Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ballada o panu Heniu, co pociski saperom podkradał

Mariusz Parkitny, 2 grudnia 2005 r.
Pan Henryk na swoim rowerze wraca do domu z umorzeniem sprawy.
Pan Henryk na swoim rowerze wraca do domu z umorzeniem sprawy. Andrzej Szkocki
Była połowa października br. Do zniszczonego, piętrowego domu pod Golczewem wchodzi grupa policjantów. Przecierają oczy ze zdumienia. Widzą arsenał pocisków z czasów II wojny światowej.

Jest tego tyle, że detonacja zmiotłaby kamienicę z powierzchni ziemi. Skąd się tam wzięły? Przez dwa lata pan Heniu podbierał je saperom.

- Leżały to brałem - mówi dziś Henryk Kempiński. Ale sprawa była poważna, bo część skradzionych pocisków miała zapalniki.

- W każdej chwili mogły wybuchnąć powodując trudne do oszacowania straty - orzekli saperzy.

Henio z wielkiego domu

Pana Henia - tak mówią o nim sąsiedzi - znają w Upadłach wszyscy. Ta niewielka miejscowość pod Golczewem znana była do tej pory głównie ze swojej niecodziennej nazwy. Turyści chętnie fotografowali się na leżąco pod tablicą z nazwą wsi, aby mieć pamiątkę, że "upadli". Ale to dzięki panu Heniowi Upadły trafiły niedawno na pierwsze strony gazet.

- Henio to porządny człowiek. Po śmierci mamy mieszka sam w tym dużym domu. Podbierał może te pociski, ale krzywdy nikomu nigdy nie zrobił - mówi właścicielka jednego z dwóch sklepów spożywczych.

Faktycznie pan Henio sprawia wrażenie miłego i uczynnego człowieka. Po wsi jeździ starym, zniszczonym rowerem. Na kierownicy trzyma skórzaną torbę, której świetność też już dawno minęła.

Henryk Kempiński urodził się ponad sześćdziesiąt lat temu pod Gryficami. Pochodzi z chłopskiej rodziny. Ojca nigdy nie znał. Matka wychowywała go sama. Z czasem związała się z innym mężczyzną. Z tego związku przyszło na świat dwoje dzieci - "przyszywane" rodzeństwo Henia. Siostra i brat byli od niego młodsi. Ale mieli ze sobą bardzo dobry kontakt.

W Płotach Henio skończył szkołę rolniczą i zajął się rolnictwem. Był m.in. traktorzystą. Gdy miał niecałe dwadzieścia lat mama zdecydowała o przeprowadzce do Upadły. Z czasem rodzeństwo założyło własne rodziny i wyprowadziło się z domu. Henio - zatwardziały kawaler - został z matką w ogromnym domu.

- Znam tu każdy kamień. To moje miejsce - mówi pan Henio.

Problemy ze zdrowiem spowodowały, że dość wcześnie przeszedł na skromną rentę. Brakowało pieniędzy na remont piętrowego domu. Kamienica zaczęła niszczeć.

- To był kiedyś piękny dom. Całkowicie w lesie, spokój, cisza- opowiada.

Poligon pod nosem

Rzeczywiście, do pana Henia trafić niełatwo. Dom, choć potężny zasłaniają drzewa. A dwa lata temu ciszę przerwały huki wystrzałów. Kilkaset metrów dalej saperzy detonowali pociski znalezione w pobliskim lesie pod Sosnowicami. Tam w czasie drugiej wojny światowej znajdowała się niemiecka fabryka broni. Wycofujący się Niemcy zakopali tysiące ton pocisków w ziemi.

Od czasów wojny mieszkańcy Golczewa codziennie natrafiali na pociski. Dopiero dwa lata temu znalazły się pieniądze na rozminowanie lasu. Saperzy detonowali znalezione pociski m.in. na poligonie, pół kilometra od domu pana Henia.

- Od tych wybuchów dom mi się zaczął sypać. Ale na to nikt nie zwrócił uwagi. Za to wsiedli na mnie, gdy zobaczyli tych kilka sztuk pocisków w domu - opowiada.

Ale tych "kilka sztuk" to całkiem pokaźny arsenał. Policjanci i saperzy znaleźli razem kilkadziesiąt różnego rodzaju pocisków z II wojny światowej. Były tam pociski artyleryjskie, przeciwlotnicze, przeciwpancerne o kalibrze od 50 do ponad 200 mm. Także proch, trotyl. Część była w dobrym stanie razem z nienaruszonymi zapalnikami. Według saperów w pociskach było ok. 5 kilogramów trotylu. Taka ilość wystarczy na wysadzenie w powietrze domu pana Henia. Pociski leżały wszędzie: przed domem i w specjalnie przygotowanym warsztacie w domu.

W skupie nie chcieli

Pan Henio przyznaje, że pociski zbierał, aby nimi handlować. Próbował je sprzedać w dwóch skupach złomu w Golczewie, ale odmówili.

- Powiedzieli, że czymś takim nie handlują - mówi wyraźnie zawiedziony.

Zaprzecza, że w trotyl zaopatrywały się u niego grupy przestępcze.

- Nigdy. Ja jestem uczciwy człowiek - zapewnia.

Nie wiadomo kiedy po raz pierwszy podkradł saperom niewybuchy. Było to prawdopodobnie w lecie ubiegłego roku.

- Wtedy zaczęli je tu detonować. Leżały przy drodze to je brałem. Sporo ich było. Do dzisiaj zresztą jeszcze można na nie trafić - opowiada pan Henio.

Nie wiadomo jak policjanci trafili na ślad procederu pana Henia. Jedna z wersji mówi, że do komendy zadzwonił ktoś, kto kiedyś odwiedził Henryka Kempińskiego.

- Ja się nie kryłem z tym, że mam te pociski. Każdy mógł je zobaczyć - mówi.

Te, które mogły eksplodować saperzy zabrali na poligon i zdetonowali. Pozostałe zostawili panu Heniowi na pamiątkę. Przechowuje je do dzisiaj w specjalnym rowie obok domu.

Podejrzany, ale bez kary

Prokuratura postawiła mu zarzut nielegalnego posiadania amunicji. Pan Henio przyznał się do winy. Podczas przesłuchania opowiedział jak podkradał saperom niewybuchy. Niczego nie ukrywał. O mały włos sprawa trafiłaby do sądu. ale lekarze stwierdzali, że pan Henio jest zbyt chory, aby odpowiadać przed sądem. Dlatego sprawę kradzieży pocisków umorzono. We wtorek listonosz przyniósł decyzję o umorzeniu dochodzenia. Pana Henia akurat nie było w domu. Listonosz zostawił przesyłkę w sklepie.

- Jak wróci Henio, to mu oddam. Ucieszy się - mówi właścicielka sklepu.

I pan Henio ucieszył się, choć nie był zdziwiony umorzeniem.

- A co innego mogli zrobić. Przecież nic złego nie nabroiłem. Pociski leżały przy drodze to brałem - mówi. Potem wsiada na swój niebieski rower i wraca do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński