Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chiny okiem fotoreportera. Zobaczcie niezwykłe zdjęcia

Bogna Skarul
Bogna Skarul
Jak wyglądają Chiny okiem fotoreportera?

- Ile zrobiłeś zdjęć w Chinach?
- Przywiozłem prawie 2 tysiące zdjęć. Zarówno takich typowo turystycznych z rodziną na tle zabytków, jak i z różnych ciekawych miejsc jak Zakazane Miasto, biblioteka Binhai w Tienjin czy klasztor Shaolin. Przywiozłem też bardzo dużo zdjęć reporterskich, takich z ulicy. Jeszcze nad nimi pracuję, ale chyba uda mi pokazać dwa fotoreportaże. Zrobiłem je całkowicie przez przypadek. Akurat miałem aparat przy sobie.

- Miałeś aparat przy sobie? Przecież jest niesłychanie ciężki, a ty nie byłeś w pracy tylko na urlopie. Nie wystarczyły ci zdjęcia komórką?
- Nie wiem jak robią inni, ale ja zawsze, nawet na urlopie, mam przy sobie aparat. Tym razem zabrałem mały, lekki i tylko z jednym obiektywem. Fotografia to moja pasja, robienie zdjęć cały czas mnie kręci. Nie wyobrażam sobie, że kiedy jestem w Chinach, widzę rzeczy pierwszy raz, biorę udział pierwszy raz w jakich zdarzeniach i nie robię zdjęć.

- A jak wypadła konfrontacja twoich wyobrażeń o Chinach z tym co zobaczyłeś? Pewnie przed wyjazdem naczytałeś się sporo książek, naoglądałeś albumów?
- A tu cię zaskoczę. W rodzinie "podjęliśmy uchwałę", że nic na temat Chin nie czytamy i nie oglądamy przed wyjazdem. Chcieliśmy zobaczyć Państwo Środka świeżym okiem i umysłem, by móc samemu to wszystko przeżyć. Dopiero po powrocie rzuciliśmy się na książki i przewodniki.

- Ale coś tam sobie jednak wyobrażałeś?
- Tak zupełnie nie dało się od tego uwolnić. Choćby wtedy, kiedy byłem na placu Tian’anmen i stanąłem w miejscu, gdzie 4 czerwca 1989 roku czołgi rozjeżdżały studentów. Wtedy właśnie serce zaczęło mi bić mocnej. Przypomniałem sobie te wszystkie zdjęcia z placu z dnia tragedii, zobaczyłem okno w Beijing Hotel, z którego fotoreporterzy robili ujęcia, które przeszły do historii. Nie byłem w stanie oglądać tego placu jako zabytku, tylko patrzyłem się na niego pod kątem tamtego dnia, okiem fotoreportera.

- Co cię w Chinach szczególnie zaskoczyło?
- Parę rzeczy, ale przede wszystkim upał i wilgotność powietrza. Czułem się cały czas jakbym był w saunie. Zaskoczyło mnie też bardzo dobre jedzenie. Wszystko mi smakowało. Nawet robaki, które grilowali na moich oczach na Wangfujing Snack Street, a później podawali jakby nigdy nic.

- Jak smakują robaki?
- Jak kurczak.

- A jaki jest Pekin?

- Duży, z wielkimi oszklonymi budynkami, szerokimi ulicami przez które nie da się normalnie przejść na drugą stronę, bo sznur samochodów nie zważa na zielone światło dla pieszych. I tysiące skuterów – co ciekawe - wszystkie elektryczne, bo inaczej chyba nie daliby sobie rady ze smogiem. Mają też przepiękne parki, też bardzo rozległe. Przyznam, że za każdym razem zaskakiwała mnie wielkość każdego przedsięwzięcia, jego skala. Jak jest muzeum, to ono jest gigantyczne. Spędziliśmy cztery godziny w Muzeum Narodowym w Pekinie, a i tak nie udało nam się zobaczyć nawet połowy prezentowanych eksponatów. Nie daliśmy rady, fizycznie byliśmy zmęczeni.
Już nie wspomnę o Wielkim Murze, który rozciąga się na długości ponad 8800 km licząc zabudowania i wieże obronne, rowy i naturalne bariery w postaci gór czy rzek. Nam, przez przypadek, udało się być w miejscu mało turystycznym, gdzie dopiero budowana jest infrastruktura. To była oryginalna, „dzika” część Wielkiego Muru, bo ten fragment, który jest najczęściej odwiedzany w Pekinie to rekonstrukcja.

- Jak wygląda taka prawdziwa pekińska ulica?
- Jest czysto, gdyż tam cały czas ktoś te ulice sprząta. Zaś w hutongach czyli starych, tradycyjnych dzielnicach, zaskoczyły mnie ogromna liczba kabli elektrycznych, które tak po prostu wiszą nad głowami przechodniów. Chyba żaden elektryk w Polsce nie jest w stanie uwierzyć, że taka sieć jest możliwa, funkcjonuje i działa. A pod kablami na ulicach siedzą sobie ludzie, grają w chińskie szachy czy domino. Porobiłem tam trochę zdjęć.

- Nie miałeś problemu aby ludziom robić zdjęcia? Pytałeś się ich o zgodę?
- Dogadać się z nimi nie miałem jak, gdyż w większości nie znają angielskiego. Mówią tylko po chińsku, ale są życzliwi, uśmiechają się. Podchodziłem do nich powoli i gestem pytałem czy pozwolą na robienie fotek. Im się to nawet podobało. Nigdy nie spotkałem się z żadną odmową, a tym bardziej agresją. Zdarzyło się, że szedłem ulicą i zobaczyłem przez szybę, że w mieszkaniu siedzi grupa mężczyzn i gra w madżonga, czyli tradycyjną chińską grę towarzyską. Otworzyłem drzwi, spytałem - oczywiście gestem - czy mogę wejść, a oni zaprosili mnie do środka. Oczywiście zdjęcia robiłem tylko tam, gdzie to możliwe, choć w Pekinie jest sporo miejsc, gdzie jest to zakazane.

- Czyli?
- Na przykład w metrze, na dworcu czy przy punktach kontroli.

- Co to za punkty kontroli?
- Chiny to kraj, gdzie "oko cały czas patrzy". Wszędzie są kamery. Kiedy idziesz ulicą to non stop błyska jakiś flesz, błyska lampa. W muzeach, na dworcu, w metrze. Jest mnóstwo służb, które chodzą z kamerami i cały czas wszystko dookoła monitorują. To z jednej strony deprymujące, ale z drugiej daje poczucie bezpieczeństwa, szczególnie obcokrajowcom. Zresztą nie bez powodu mówi się o Chinach, że to jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Tam nic - szczególnie turyście z Europy czy Ameryki - nie może się stać bez wiedzy tego tajemniczego "oka".

- Rzeczywiście jest bezpiecznie?
- W Chinach ani razu nie poczułem się zagrożony, ani razu nie czułem się niepewnie. Nawet jak chodziliśmy po ulicach poza turystycznymi szlakami, gdzie bywa biedniej. Choć określenie, że ta czy tamta dzielnica jest biedniejsza, jest trudne.

- Dlaczego?
- Bo może dom jest trochę skromniejszy, ale przed nim stoi najnowsza wersja Audi A6 albo nowy Mercedes. Więc nie wiem, czy ten właściciel domu, który do nas wychodzi w podartej koszuli i dziurawych spodniach dostał ten samochód w prezencie, na przykład od bezdomnego (śmiech), czy sam sobie kupił i po prostu wybrał sobie z jakiś względów takie mieszkanie. Nie wiem co mam myśleć?

- To tylko takimi samochodami jeżdżą Chińczycy?
- Nie. Jest dużo nieznanych mi zupełnie marek. Zresztą chińskie samochody są kosmiczne, w Europie nie spotkasz nawet podobnych w kształtów. Po tych autach widać, że Chińczycy technologicznie gnają po prostu do przodu. My jesteśmy za nimi daleko.

- Jak się porozumiewałeś w Chinach?
- Tak jak już wspominałem, albo na migi albo za pomocą translatora w telefonie. Mało kto mówi tam po angielsku, nawet w restauracjach czy hotelach. Im znajomość obcych języków nie jest potrzebna. Chińczycy uważają, że są samowystarczalni, są wielkim narodem i nic od nikogo nie potrzebują. Właśnie kiedy byliśmy w Pekinie to ogłoszono, że Państwo Środka zamieszkuje 1,4 miliard obywateli. Sam Pekin ma blisko 22 milionów mieszkańców. A miasto ma 260 kilometrów długości w linii prostej. Raz autobusami miejskimi jechaliśmy 4 godziny, aby się dostać na drugą stronę stolicy.

- Patrzyłeś się na Chiny okiem fotoreportera, profesjonalisty. A jak podobały się Chiny żonie i dzieciom?
- Są zachwyceni. Wszyscy zresztą tę podróż bardzo przeżywamy. Wielu rzeczy, zjawisk, zdarzeń nie spodziewaliśmy się. Teraz to musi wszystko się nam w głowach ułożyć. Mojego syna Bartka zachwyciło Narodowe Centrum Sztuk Widowiskowych, położone niedaleko Hali Ludowej i Placu Niebiańskiego Spokoju. Jest muzykiem, więc zabraliśmy go na spektakl. Sam budynek, o którym mieszkańcy Pekinu mówią żartobliwie „jajo”, stoi na wodzie; kiedy się chodzi korytarzami, to nad głową widać wodną taflę. Główna scena jest gigantyczna. Siedzieliśmy na balkonie na trzecim piętrze. Przedstawienie było fantastyczne, co prawda nie wiedzieliśmy dokładnie o czym opowiada libretto opery, ale byliśmy zafascynowani muzyką i śpiewem.

Co ciekawe, miałem wrażenie, że wszyscy Chińczycy potrafią śpiewać. Tańczyć zresztą także. Parę razy widzieliśmy, jak na przykład kierownik sklepu, już po zamknięciu swojego interesu, wychodzi na chodnik z magnetofonem, puszcza muzykę, a pracownicy śpiewają i tańczą. To było niesamowite. Stawaliśmy zachwyceni, ja robiłem zdjęcia, a kiedy grupa kończyła występ, biliśmy im brawo. I to ich zaskakiwało, bo tam nikt nie zwraca uwagi na tańczących na chodnikach. Widzieliśmy także kilkukrotnie jak przed otwarciem sklepu, rano pracownicy się gimnastykują. Podobnie było w parkach, co chwilę ktoś tam śpiewa, tańczy, ćwiczy tai chi czy gra na harmonijce. To jest dla nich zupełnie naturalne.

- Wspomniałeś, że przygotowujesz dwa fotoreportaże. O czym będą?
- Pierwszy to opowieść o naszej dziesięciogodzinnej podróży pociągiem z Pekinu do Luoyang. Jechaliśmy na stojąco na korytarzu, gdyż nie było już miejsc siedzących. Odwołali nam wcześniejszy pociąg, na który mieliśmy zarezerwowane bilety, więc kasjerka sprzedała nam na kolejny, ale nic nie powiedziała, że sprzedała bilety także tysiącom innych ludzi. Pociąg był napchany, że nie można było włożyć szpilki, ale to co się tam działo było niesamowite. Drugi fotoreportaż to historia z salonu tradycyjnego chińskiego masażu, gdzie pracują niewidomi. Skupiłem się na pokazaniu pracy niedowidzącego chińskiego masażysty - albinosa. Zresztą zobaczycie to wszystko na zdjęciach, zapraszam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński