Duda, jak nam powiedziała, bała się przejść sama przez ulicę. Trudny okres pomagał jej przetrwać mąż.
Wybuch gazu odcisnął ślad na psychice lokatorów. Izabela Duda, jak nam powiedziała, bała się przejść sama przez ulicę. Trudny okres pomagał jej przetrwać mąż. Marcin Bielecki
Lokatorom bloku przy ul. Santockiej w Szczecinie, w którym na początku roku wybuchł gaz, obiecywano pomoc materialną i szybkie wyremontowanie uszkodzonych mieszkań.

Większość z nich utrzymuje się z chudej emerytury. W wypadku stracili dorobek całego życia. Władze Szczecina przekazały im jedynie 300 zł i mieszkania zastępcze, w których zagrzybioną łazienkę dzielą z kilkoma rodzinami.

Czarna dziura, płomień i dym

W wypadku ucierpiało 15 lokatorów. Nad ranem, 19 lutego, w mieszkaniu nr 7 przy ul. Santockiej wybuchł gaz. Jeszcze nie wiadomo, jak to się stało. Ludzie jednak gadają. Twierdzą, że to wina sąsiada, który od dawna odgrażał się, że "wysadzi tę budę, jak go eksmitują". Był zadłużony na 38 tys. zł. Siła wybuchu była tak duża, że mężczyznę wyrzuciło z domu na chodnik. Przeżył. W bloku powstała czarna dziura. Wydobywał się z niej dym, gryzący w oczy, i kilkumetrowy płomień.
- Spałam wciśnięta w kąt tapczanu i nie słyszałam wybuchu - wspomina Izabela Duda, która zaczyna płakać, gdy ktoś prosi ją, by opowiedziała o wypadku. Lekko drży jej broda, a potem w oczach pojawiają się łzy. Mówi szybko, jakby chciała wyrzucić z siebie opowieść. - Wyleciałam w powietrze na kilka centymetrów, obudziłam się i usiadłam na tapczanie. Zaspana nie mogłam znaleźć laczków. Rzuciłam okiem po pokoju, ale pokoju nie było. Widziałam ogień w mieszkaniu obok. Pomyślałam: "Matko Chrystusowa, ale straszny sen". Za chwilę wpadli policjanci i strażacy. Powiedzieli, że to jawa.
Policjanci wyprowadzili ludzi na podwórko. Było zimno. Padał drobny deszcz, który od razu zamarzał. Niektórzy stali bez butów. Mieli tylko swetry albo kurtki znalezione na podłodze.
- Nikt nie czuł zimna - wspomina Cecylia Siek, która mieszka pod trzynastką. - Patrzyliśmy na ogień i dym. Wszyscy mieli czarne twarze. Byliśmy przerażeni.
Nie mniejszy szok przeżyli mieszkańcy, których w chwili wybuchu nie było w domu. O wypadku dowiedzieli się od znajomych, z radia lub z telewizji.
- Kumpel powiedział, że na Santockiej wybuchł gaz - opowiada Jerzy Duda, który mieszka drzwi w drzwi z mieszkaniem, w którym ulatniał się gaz. - Pomyślałem, że cudem przeżyłem. Wychodziłem do pracy kilka minut przed eksplozją. Gdybym zapalił papierosa na klatce już by mnie nie było.
Jadwiga Krejczy mieszka pod nr 3. Często odwiedza córkę w Niemczech. Nie było jej przy wybuchu. Dowiedziała się o nim od sąsiadki, która zadzwoniła roztrzęsiona następnego dnia.
- Dziura w budynku przypomniała mi wojnę, którą pamiętam z dzieciństwa - opowiada czerstwa staruszka. - Budynek wyglądał jak po nalocie bombowym. Przeżyłam szok. Przez dwa miesiące miałam lęki. Nie mogłam jeść, ani spać.

Daleko od domu

Wybuchowcom - jak nazywa się ich w Szczecinie - władze przekazały mieszkania zastępcze przy ul. Szpitalnej o dużo niższym standardzie. Łazienka wspólna, w ubikacji grzyb, na podłodze szare linoleum, okna bez firanek, drzwi do pokoi bez szyb.
- Załamaliśmy się, gdy przywieziono nas na miejsce. Pokoje, które nam udostępniono wyglądały strasznie - wspomina Jadwiga Krejczy. - Brudne, zaniedbane i dużo mniejsze od tych na Santockiej. Miałam 41 m kw., teraz 28. Na dodatek płacę za nie prawie sto złotych więcej.
Władze Szczecina twierdzą, że - mimo najszczerszych chęci - opłat za czynsz nie da się zmniejszyć.
- Miasto ma obowiązek zapewnić mieszkania tylko najemcom, a nie właścicielom lokali - wyjaśnia Przemysław Borowiecki z biura prasowego Urzędu Miasta w Szczecinie. - Lokatorzy poszkodowani w wypadku płacą dokładnie tyle, ile najemcy. Dlatego wychodzi drożej, niż wcześniej. Nie możemy nic z tym zrobić.
Przy ul. Santockiej mieszkali głównie emeryci, którzy chcieli dożyć tu swoich dni. Cały kapitał ulokowali w domowych sprzętach. Pralki, lodówki, odkurzacze kupili na raty. Mimo, że są zniszczone będą je spłacać do końca przyszłego roku. Karta gwarancyjna nie uwzględnia nieszczęśliwych wypadków.
- Straciłam wszystko - opowiada blisko 80-letnia Helena Adamska. - Zostały mi dwa stare fotele, trzydziestoletnia toaletka i lodówka marki "Mińsk".
Pani Helena i kilku innych mieszkańców bloku przy ul. Santockiej ma żal do władz Szczecina, że im nie pomagają. Opowiada, że 48 lat przepracowała dla tego miasta. Była opiekunką w żłobku. A teraz żaden z jej wychowanków nie chce jej pomóc.

Grunt to propaganda

Od wybuchu minęło pięć miesięcy. Poszkodowani ludzie już nie wzbudzają sensacji. Mają żal do władz miasta, że interesowały się nimi tylko klika dni po wypadku. Prezydent Szczecina obiecał przed kamerami telewizji, że za trzy miesiące będą mogli wprowadzić się do wyremontowanych mieszkań. Podobne zapewnienia padły z ust dyrekcji spółki "Irydaja", która jest administratorem budynku. Tymczasem w uszkodzonych mieszkaniach wciąż trwają prace remontowe.
- Nikt nie mógł przewidzieć, jakie są straty, dlatego wszelkie terminy remontu były orientacyjne - uważa Ryszard Gruczyk, zastępca dyrektora spółki "Irydaja", która jest administratorem budynku. - Budynek został uszkodzony w 60 procentach. Ściany zewnętrzne trzeba było w całości odbudować. Część ścian działowych również. To wiele pracy.
Poszkodowani mieszkańcy zgadzają się z opinią Gruczyka, że w budynku było wiele szkód. Twierdzą, jednak, że remont jest przeprowadzany opieszale, a dyrekcja próbuje to ukryć.
- Podają do prasy nieprawdziwe informacje - uważa Piotr Staniszewski, którego schorowani rodzice mieszkają w jednym z uszkodzonych mieszkań. - Dyrektor twierdzi, że w remontowanych mieszkaniach trzeba jedynie położyć tapety i wykładziny. Tymczasem w kilku mieszkaniach trzeba kuć ściany, bo "fachowcy" zapomnieli o wstawieniu rur.
Postępy w pracach remontowych codziennie sprawdzają lokatorzy. Są oburzeni ich wykonywaniem.
- Robotnicy nie przykryli podłogi gazetami i podłogę, którą kładłam rok temu, teraz mogę wyrzucić - mówi zdenerwowana Cecylia Siek. - Zdewastowali mi kuchnię. Obtłukli kafelki nieuszkodzone podczas wybuchu. Protokół zniszczeń wystawiono fikcyjnie. Pojawił się w nim balkon, którego nigdy nie miałam.
W pomieszczeniach, do których - zgodnie z zapewnieniami prezydenta Szczecina i administracji budynku - najpóźniej do końca maja mieli się sprowadzić pierwsi lokatorzy są dziury w ścianach i obtłuczony tynk. Mieszkańcy nie wierzą, by ekipie remontowej udało się zakończyć prace w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Twierdzą, że winna jest administracja budynku i władze miasta, które o nich zapomniały.
- Musimy mieszkać na tobołkach, jak jacyś Nomadowie - żali się Izabela Duda. - Tymczasem jesteśmy mieszkańcami Szczecina i chcemy być tak traktowani.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński