Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Rynkiewicz: W latach 80. głównie liczył się prestiż dla Pogoni

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Andrzej Rynkiewicz
Andrzej Rynkiewicz Andrzej Szkocki
Do Koeln pojechaliśmy autokarem, do Werony polecieliśmy tak małym samolotem, że dla mnie zabrakło miejsca – wspomina Andrzej Rynkiewicz, były szef piłkarskiej Pogoni.

Już w czwartek rewanżowe spotkanie Pogoni Szczecin z KR Reykjavik w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Pierwszy mecz przy Twardowskiego Portowcy wygrali 4:1, więc spokojnie powinni zapewnić sobie awans. Do stolicy Islandii Pogoń wyleciała we wtorek rejsowym połączeniem z Gdańska, środa to czas na wypoczynek i oficjalny trening, a wróci czarterem do Goleniowa.

Przy poprzedniej wizycie w Reykjaviku (w 2001 r.) Pogoń dwukrotnie korzystała z rejsowych połączeń. Podróż rozpoczynała w Goleniowie, a później przesiadała się w Kopenhadze do innego samolotu. Podróż powrotną kończyła za to w Warszawie i stamtąd udawała się na ligowe spotkanie w Olsztynie.

Jak wyglądały wyjazdy Pogoni w latach 80.?
Andrzej Rynkiewicz, były piłkarz, a następnie dyrektor Pogoni: W przypadku spotkania wyjazdowego z FC Koeln to chyba kibice Pogoni znają historię z kłopotami w podróży. Wyjechaliśmy tam autokarem, który otrzymaliśmy z PŻM, ale pojazd udostępniony został przez ówczesne ministerstwo gospodarki morskiej. Podczas jazdy autokar stracił dwie opony. Na szczęście wyjechaliśmy ze Szczecina trzy dni przed meczem, bo w planach mieliśmy zatrzymać się w jednej z miejscowości, gdzie żyło dużo Polaków. Chcieli nas ugościć, a my to wykorzystaliśmy też treningowo, bo zagraliśmy tam gierkę 2x30 minut. Dzięki ich pomocy udało się naprawić ten autokar. Wracaliśmy już bez kłopotów. Za to do Werony polecieliśmy samolotem. To był mały samolot, który został nam użyczony, ale nie pamiętam przez kogo. Pewnie przedstawiciele morskiego ministerstwa dogadali się z Lotem. Lecieli nim piłkarze, trenerzy, masażysta i sprzęt. Ja musiałem skorzystać z połączeń rejsowych. Było tak ciasno, że chłopcy nawet nie mogli zabrać pudełek z ciastami, które otrzymali po spotkaniu.

Duże były zyski finansowe dla klubu?
Były pieniądze za udział, ale te kwestie przechodziły przez Centralny Ośrodek Sportu, który przeliczał te kwoty na złotówki i przekazywał do klubu. To były symboliczne kwoty dla nas. Podobnie było przy transferach. Wtedy mieliśmy ustalone z drużyną premie za awans do kolejnej rundy, ale odpadaliśmy.

Podobnie było z występami w Pucharze Intertoto?
Tak. Nie nastawialiśmy się na zyski finansowe, ale głównie liczył się aspekt sportowy. Raz mieliśmy grupę z Malmo, które dwa lata wcześniej wygrało Puchar Europy, był Werder Brema ze słynnym trenerem Otto Rehhagelem czy szwajcarski St. Gallen. Drużynę prowadził wtedy Eugeniusz Ksol i udało się wygrać grupę [w sezonie 1983/84]. To wtedy i teraz są klasowe drużyny, ale głównie liczył się prestiż dla Pogoni. Sam udział w tych rozgrywkach nie był obowiązkowy, ale jak się było w czołówce polskiej ligi to można było się zgłosić do PZPN z chęcią takich występów w Europie. Pogoń kilka razy grała w tych letnich rozgrywkach.

Nie komplikowało to przygotowań do sezonów?
Wtedy to była duża przygoda dla klubu czy kibiców, bo mogliśmy się pokazać na europejskich boiskach, sprawdzić się z mocnymi przeciwnikami. Nikt nie patrzył, jak to wpłynie na treningi, ale bardziej traktowaliśmy to jako nagrodę za udane występy w lidze.

Jak Pan ocenia pierwszy mecz z KR Reykjavik? Awans przesądzony?
Oczywiście. Nie chcę jednak oceniać Pogoni, bo trafił jej się słabszy przeciwnik i swoją przewagę wykorzystała. Fajnie, że jest spora zaliczka przed rewanżem, ale szkoda, że straciliśmy bramkę. Pogoń nie powinna z tak słabym przeciwnikiem zaliczyć takiej wpadki, ale jest to pewien mankament drużyny od dłuższego czasu. Szczęśliwie nie straciliśmy drugiej bramki, bo mieli dobrą okazję. Nie znam zespołu KR, nie wiem, czy tam grają zawodowcy czy amatorzy, bo tak zaprezentowali się w Szczecinie w I połowie.

O co będzie grała Pogoń w tym sezonie? Czy możemy liczyć na duży sukces?
Od paru lat odnoszę wrażenie, że cały Szczecin kocha Pogoń i pragnie takiego sukcesu, ale przychodzi decydujący moment, a kierownictwo klubu robi wszystko, by tego mistrzostwa nie było. W połowie sezonu nie można tracić kluczowych zawodników. Kacper Kozłowski jesienią nie grał może we wszystkich spotkaniach, ale jak już grał to był wartością dodaną. Wprowadzał świeżość, pozytywny impuls do gry i był ważną postacią w drużynie. I raptem klub wyrwał sobie takiego zdrowego zęba. Dla porównania Lech też zimą sprzedał Kamińskiego, ale zatrzymał go na wiosnę, bo liczyło się tylko zdobycie mistrzostwa. Kamiński został i w kilku meczach był najlepszy. Tym Lech zdobył mistrza, a my zostaliśmy z trzecim miejscem. Przyznam, że podziwiałem trenera Runjaica, bo gdy tylko zespół zaczynał dobrze grać to mu rozrywano drużynę. A z zimowymi transferami do klubu to zawsze spora niewiadoma. Teraz potencjał na pewno Pogoń ma duży, ale z ocenami warto wstrzymać się do poważniejszych spotkań. Czekam też na powrót do grania Smolińskiego, bo widzę w nim materiał na kolejną gwiazdeczkę. Spodziewam się, że drużyna ponownie będzie w czołówce i życzę kolejnych takich strzałów, jak sprowadzenie Kamila Grosickiego. To był świetny ruch, a bez Kamila nie byłoby brązowego medalu w ostatnim sezonie. To najlepszy transfer ostatnich lat. Generalnie jestem teraz umiarkowanym optymistą ze względu na nieprzewidywalność kierownictwa klubu, który nieraz podejmuje dziwne decyzje.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński