Zofia Kasińska śmieje się kiedy odbiera telefon.
- Tak to prawda, bawiliśmy się do białego rana. To sukces, który trzeba świętować. Właściwie to nie pamiętam tego, co było po ostatnim gwizdku meczu z Rosją. Czułam tylko radość. No i były łzy.
Bartosz Łastowski ze śmiechem dodaje, że nie bardzo pali się do rozmowy. No, ale kto normalny dzwoni do brązowego medalisty dzień po meczu o trzecie miejsce o 10 rano…
- Niech pan zadzwoni jutro. Bardzo proszę. O której pan chce.
Najpierw były łzy…
Po półfinałowym meczu z Hiszpanią emocje były, ale powodów do świętowania już nie. Porażka 1:2 i brak awansu do półfinału. A tak bardzo na to liczyli…
- Ja po meczu z Hiszpanią czułem się jakbym wygrał, bo byliśmy lepszym zespołem, dużo lepszym. Niestety nie udało się wykończyć wszystkich sytuacji. No trochę smutku było, usiedliśmy sobie wszyscy razem w salce konferencyjnej powiedzieliśmy, co mieliśmy powiedzieć. Wyrzuciliśmy ten mecz z głowy i udało się – wspomina chwile po półfinale Łastowski.
Łzy widziała też Kasińska.
- Wiadomo, że rozmowy, które odbywają się w tym, jak ja to nazywam naszym „rehabie”, czyli pokoju fizjoterapeutycznym były różne w tym momencie. Były łzy ze smutku, ale i ze złości. Z tego, że każdy próbował, ale się nie udało w tamtym meczu…
A potem pik, pik, pik
- No wiadomo, że emocje jakoś muszą ujść – śmieje się Łastowski. – Ale w tym meczu pokazaliśmy, że jesteśmy mocni i zasłużyliśmy, żeby ich użyć… - tłumaczy najlepszy zawodnik tamtego, wygranego 1:0 po jego asyście meczu z Rosją, którego okrzyk trzeba było ocenzurować.
Kiedy pytam Zofię Kasińską, kiedy więcej było tych niecenzuralnych słów, czy po meczu z Hiszpanią, czy po Rosji śmieje się.
- Nie pamiętam.
To już drugi brązowy medal, jaki w jednej reprezentacji zdobyli Bartosz Łastowski i Zofia Kasińska. Poprzedni wywalczyli w Turcji. To wówczas o Amp futbolu zrobiło się głośno.
Kibice polubili zawodników, którzy pozbawieni kończyny dolnej grają w polu i tych, którzy bronią bramki nie mając jednej ręki. Kiedy dodatkowo okazało się, że naszych piłkarzy grających o kulach wspierają największe gwiazdy pełnosprawnego futbolu, kibice nie mieli już wyjścia. Łastowskiego i kolegów należało kochać i kibice pokochali ich serdecznie.
– Cieszę się, że mogę być częścią ampfutbolowej rodziny i wspierać chłopaków w osiąganiu kolejnych celów – przyznaje sam Robert Lewandowski. Od lat pomaga Amp Futbol Polska i od lat jej kibicuje. Ale nie tylko on.
- W kadrze są chłopcy, którzy z takimi właśnie gwiazdami mają kontakt na co dzień, bo z nimi rozmawiają. Jakub Kożuch cały czas jest w kontakcie z Kamilem Grosickim. Jakub Popławski z Łukaszem Fabiańskim jest na linii, więc mogą sobie pogadać. Dzień w dzień nawet mogą sobie kilka wiadomości wymienić, więc to na pewno też jest ważne –opowiada Łastowski.
Stawiamy na nogi…
Zofia Kasińska nie miała w tym roku wakacji. Powód prozaiczny. Dwóch kadrowiczów nabawiło się kontuzji i trzeba było ich… po prostu postawić na nogi. To znaczy sprawić, aby zagrali w krakowskim turnieju.
- Słyszałam gdzieś tam w kuluarach od znajomych, że faktycznie w telewizji moje nazwisko w ostatnim czasie dość często się pojawiało. Natomiast to dzięki Kamilowi Rosikowi i Kamilowi Grygielowi. Grygiel złamał nogę na dokładnie 72 dni przed meczem otwarcia, Rosik złamał rękę 3 tygodnie przed meczem inauguracyjnym i obydwaj zagrali w turnieju – wspomina Kasińska.
Rzeczywiście, jak donosiły media, Kamil Grygiel nie strzelałby goli na mistrzostwach, gdyby nie praca Kasińskiej.
- Każdy z nas gdzieś tam wierzył w to, że się uda i się udało i był Kamil Grygiel, który zadedykował mi bramkę… Natomiast chyba ważniejsze w tym wszystkim było wejście i jednego i drugiego zawodnika do gry. Bramka, wiadomo była ukoronowaniem tego wszystkiego, ale to był dodatek. Natomiast to, że jeden i drugi wszedł na to boisko, był zadowolony i miał tę radość w oczach. To chyba było najważniejsze, że się udało i zdążyliśmy - mówiąc to Kasińska nie ukrywa emocji.
Ze sportem związana jest od lat. Do kadry amp futbolu trafiła w sierpniu pięć lat temu. Jest jedyną kobietą w gronie samych mężczyzn, ale jak mówi, po tylu latach to już żaden problem.
Czas relaksu
Nowe Linie gdzieś są. Są gdzieś w okolicach Pyrzyc. To tam jest dom rodzinny Bartosza Łastowskiego. Uznawanego przez świat za najlepszego polskiego ampfutbolistę. A on pochodzi z miejscowości o której istnieniu naprawdę wiedzą nieliczni. Kto tam był, nazywa to miejscem końcem świata.
- A dla mnie to serce świata – zwierza się Bartosz – tam odpoczywam, tam są wszystkie moje trofea. Także ten medal, który zdobyłem tutaj w Krakowie, zaraz po dekoracji dałem rodzicom, żeby zawieźli do domu. On już tam jest i czeka na mnie.
Gra teraz w Legii Warszawa. Jakoś odnajduje się w tym klubie, ale jak mówi sama Warszawa to duże miasto i wszyscy się spieszą, a on nie ma takiego charakteru. Mieszka na Woli, trenuje na Bemowie. Ale jak sam mówi radzi sobie. Rzadko tylko może bywać w domu rodzinnym. Po turnieju nie mógł pojechać, bo Legia szykuje się do ligowego turnieju w pierwszy weekend października. Ale potem się wybierze. I już wie że… Nowe Linie szykują mu na przyjazd niespodziankę.
- Ale oni chyba nie wiedzą, że jesteśmy w tej samej grupie i widzę co do siebie piszą – śmieje się.
Pytam czy mam to napisać, czy woli ukryć to, że szpieguje przygotowania.
- Proszę napisać! Chcę żeby mnie zaskoczyli, bo ja uwielbiam niespodzianki.
I wyzwania.
Dam sobie radę
Kiedy rozmawiamy o marzeniach, Łastowski mówi wprost: mistrzostwo świata.
- Teraz turniej odbędzie się w Turcji. A my mamy bardzo zgrany zespół. Potrzebujemy nieco szczęścia i to się może wydarzyć.
I jeszcze jedno. Zagrać w zespole z pełnosprawnymi piłkarzami. Z tymi, których od młodości podziwia. Na normalnym boisku.
- Znam swoje umiejętności. Wiem, co potrafię. Nie raz, nie dwa grałem z kolegami na orliku tu w okolicy. Nie boję się takiej konfrontacji. Mam w sobie odwagę.
Dziś jest mistrzem Polski z ampfutbolową Legią Warszawa, ale pewnie gdzieś dalej podskórnie marzy, żeby zagrać dla Pogoni Szczecin, której kibicował od dziecka.
Bartosz urodził się z krótszą nogą. Lekarze próbowali coś poradzić, ale nie dali rady. Od dzieciństwa nic sobie jednak nie robił z tego, że jest inny. Ma w sobie upór, który bardzo umiejętnie wspierali rodzice. Dlatego dziś nazywany jest „polskim Messim” i daje przewagę zespołom, w których występuje.
- Chciałabym, aby ta historia Bartka i te nasze sukcesy sportowe dały jeszcze jeden efekt oprócz ogólnego zainteresowania amp futbolem. Chciałabym, żeby przekonały rodziców i dzieci, które często są chowane w domach, że niepełnosprawność wcale nie wyklucza. Żeby coraz więcej z nich brało udział w naszym projekcie juniorskim. Bo to da im szansę na jakiś rozwój. Żeby pokonali swój strach w głowie. Szczególnie rodzice – kończy Zofia Kasińska
Bądź na bieżąco i obserwuj:
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?