Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudem ocaleli

Mariusz Parkitny, 30 stycznia 2006 r.
- Ciągle dzwonię do kolegów i pytam się czy żyją. Na szczęście odbierają telefony. Nie mogę dojść do siebie. My przeżyliśmy, bo wyjechaliśmy wcześniej z Krakowa. Gdy słucham relacji kolegów, którzy przeżyli katastrofę nie mogę uwierzyć. To było piekło. Płakali nawet ratownicy. mówi Marek Wacek
- Ciągle dzwonię do kolegów i pytam się czy żyją. Na szczęście odbierają telefony. Nie mogę dojść do siebie. My przeżyliśmy, bo wyjechaliśmy wcześniej z Krakowa. Gdy słucham relacji kolegów, którzy przeżyli katastrofę nie mogę uwierzyć. To było piekło. Płakali nawet ratownicy. mówi Marek Wacek Marcin Bielecki
Szczecińscy hodowcy gołębi na własne oczy widzieli koszmar walącej się chorzowskiej hali targowej. - Na naszych oczach umierali ludzie i nie było jak udzielić im pomocy - mówią. Nieznane są losy mieszkańca Goleniowa.

Z naszych informacji wynika, że chodzi o młodego chłopaka, który był sprzedawcą na stoisku handlowym. Jego pracodawca - znany zachodniopomorski hodowca gołębi - jeszcze wczoraj szukał go po szpitalach. Do czasu zamknięcia tego wydania gazety losy chłopaka nie wyjaśniły się.

- Janek (właściciel stoiska-red.) miał wielkie stoisko na hali z akcesoriami dla gołębi. Z tego co wiemy poszukuje swojego pracownika - potwierdza Marek Wacek, z zarządu okręgu szczecińskiego.

Uratował ich podmuch

Do Katowic pojechało prawie stu hodowców ze Szczecina i okolic. Większość wyruszyła do domu w sobotę przed godz. 17. Na hali i wokół niej zostało około dziesięciu naszych gołębiarzy. Udało nam się ustalić, że na pewno dwóch z nich znalazło się w centrum katastrofy. Jeden jest z Goleniowa drugi, ze Szczecina. Są lekko ranni, ale zdrowi. Wczoraj wieczorem wracali do domu samochodem. Nie byli w stanie jeszcze rozmawiać o tragedii. Ich relację przekazał nam telefonicznie Jerzy Strzemiłowski, prezes szczecińskiego okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, który jechał razem z nimi.

- Gdy hala zaczęła się walić byli w środku. Widzieli jak konstrukcja się łamie jak domek z kart. Część elementów spadła na nich. Mieli szczęście. Potężny podmuch spowodował, że wypadli za drzwi, gdzie byli już bezpieczniejsi. Słyszeli jęki umierających ludzi i nie byli im w stanie pomóc. Cudem przeżyli - mówi.

Według świadków zniszczona hala przypominał potężne gruzowisko.

- Tego nie da się opisać. To koszmar. Czegoś takiego nie widziałem. Waląca się konstrukcja, śnieg oraz części wystawowe stworzyły na środku hali wielką górę. Tam pewnie są jeszcze ludzie, choć na przeżycie nie mieli szans - opowiada Jerzy Strzemiłowski. - Ja miałem szczęście, bo w tym czasie poszedłem do hotelu. Potem nie mieliśmy już wstępu na rumowisko.

To była wielka impreza

Według hodowców w sobotę o godz. 17 w hali było ok. 200 osób.

- To już była końcówka imprezy, która trwała przecież od środy. W południe rozdano nagrody i spotkanie powoli się kończyło. Gdyby do katastrofy doszło kilka godzin wcześniej zginęłyby tysiące ludzi - sądzi Strzemiłowski.

Część zachodniopomorskich hodowców przyjechała do Katowic już w środę. Byli wśród nich miłośnicy gołębi ze Szczecina, Goleniowa, Wałcza, Pyrzyc, Płotów i Trzebiatowa. Niektórzy przyjechali aby wymieniać kontakty inni, aby pohandlować. Szczeciński naukowiec dr Andrzej Dybuch z Akademii Rolniczej miał wykład na temat genetyki gołębi. To była już czwarta wizyta w chorzowskiej hali targowej szczecińskich hodowców.

- To wielka impreza. Organizowana raz do roku. Hala jest rzeczywiście duża. Ale wyglądała na solidną. Nic nie wskazywało, że dojdzie do takiej tragedii - mówi Mariusz Wróbel, hodowca ze Stargardu.

W tym roku zarząd szczecińskiego okręgu nie organizował wspólnego wyjazdu.

- Każdy jechał indywidualnie, ale organizowaliśmy się w grupy. Jedni jechali busikami, inni prywatnymi autami - mówi Marek Wacek, członek zarządu okręgu.

Mariusz żyjesz?

Wróbel i Wacek podobnie jak większość zachodniopomorskich gołębiarzy mieli szczęście. Wyjechali z Katowic przed tragedią. Oboje jechali jednym autem.

- Ze względu na odległość do Szczecina wracaliśmy wcześniej. Na parkingach zbieraliśmy się od czternastej. Niektórzy nawet przed siedemnastą - opowiadają.

O katastrofie dowiedzieli się od znajomych.

- Jechaliśmy samochodem. Mieliśmy ściszone radio. Zadzwonił kolega ze Szczecina z pytaniem czy żyję. Uznałem to za głupi dowcip, ale za chwilę wyjaśnił mi o co chodzi. Włączyliśmy radio i zaczęliśmy dzwonić po znajomych hodowcach, aby się dowiedzieć, czy przeżyli - tłumaczy Mariusz Wróbel.

Do Szczecina wrócili w sobotę przed północą. Ale dopiero wczoraj wieczorem udało im się ustalić, że z wyjątkiem chłopaka z Goleniowa wszyscy szczecińscy hodowcy są cali i zdrowi.

Gołębie zostały w gruzach

Większość gołębiarzy zostawiła swoje ptaki na hali w Chorzowie. Nie wiadomo co się z nimi stało. Część nie przeżyła katastrofy. Być może te, które przeżyły wrócą do właścicieli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński