Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Borys Sawaszkiewicz. Współpracuje z największymi artystami z całego kraju. Szczecin to jego miasto

Monika Piątas
Monika Piątas
Borys Sawaszkiewicz kojarzony jest przede wszystkim z zespołem Big Fat Mama, kolektywem CHANGO czy obecnie formacją Piotra Cugowskiego. Jak mówi, jest ogromnym szczecińskim patriotą i ma, co do miasta wiele planów. Założył studio nagraniowe Stobno Records, które wpływa na rodzimą scenę muzyczną i jednocześnie współpracuje z największymi artystami z całego kraju. Więcej dowiecie się z naszego wywiadu.

Zacznijmy od początku. Od zawsze ciągnęło cię ku muzyce?

- Pochodzę z rodziny o głębokich muzycznych tradycjach. Babcia Zofia Tokarzewska przed wojną była Primadonną Opery Warszawskiej, później do emerytury była związana z Operetką Szczecińską. Dziadek Witold Sawaszkiewicz – wiolonczelista/filharmonik, ojciec Wojciech Sawaszkiewicz jest laureatem legendarnego szczecińskiego festiwalu Młodych Talentów - big beat do dziś płynie w jego żyłach (uśmiech). Na co dzień w naszym rodzinnym domu przesiadywali m.in Irena Brodzińska, Jan Waraczewski czy Jacek Nierzychowski. Trochę nie miałem wyjścia i musiałam zostać muzykiem (śmiech). Rodzice mocno się starali, abyśmy razem z siostrą Sawą kontynuowali tradycję rodzinną. Nasza mama Mirosława Sawaszkiewicz poświęcała nam ogrom czasu, pilnując systematycznych ćwiczeń i nieustannie dopingując nasze postępy.

Sięgając do czasów Big Fat Mama? Jak to się zaczęło?

– Na pierwszym roku studiów zostałem zaproszony na próbę BFM. Z tego co pamiętam był to rok 2006, po pierwszych wspólnie zagranych dźwiękach poczuliśmy do siebie miętę. Gruba Mama grała już z 5 lat, odnosząc pierwsze ogólnopolskie sukcesy. Było to dla mnie zupełne nowe doświadczenie. Dotychczas grywałem z muzykami po szkołach. Gruba natomiast składała się z samych naturszczyków, wolnych od zasad stosowanych w muzyce i szalenie kreatywnych. Skłonny jestem stwierdzić, że to BFM obudziła we mnie ducha rock&rolla i na wielu płaszczyznach ukierunkowała dalszą drogę.

Borys Sawaszkiewicz. Współpracuje z największymi artystami z całego kraju. Szczecin to jego miasto
Hubert Grygielewicz

Jak zareagowałeś na propozycję dołączenia do zespołu?

– Nie byłem specjalnie zaskoczony (śmiech). Serio nie wiedziałem czego mam się po nich spodziewać. Byli z innej bajki, w dodatku ja nie planowałem angażować się na sto procent w jeden zespół. Zespół był zdeterminowany, celowali wysoko, nie zwracali uwagi na przeszkody. Bardzo szybko zaraziłem się tym podejściem, nie było odwrotu. Po kilku wspólnych miesiącach staliśmy się tytanami pracy. Spędzaliśmy razem czas cztery, a nawet pięć razy w tygodniu po pięć godzin na próbach, chodziliśmy systematycznie na zajęcia ze śpiewu, bezustannie dopracowywaliśmy kwestie wizerunkowe. To wszystko podpowiadało, że Big Fat Mama stanie się czymś zjawiskowym i niepowtarzalnym na polskiej scenie muzycznej. Rzeczywiście tak się stało. W końcu zaczęliśmy być zapraszani na praktycznie każdy znaczący festiwal od RAWY BLUES po Festiwal w Opolu. Później przyszedł czas na koncerty poza Polską.

No właśnie, fluorescencyjność, żywiołowość, szalone stroje, koncerty w Polsce i w Europie. Jak wspominasz te czasy?

– Byliśmy hipisami (uśmiech). Nie różniliśmy się niczym od opowieści o latach 60 i 70. Emanowaliśmy uśmiechem na wszystkie możliwe strony, przyjaźniliśmy się do tego stopnia, że nawet nasi rodzice się polubili (śmiech). Wspomnień z tego okresu jest ogrom. Dostawaliśmy olbrzymi feedback od fanów, którzy z czasem stawali się również naszymi przyjaciółmi. Do dziś utrzymuję kontakty z wieloma ludźmi poznanymi na koncertach BFM. Gdzie się pojawiliśmy, wzbudzaliśmy zaskoczenie. Pytania w stylu: „skąd wyście się wzięli?” towarzyszyły nam na co dzień. Stąd też wygraliśmy pierwsze eliminacje na Woodstock, mieliśmy przyjemność zagrać na dużej scenie Jubileuszowego 15. Przystanku Woodstock. Oglądał nas Michael Lang, twórca pierwszego słynnego Woodstock 1969, to było dla nas niesamowite przeżycie. W zasadzie przeżyliśmy dużo niecodziennych zdarzeń.

Teraz grasz z Piotrem Cugowskim. To całkowicie coś innego.

– Kariera muzyka to droga przez najróżniejsze style. Jeżeli uprawiasz zawód muzyka z powołania i nie męczy cię ten wybór, każdego dnia jesteś na innej muzycznej planecie (uśmiech). Te podróże wspomagają kreatywność i piekielnie szybko rozwijają wyobraźnię. Nie wyobrażam sobie na chwilę obecną oddania się jednemu gatunkowi. Współpraca z Piotrem Cugowskim jest wielkim wyróżnieniem. Jest to jeden z najważniejszych polskich głosów. To kolejny etap mojej edukacji. Koncertowanie na ogromnych scenach, wyjazdy w duże trasy, które nie kończą się jedynie na Europie. W sierpniu jedziemy z koncertami do Stanów Zjednoczonych. To zupełnie inny wymiar kariery. Nie zmieniłem gustu, sięgam po nowe. Praca z najlepszymi, pomaga mi w pracy z młodymi muzykami, którym staram się rzetelnie przybliżać tajniki branży muzycznej.

ZOBACZ TEŻ:

Wcześniej grałeś jeszcze w innych zespołach?

– Tak i nadal gram (śmiech). Chwile po BFM zaangażowałem się w Fat Belly Family, ciężki rockowy zespół. Na początku wokalistą był Łukasz Drapała, później dołączył do nas Damian Ukeje. Kolejnym i jednym z najważniejszych dla mnie zespołów jest CHANGO. Początkowo mieliśmy jedynie jamować, eksperymentować i pozwalać sobie na to, co często w muzyce nie jest dozwolone. Nie wiązaliśmy z tym żadnych planów, ale oczywiście wszyło jak zwykle….nagraliśmy album i ruszyliśmy w trasę (śmiech). Naprawdę kocham chłopaków! Szykujemy właśnie nową płytę. W między czasie za sprawą wybitnego skrzypka i od niedawana mieszkańca Szczecina, Jana Gałacha zacząłem mocno udzielać się na scenie bluesowej. Wraz z Jan Gałach Band zagraliśmy setki koncertów w Europie, reprezentowaliśmy Polskę na największym na świecie festiwalu bluesowym w Memphis w USA. Dwukrotnie zdobyliśmy nagrodę BLUES TOP.

Założyłeś też studio muzyczne. To twoje spełnienie jako muzyka?

– Tak. To jedno z pierwszych zawodowych marzeń. Dzięki pomocy Karola Majtasa, mojego przyjaciela i wspólnika udało nam się otworzyć Stobno Records. Od samego początku swojej aktywności muzycznej miałem olbrzymi niedosyt z grania jedynie koncertów. Pozostają po nich jedynie wspomnienia i strzępy towarzyszących im wrażeń, a ja się pytam: „Gdzie mogę tego posłuchać jeszcze raz?” Chciałem rejestrować. Potrzeba zapisywania muzyki w formie nagrań i archiwizacja jej, jest dla mnie nieodłącznym elementem pracy twórczej. Dzięki zapisowi mogę iść dalej. Ponadto ubóstwiam pracę z ludźmi, a studio daje mi możliwość pracy praktycznie codziennie z kimś innym. Nowy dzień to nowe piosenki, inne gatunki, nowe brzmienia. Czad (uśmiech). W studio realizuje się również jako pedagog. Moja rola jako producenta muzycznego często wiąże się z ogromem czasu spędzonego nad poprawą warsztatu danego artysty czy kreacją jego brzmienia. Wraz z Karolem i Adamem Partyką tworzymy w studio świetny team.

Z kim najlepiej wspominasz pracę?

– Szczególnie będę wspominał Jacka „Budynia” Szymkiewicza. Nieustanie mnie zaskakiwał, wskazywał drogi niewidzialne. Współpraca z nim była ciągłą bardzo intensywną podróżą. Chwilami nawet krucjatą w imię wartości intelektualnej. Ogromem dzieł jakimi wzbogacił polską literaturę i muzykę chciałoby się obdarować każdego, kto potrafi czytać. Wielka strata.

Od niedawna intensywnie pracuję z Konradem Słoką. Znamy się chyba od podstawówki. Niedawno trafiliśmy na siebie po latach. Konrad niedawno wrócił do Szczecina założył nowy zespół i za sprawą Szymona Drabkowskiego i Macka Kałki, czyli Changersów (uśmiech), trafił do Stobna i tym samym do mnie, w celu nagrania płyty. Dodatkowo powierzona została mi produkcja muzyczna. Przyznam szczerze, że jestem zachwycony, ta współpraca ma świetne tempo. Kolejny raz udowadnia mi jak zdolnych artystów mamy na miejscu. Konrad jest wykształconym muzykiem z niesamowitą wyobraźnią muzyczną. Multiinstrumentalista, gra na trąbce, gitarze, basie, bardzo osobliwie śpiewa i na dodatek świetnie posługuje się słowem. Współpraca z nim to diament. Na jesieni pojawi się longplay.

ZOBACZ TEŻ:

Czyli Szczecin jest dobry dla muzyków.

– Ubóstwiam Szczecin właśnie za to, jakie daje możliwości. Doceniłem to dopiero po latach pracy w innych miastach, pełnych karier po trupach i ludzi z branży celujących jedynie w zysk. Szczecin nadal jest wolny od tej pogoni. Daje bardzo dużo przestrzeni i narzędzi do zrealizowania praktycznie każdego pomysłu. Często spotykam się z opiniami, że brakuje tu ludzi kompetentnych, profesjonalistów przez co wiele rzeczy kuleje….to ich tu zapraszajmy! Nie musimy emigrować żeby czerpać, możemy budować tu na miejscu. Niech poznają to naprawdę warte uwagi miasto.

A co planujesz w najbliższym czasie?

– 29 lipca odbędzie się długo wyczekiwane otwarcie wyremontowanego Teatru Letniego w Szczecinie. Wraz z Olkiem Rożankiem przygotowujemy specjalny inauguracyjny koncert „Lorem Ipsum Show”. Na scenie pojawi wielu zdolnych szczecińskich artystów. Jest to dla mnie olbrzymia nobilitacja. Po pierwsze, bo powierzono mi kierownictwo muzyczne, a po drugie, dlatego, że pracuję nad tym z Olkiem, którego niebywale cenię za talent, odwagę i punkt widzenia. Zapraszam serdecznie (uśmiech)!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński