- Jak zaczęła się twoja przygoda z koszykówką?
- Jestem jedynaczką i już jako dziecko uwielbiałam różne sporty. Pierwszą dyscypliną była właśnie koszykówka. A kiedy skończyłam 7 lat mój tata kupił mi podwórkowy zestaw do gry w basket. Więc wszystko, co wtedy robiłam skupiało się na kozłowaniu i rzucaniu do kosza. Do pierwszego klubu trafiłam w wieku 9 lat.
- A po kilkunastu latach znalazłaś się w WNBA.
- Tak. Uczyłam się na Uniwersytecie w Connecticut, jednym z najlepszych w kraju, który ma program szkolenia koszykarek. Podczas mojego ostatniego roku nauki, dwie z kluczowych zawodniczek miały poważne kontuzje, dlatego ja dostałam szansę spędzania więcej czasu na parkiecie. Musiałam na to ciężko pracować, a była to mordercza praca. Całe dnie spędzałam w hali. Nawet, jak nie miałam w planie treningów z całym zespołem, to pracowałam wówczas z trenerem zajmującym się przygotowaniem rozgrywających, oglądałam z nim różne filmy. Dzięki temu podniosłam swoją grę o poziom wyżej, zaczęłam być bardziej "agresywną" zawodniczką. Ostatni rok dał mi możliwość bycia wybraną w drafcie w pierwszej rundzie. I tak trafiłam do Connecticut Sun.
- Udało się spełnić marzenie z dzieciństwa?
- Tak, w pewnym sensie na pewno. Zawsze marzyłam, żeby grać w koszykówkę na poziomie zawodowym. Dzięki WNBA miałam możliwość gry nie tylko przeciwko najlepszym zawodniczkom na całym świecie, ale także z nimi. To naprawdę wspaniałe. Prawdziwym spełnieniem marzenia było zdobycie mistrzostwa WNBA. To było zdecydowanie moje największe osiągnięcie. Meczu finałowego nie zapomnę do końca swojego życia. Emocji, jakie temu towarzyszyły nie da się opisać. To coś niezwykłego.
- Czym jeszcze, oprócz spełnieniem marzeń, była dla Ciebie gra w WNBA?
- Była możliwością zdobywania umiejętności wśród najlepszych. Poza tym moja rodzina i przyjaciele mogli oglądać mnie w akcji. Wiele tez podróżowałam, mogłam odwiedzać rożne amerykańskie miasta, w których nigdy wcześniej nie miałam okazji być. Najpiękniejsze jednak było to, że spotykałam ludzi, których podziwiam za grę w koszykówkę, których chciałam naśladować. Zawsze byłam podekscytowana tą możliwością spotkań.
- Kogo więc najbardziej podziwiałaś?
- Gdy dorastałam moją ulubioną koszykarką była Ticha Penicheiro, która w zeszłym roku zakończyła karierę. Też grała na pozycji rozgrywającej tak i też lubiła podawać. A jej podania były po prostu świetne.
- Mówisz, że twoja idolka lubiła podawać tak, jak ty. To jeden z Twoich największych atutów na boisku?
- Grając jako rozgrywająca, staram się zaangażować wszystkie zawodniczki, które są na boisku. Jeśli biegnę z piłką i widzę, że np. Magda (Radwan) jest na czystej pozycji, to jej podaję. Wiem, że ona spróbuje rzucić, bo jest dobrą rzucającą. Ale podaję też innym dziewczynom, jeśli znajdują się na pozycji, która umożliwi im zdobycie dla nas kolejnych punktów. Poza tym myślę, że moim atutem jest i szybkość. bo naprawdę lubię biegać na boisku w te i z powrotem. Myślę też, że mam dobre koszykarskie IQ, bo - choć lubię podawać - to nie boję się zagrać indywidualnie.
- Mecz finałowy to jedyne spotkanie, jakie najbardziej zapadło ci w pamięć z dotychczasowej kariery?
- Fakt, nigdy nie zapomnę tego finałowego meczu. Ale nigdy nie zapomnę też ostatniego meczu w collegu, kiedy przegrałyśmy w Final Four, choć przez cały sezon byłyśmy drużyną numer jeden.
- Mecze WNBA to także uczta dla oczu kibiców. Myślisz, że to, co dzieje się na parkiecie wygląda czasem jak show?
- Nie, nie nazwałabym tego tak. Gra w WNBA opiera się na chęci zwycięstwa. Każdy chce wygrać, dlatego każdy walczy. Walory artystyczne są mniej ważne, najważniejsze jest osiągnięcie mistrzostwa.
- Z czym porównałabyś ligę WNBA?
- Tego nie da się porównać. W WNBA grasz z najlepszymi zawodniczkami na świecie. Codziennie. Nie tylko podczas meczów, ale też na treningach. Dlatego to jest poza wszelkimi kategoriami i nie da się tego porównać z niczym. Z żadną inną ligą na świecie.
- Dlaczego postanowiłaś więc zamienić WNBA na polską BLK?
- W WNBA gramy tak jakby dwa sezony - sezon w USA i sezon poza granicami. Mamy swoich agentów, którzy kontaktują się z klubami poza USA i wyszukują dla nas najlepsze oferty. Mamy przy tym jednak wolny wybór - możemy zdecydować się na pierwszą ofertę, ale możemy też czekać dłużej. Nie miałam nigdy sytuacji, żeby jednocześnie dwa kluby o mnie zabiegały. Zazwyczaj było tak, że dostawałam jakąś propozycję i się na nią decydowałam. Tak było też w tym przypadku.
- Przypuszczam, że - jeśli nie znałaś - to przynajmniej kojarzyłaś trenera Krzysztofa Koziorowicza. Jego postać miała jakiś wpływ na Twoją decyzję?
- Tak, to trochę wpłynęło na moją decyzję. Pamiętałam go. Gdy ostatni raz byłam w Polsce, trener Koziorowicz był szkoleniowcem CCC Polkowice. Nie znałam go osobiście, ale znałam zarys jego trenerskiej kariery. Wiedziałam, że udało mu się już wiele osiągnąć. To była moja pierwsza zagraniczna oferta i fakt, że kojarzyłam trenera był na korzyść.
- Jesteś w Polsce już trzeci raz. Czy poziom naszej ligi się jakoś zmienił?
- Nie wiem czy liga się rozwinęła, ale myślę, że raczej jest dobra. Wiadomo, że są w niej dwa dominujące teamy, które grają w Eurolidze, czyli CCC Polkowice i Wisła Kraków, a pozostałe zespoły właściwie walczą między sobą i wszystkie mają równe szanse na wysokie miejsca.
- Wcześniej występowałaś w ROW Rybnik oraz Lotosie Gdynia. Jak wspominasz czas spędzony w polskich zespołach?
- W Rybniku byłam bardzo krótko, 2 albo 3 miesiące. Natomiast w Gdyni spędziłam cały sezon. Byłam wtedy młodą zawodniczką, ale podobało mi się w Lotosie. Miałam okazję, żeby grać z inną amerykańską zawodniczką - Monicą Wright. Mogłam się wiele od niej nauczyć. Już samo możliwość gry z nią w jednym zespole była dla mnie przyjemnością. Miałam też wspaniałego trenera - George'a Dikaioulakosa, który przekazał mi wiele wskazówek.
- Jaki basket grają Wilczyce?
- To jest pierwszy sezon zespołu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Myślę, że gramy dobrą koszykówkę. Jeśli będziemy dalej grały dobrze, to na koniec sezonu możemy znaleźć się w pierwszej czwórce ligi.
- Przyleciałaś tu jako ostatnia z Amerykanek. Wystarczyło ci czasu, żeby się przystosować?
- Nie grałam od prawie roku, więc przyleciałam tutaj zupełnie wypoczęta. Po zakończonym sezonie w WNBA w 2012 roku, nie wyleciałam za granicę, żeby grać. Miałam rok przerwy, który to ciągnął się w nieskończoność, dlatego byłam bardzo podekscytowana możliwością gry w Polsce. Może to wydawać się dziwne, ale to wspaniałe uczucie wrócić do gry w koszykówkę. Na adaptację miałam 2 tygodnie, to wystarczyło.
- Jesteś najlepiej punktującą zawodniczką, zdarza się, że bierzesz ciężar gry na siebie. Czujesz się liderką na boisku?
- Grając na pozycji rozgrywającej, musisz być liderem. My w USA porównujemy czasem koszykówkę do footballu amerykańskiego. Rozgrywający w baskecie, to w futbolu quarterback, czyli ktoś, kto rzuca piłkę. Ktoś, kto przewodzi drużynie, jak przywódca w armii. Czuję się podobnie. Poza tym sama wymagam od siebie bardzo wiele. Dla mnie nie liczy się, ile punktów zdobędę w meczu. Nie patrzę też na przechwyty czy zbiórki w statystykach. Po prostu chcę wygrywać.
- Nie tylko grasz w koszykówkę, ale działasz też charytatywnie. Co kryje się pod nazwą Ketia4Kidz?
- To fundacja, którą założyłam w sierpniu 2008 roku. Jestem jedynaczką a moi rodzice są wojskowymi, dlatego przez 18 lat żyłam jako military brat (dzieci wojskowych - przyp. red.). W związku z tym zdecydowałam, żeby także dać coś dzieciom, których rodzice są w armii. Moja fundacja organizuje cykliczne turnieje golfowe, z których pieniądze przeznaczam na programy stypendialne dla podopiecznych. Jeden z programów nazwałam na cześć moich dziadków - to stypendium Adrian&Corena Swanier. Teraz mam pięcioro podopiecznych, którym zapewniłam stypendium w collegu i finansuję ich naukę. Gdy ja przebywam za granicą, moi rodzice bardzo mi pomagają i już zaczynamy przygotowania do kolejnego turnieju golfowego, który planujemy zorganizować na wiosnę.
- Po raz kolejny przyleciałaś do Polski, więc wiedziałaś czego spodziewać się przed przyjazdem. Czy coś mimo wszystko jakoś cię zaskoczyło?
- Tak. Pogoda.
- Tak zimno?
- Nie! Jest cieplej. Spodziewałam się, że będzie zimniej. Naprawdę nie jest najgorzej. Rok spędziłam w Gdyni i tam było dużo zimniej. W odróżnieniu do moich koleżanek, ja byłam przygotowana na taką pogodę, dlatego zabrałam długie spodnie, ciepłe bluzy i zimowy płaszcz.
- Po tylu wizytach mówisz już trochę po polsku. Jak ci idzie?
- To jest bardzo trudny język, ale cały czas staram się uczyć. Na pewno znam teraz dużo więcej słów niż podczas wcześniejszych pobytów tutaj. Żeby dobrze nauczyć się waszego języka, musiałabym zapisać się na jakieś zajęcia. Jeśli przyszły sezon będę grała w Polsce, to na pewno tak zrobię.
- A masz już jakieś ulubione miejsca w Szczecinie?
- Wiesz co naprawdę uwielbiam? Columbus Coffee. Uwielbiam gorącą czekoladę, a tam serwują najlepszą, jaką kiedykolwiek w życiu piłam.
- Pewnie nawet dobra gorąca czekolada nie może Ci zastąpić Stanów. Tęsknisz za czymś z USA?
- Za telewizją. Jedyny kanał telewizyjny, jaki tutaj rozumiem to CNN. Teraz doceniam fakt, jak to dobrze, gdy ludzie wokół cię rozumieją. Ja naprawdę chciałabym porozmawiać z ludźmi, ale bariery językowe okazują się problemem. Brakuje mi też trochę niektórych potraw. Uwielbiam meksykańską kuchnię, a tutaj jakoś tego nie ma. Najbardziej tęsknię jednak za tym, żeby wrócić po meczu do domu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?